Sezon upałów uznaję za rozpoczęty. Pora zatem wyciągnąć psi basen. Ktoś chętny na kąpiele i opalanie? Przeszkody sprzątnięte, bo na skakanie za gorąco, na bieganie za piłką, czy frisbee również. Spacery pozostają o 4 rano, albo po 20… Można nad jezioro… ale w weekend z psem na plaże, pomiędzy tłumy ludzi to samobójstwo. Pojedziemy na tygodniu. Co więc Owczarek może robić w ogrodzie, kiedy jest ponad 30 stopni? KĄPAĆ SIĘ! Pora wyciągnąc „psi basen”. W końcu pies jak każde dziecko musi taplać się w wodzie, potem tarzać na trawie, schnąć i znowu kąpać!
W długi, 'bożocielny’ jak to jedna mądra stacja radiowa określiła, weekend pewnie zauważyliście nie było wpisów, oczywiście wiedzieliście co się ze mną dzieje z pyskobuka, ale jak to na nim bywa – posty ginął i cięzko je potem znaleźć, więc i na blogu musiał się znaleźć wpis z Gdańska – niestety tym razem (ostatni raz!) bez psa. Plany były takie by zabrać psa ze sobą i pewnie by tak było gdyby były to góry, żagle itp, ale tym razem postanowiliśmy pojechać do miasta, a raczej nad morze. Co pies mógłby tam robić? Na plaże nie wejdzie, psie plaże daleko, a w mieście co on biedny ze sobą zrobi, jak w Lublinie tak pewnie i tam wszędzie będą zakazy. Do oceanarium go nie wpuszczą, pewnie do większości knajp też nie, więc zostaje w domu – będzie mu lepiej. Największy błąd jaki popełniłam! Okazało się bowiem, że Gdańsk jest bardzo pro-psi. Psia plaża znajdowała się tuż przy tej na którą my chodziliśmy, a i na publicznej plaży przewijało się mnóstwo psów mimo zakazu ich wprowadzania od 1.09-30.09, jednak nie spotkałam się z tym by straż miejska czy policja, kiedykolwiek wygnała kogoś takiego z plaży, czy wlepiła mandat. Jedyna ich interwencja dotyczyła podejrzewam spisania pary pijącej piwo na plaży w godzinach wieczornych, a do siedzącego koło nich psa nie mieli zastrzeżeń. W parku graniczącym z plażą zakazów dla psów nie spotkałam, a wręcz przeciwnie – podajniki na woreczki na psie odchody, mnóstwo koszy na śmieci – wprawdzie nie Azorków, ale przynajmniej nie trzeba tego taszczyć kupali przez pół spaceru. Wszędzie było zawsze wiele psów. Większych, mniejszych, rasowych i kundelków – zazwyczaj biegających luzem. Prawo w Gdańsku jest bardzo przychylne psom. Nie muszą chodzić w kagańcu jeśli nie są agresywne, lub rasą uznaną za taką, można je spuszczać, w obszarach w których nie będą przeszkadzały innym, nie to co w niektórych miasteczkach dla porównania Grójec, który mnie ostatnio mocno interesuje pod kontem życia z psem, ale tam: kategoryczny nakaz trzymania psów w kagańcu i na smyczy, także chyba w Lublinie nie jest aż tak źle… no aż tak to nie, ale dobrze tez nie jest.
A wracając do Gdańska – na jednym z osiedli, które było dość mało ciekawą okolicą i w życiu nie zapuściłabym się tam sama nawet w słoneczny dzień; tuż pod oknami bloku – wybieg dla psów! Może nie duży, ale ogrodzony iz koszami. Niestety nie zrobiłam mu zdjęcia, ale z ciekawości weszłam na Google Maps – a tam stare zdjęcie, jeszcze bez wybiegu. Niewielki skwer z drzewem, w którym prawdopodobnie gromadziło się wątpliwe towarzystwo, przekształcono w wybieg. Ile jest w Lublinie czy każdym innym mieście takich miejsc? Pełnych śmieci, chaszczy zawłaszczonych przez okolicznych meneli. Wystarczy posprzątać, wykarczować i ogrodzić, a nieciekawy zakątek staje się super miejscem – koszt? Pewnie taki, że każdego indywidualnie byłoby stać przy lekkich oszczędnościach, by zrobić taki wybieg, gdyby mu tylko pozwolono, zagospodarować ten kawałek nieużytku. Jeszcze warto wspomnieć o barach i restauracjach przy plaży – w każdej, dosłownie w każdej zawsze był ktoś z psem. Większość siedziała w ogródkach, ale psy były też w środku. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest to nie wielki odsetek miasta i w sezonie wakacyjnym może wyglądać to zupełnie inaczej, ale jednak wrażenie robi – i to bardzo pozytywne. Do tego stopnia, że następnym razem Donner jedzie obowiązkowo z nami! Lublin, piękny Lublin, miasto inspiracji, które kocham, jednak chwilami żałuje, że to tylko Lublin, bo mam wrażenie, że do pełni cywilizacji i nowoczesności, a może chociaż dostosowania się do obecnych czasów, jeszcze niestety mu wiele brakuje, co potwierdza działanie na każdym kroku władz miasta, jak chociażby zakaz wprowadzania psów do Saskiego, opryski w całym mieście bez uprzedzania i informowania mieszkańców, brak koszy (często nawet tych zwykłych), brak wybiegów oraz mentalność części mieszkańców rodem ze średniowiecza.
A Donner bardzo dobrze zniósł rozłąkę. Pewnego dnia mama zadzwoniła do mnie, że znowu przyszła paczka do Donnera. Chyba powinnam mu zamówić dowód z SafePet i niech przesyłki adresują do niego. He He He (mroczny śmiech) już widze jak listonosz kazałby mu coś podpisać. Dowiedziałam się równiez, że biedny pies wchodzi ciągle do mojego pokoju i płacze. Serce mi stanęło, że tak psa skrzywdziłam. Po powrocie nie było więcej radości, niż po powrocie z pracy – eh… psy już tak mają, ale Donner prowadzi mnie do pokoju. Szybko, szybko coś Ci pokarzę! Więc idę, a w pokoju pies wpada w histerię i… pokazuje mi nosem misia. No tak przed samym wyjazdem dostałam od M. misia i położyłam go poza zasięgiem Donnera, ale w zasięgu jego wzroku, i nikt nie zrozumiał prze tydzień, że pies płacze do zabawki. Wszystkie jednorożce zostały wyeksmitowane poza jego zasięg, a pojawił się nowy miś i nikt nie dał się pobawić! Dałam go psu, chwilę go pomęczył bardzo się ucieszył, chwilę go pomęczył i psie dziwne psie histerie się skończyły. Szkoda tylko, że za mną mój kochany pies tak nie tęsknił, jak prosił o tego misia. I to się nazywa wdzięczność…
Ufo i latające talerze – test ogólnodostępnych frisbee od laików dla każdego
Zrobiło się ładnie, agility nam się znudziło, rower i bieganie jeszcze ciągle są na topie, ale co robić w domu? Sztuczki… no dobra, ale ile można? To startujemy z frisbee! Tylko co kupić? Nie wiem… niby ktoś mi jakieś tam doradzał, ale jak się psu nie spodoba ta zabawa? Nie ma co przepłacać na start i zostawać 'sprzętowcem’ markowych gadżetów, w końcu jesteśmy amatorami, co wymarzyli sobie zabawić się frisbee i piszę dla amatorów co lubią się bawić z psami – dla zwykłego właściciela psa, czyli każdego z nas- zatem robimy maraton po zoologicznych i oto efekty:
- Plastykowy dysk (niebieski) za całe 6 złotych z jednego z dyskontów, na sezonowej promocji produktów dla zwierzaków – takie same można kupić w każdym sportowym i dziecięcym. Pierwsze wrażenie? Trzaśnie w zębach na raz. Miejmy nadzieję, że tylko psa nie pokaleczy.
- Gumowy (fioletowy), leciutki i cieniutki dysk o specyficznym zapachu, który ma zachęcać psa do łapania. Koszt – 22zł w 'wypaśnej’ sieciówce zoologicznej. – Pierwsze wrażenie: to ma latać? Jakieś takie za delikatne… poza tym śmierdzi.
- Kauczukowy dysk albo z lanej gumy (zielony), stosunkowo ciężki, z przyjemnego tworzywa. Koszt w osiedlowym zoologicznym 26zł, na hali w hipermarkecie 32zł. Pierwsze wrażenie – rewelacja! Bezpieczny, solidny, czegoś takiego szukałam!
Zacznijmy od tego, że mistrzem rzucania to ja nie jestem, a Donner frisbee widział w TV o ile nie spał. No dobra, ale zaczynamy! Ciężko się jedną ręką rzuca, a druga robi zdjęcia. a szczęście M. nas poratował i nawet na kilka sweet foci się załapałam.
Na początek zielony kauczukowy dysk – mój faworyt. Lata tragicznie… chyba jest za ciężki. Donner poleciał, złapał go składając w pół. Zanim mi go oddal odkształcił go na stałe, w efekcie czego dysk nie dość, że nie latał, to teraz jeszcze lata (o ile można tak to nazwać) krzywo. Tragedia. Najdroższy, a zarazem wydający się najfajniejszym dysk – tak naprawdę nie nadaje się do niczego. Niby bezpieczny, niby niezniszczalny, a stale odkształcił się po jednym złym złapaniu. – nie polecam.
Jako drugi dysk fioletowy – uczucia mieszane. Lata… no lata – trzeba nauczyć się nim rzucać, ale jak się człowiek nauczy lata fajnie. Donner za każdym razem jak go złapie, czuje się przez niego atakowany, bo przez dziurę w środku daje się włożyć w środek cała górną kufę przez co zasłania mu oczy. No ale jak się nauczyć nim rzucać, to nie jest zły i bezpieczny dla psa, aczkolwiek ewidentnie psu nie smakuje, bo go wypluwa. Podatny jest też na wiatr, i trzeba nim rzucać idealnie prosto, pod najmniejszym kątem, traci zdolność lotu, przekrzywia go i spada.
Ostatni niebieski dysk – coś co kupiłam tylko dlatego, że było tanie. Okazało się, że lata świetnie! Potrafi chwilę zawisnąć w powietrzu, nie jest podatny na podmuchy, nawet krzywo rzucony, potrafi się wyprostować w locie, a pies go pokochał. Fakt bardzo szybko pojawiły się pęknięcia w talerzu, ale psu to nie przeszkadza. Zostawiając mu do wyboru wszystkie trzy frisbee wybierze niebieskie, chcąc by oddał talerz na wymianę, za niebieski zostawi wszystko, natomiast niebieskiego nie odda póki sie nie huknie.
Jak z tego wniosek? Albo ja nie umiem rzucać (co jest bardziej niż pewne), albo mój pies jest pierdołą (co jest nie wykluczone, bo kilka razy dysk spadł na niego, bo nie zauważył, że leci, lub trzymając jeden w zębach, złapał kolejny i czuł się oszukany, że nie wie gdzie ten drugi wyładował), albo wcale co droższe nie znaczy lepsze i chyba to jest wynik dzisiejszego testu. Fakt są to ogólnie dostępne frisbee, nie są to 'specjalistyczne’ z zawodów, ja z rzucania jestem słaba, a Donner zwinnością i skocznością Bordera nie grzeszy. Ale jakiś tam pogląd wyrabiają. Celowo nie podaję firm, bo nie ma o czym pisać. Z opisu i zdjęć, bez problemu znajdziecie i rozpoznacie te frisbee, gdybyscie któreś chcieli kupić. Oczywiście do pełnej zabawy powinnam mieć trzy takie same. Ale zależało mi na przetestowaniu, które będzie najlepsze dla Owczarka i już wiem, że kolejne kupię albo w sklepie sportowym, albo w dyskoncie niekoniecznie ze zwierzęcego stoiska – może być stoisko plażowe z zabawkami dla dzieci. Pozostaje teraz przeczytać jakąś książkę, obejrzeć kilka filmików instruktażowych i próbować się bawić. Może kiedyś będę miała okazję przetestować profesjonalne frisbee, ale na chwilę obecną musze się zadowolić tym co mam, a jak kiedyś dostane coś lepszego – podzielę się wrażeniami.
Pora na zdjęcia z naszych lotów:
Bikejoring
Bikejoring jest dyscypliną sportu zaprzęgowego rozgrywaną na dystansach sprinterskich, w której jeden lub dwa psy ciągną rower połączony z nim liną z amortyzatorem. Trasa biegu liczy zazwyczaj od 4 do 10 km. Maszer chcący wystartować w bikejoringu musi mieć co najmniej 15 lat i zdrowego psa o wadze minimum 12 kg, którego w żaden fizyczny sposób nie można zmuszać do biegu. Zaprzęgi bikejoringowe bardzo często osiągają najwyższą średnią prędkość zawodów (ok. 40 km/h), a maksymalnie na zjazdach około 60 km/h. Stanowi to o widowiskowości bikejoringu i pozwala zakwalifikować go do sportów ekstremalnych. W Polsce bikejoring to już oficjalna dyscyplina sportu podlegająca pod Polski Związek Sportu Psich Zaprzęgów. Polska posiada kadrę i reprezentację w tej dyscyplinie i reprezentują ją zawodnicy z tytułami mistrzów świata i Europy. Najszybsze w bikejoringu psy to Greystery- specjalne mieszanki wyżłów i greyhoundów, wykorzystywane również w innych dyscyplinach zaprzęgowych.
~Wikipedia
Fanką rowerów nigdy nie byłam. Po kilku wypadkach które jako dzieciak zaliczyłam na rowerze mówiąc szczerze znienawidziłam ten rodzaj sportu. Systematyczne treningi w siatkówkę, odbiły się na moich kolanach, więc rower stał się dla mnie bardzo wątpliwą przyjemnością i częściej wolę pójść pobiegać lub pojeździć na rolkach niż wybrać się na przejażdżkę. Do tego stopnia tak za nim nie przepadam, że wolę pokonać spory dystans pieszo, niż podjechać tak popularnym w Lublinie rowerem miejskim.
Kilka dni temu jednak złamałam moją żelazną zasadę unikania rowerów i dałam się wyciągnąć mamie na przejażdżkę po lesie, oczywiście z psem. Nie łudziłam się, że Donner zechce biec przy rowerze – to nie w jego stylu. Zatem ubrałam go w sledy, kaganiec – na wszelki wypadek – nie z obawy, że kogoś lub coś ugryzie, a z obawy czy nie postanowi wsadzić nosa w szprych lub pod koło. Długą linkę z amortyzatorem podczepiłam do roweru i kazałam mu zaczekać, żeby zamknąć dom. Oczywiście nie zaczekał, bo trzeba było już wybiegać, więc wywrócił rower i bez najmniejszego lęku, że coś upadło przeciągnął go przez cały podjazd. Dorwałam go w ostatniej chwili, kiedy zamierzał opuścić posesję. Ledwo udało mi się postawić rower i wsiąść na niego, a okazało się że bardzo szybko oddalamy się od domu. Towarzyszył nam w oddali krzyk mamy, żeby na nią zaczekać, bo ona musi sama pedałować i nikt jej nie ciągnie. I tak mniej więcej wyglądało 40 minut jazdy po lesie. Dobrze, że Donner biegł ścieżkami i reagował na kierunki, więc w miarę udało mi się obrać kierunek podróży. Najpierw przejechaliśmy las wzdłuż, potem wszerz – pora na odpoczynek po 40 minutach szaleńczego biegu Donnera i mojej walki o nie wywrócenie się na koleinach i konarach drzew, przez które nie wiem czemu mój rower nie chciał skakć… Mama odpoczywa, bo tempo było nie złe, ja podkręcam hamulce i rozglądam się czy ktoś nie wyrzucił w stercie przyleśnych śmieci, jakiejś całkiem dobrej kotwicy, którą bym mogła ewentualnie wyrzucić za sobą w sytuacji gdy rozpaczliwe ’stój’ zawiedzie, bo hamulce już dawno mnie zawiodły. A Donner? Donner zamiast sobie siąść lub się położyć, krąży wokół nas na całej długości linki, zaczepia bezpańskie patyki, grzebie sobie łapką w ziemi dołek – jednym słowem się nudzi, bo głupie ludzie muszą odpoczywać… Skoro pies nie chce odpocząć to wracamy. Ruszamy znowu z kopyta jakby goniło nas stado dzików. Szybko jednak bieg zamienia się w beztroski inochód, który jest coraz wolniejszy, coraz bardziej leniwy, w końcu pies zaczyna truchtać przy rowerze. Cud! Donner się zmęczył. W oddali widzimy jakąś kobietę i biegającego luzem psa w typie onka. Na nasz widok przywołała go i przytrzymała (chwała jej za to!). Donner ładnie mija ich zupełnie ignorując. Wtem pani postanawia nas pouczyć:
–Niech pani zdejmie mu ten kaganiec, niech ma trochę wolności!
–Kaganiec jest dla jego bezpieczeństwa. – odpowiadam, nie chcąc wdawać się w dyskusję .
–Kto to widział, żeby tak ograniczać psa! Niech pani go puści z tej smyczy, przecież pies musi się wybiegać!
Odjeżdżamy bez słowa. Ja wyrodna właścicielka zakładająca psu kaganiec raz na ruski rok i nie wybiegany Donner wlekący się przy rowerze zapewne z nadmiaru energii. Czy podczas 1,5h spaceru bez linki pies się wybiega? Wątpię. Może sobie pozwiedzać okoliczne krzaki, powęszy, potropi, przy odrobinie szczęścia rzuci się w pogoń za zwierzyną – ale czy będzie wybiegany? Pozostawiam tą kwestię do indywidualnego przemyślenia:
- Czy spacer na smyczy lub lince jest ograniczeniem psa, które w jakikolwiek sposób odbiera mu możliwość eksplorowania świata i bycia radosnym psem?
- Czy smycz odbiera psu radość ze spaceru?
- Czy puszczenie psa ze smyczy załatwia sprawę ’wybiegania się’?
- Czy puszczone luzem psy na prawdę korzystają w pełni z możliwości wybiegania się, czy dalej idą niedaleko nas robiąc to samo, co robiły by na 5m smyczy?