Strona główna Psie anegdoty Zjeść ciastko i mieć ciastko

Zjeść ciastko i mieć ciastko

autor Amelia Bartoń - zamerdani.pl

Ostatnio na blogu trochę mniej się dzieje. Spowodowane jest to brakiem komputera… niestety odkąd mój laptop odmówił współpracy i poszedł na złom, zostaliśmy z M. na spółkę z jednym laptopem, co oczywiście skutkuje tym, że nie zawsze mogę siąść do pisania w przypływie natchnienia, a kiedy już mam dostęp, nie zawsze chce mi się pisać. Ale jakoś udało mi się to dzisiaj ogarnąć. W związku z tym przychodzę do Was z nowym wpisem, który jest też zapowiedzią pierwszych testów w tegorocznym Top for Dog 2018, które będą zapewne dotyczyły Pullera. Dzisiejszy wpis ma jednak na celu pokazanie Wam naszej zabawy z Donnerem, a na właściwy test przyjdzie jeszcze pora.

Ci, co śledzą nasze poczynania z Donnerem wiedzą, że odkąd mam tego psa zmagam się z jednym problemem (znaczy jednym z wielu, ale dziś o jednym), a mianowicie z oddawaniem aportu. Są miesiące, że jest już dobrze, są dni, że jest idealnie, ale w gruncie rzeczy problem ciągle istnieje, a zakleszczanie się psich zębów na przedmiocie myślę, że można zacząć podciągnąć pod problemy psychiczne. Oczywiście żartuję, dokładnie wiem, co się dzieje w psiej główce i jak sobie z tym radzić, jednak problem jest tak silny, że nawet kiedy wydawać by się mogło – odpracujemy go. Wystarczy jeden malutki bodziec, jedne krzywe spojrzenie, zbyt nerwowy ruch, czy niedostatecznie napełniona chrupkami miska na śniadanie i problem wraca i muszą minąć tygodnie, aby zacząć pracę od nowa. Takie życie. Jest to przezabawne, kiedy zestawimy z Donnerem Elę, która pluje zabawką pod nogi lub podaje do ręki. Której jedynym celem wspólnej zabawy jest przyniesienie nam zabawki, często z Donnrem, wlokącym się na jej drugim końcu.

Odkąd przeorganizowałam sobie moje cele względem Donnera zmieniając hierarchię potrzeb nasze życie stało się dużo piękniejsze. Kiedy pogodziłam się z tym, że ten pies nie musi aportować, nagle okazało się, że zabawy w „aport” są świetne.

Kiedyś bieganie za piłeczką kończyło się niezdrową ekscytacją psa i moją frustracją. Sama zabawa była bardzo dla nas stresująca i sztywna. Ile rzutów wykonam, zanim pies ucieknie z piłką? Ile rzutów, zanim przestanie robić zmianę zabawki (jedyną szansę na wyplucie przedmiotu)? Czy wrócimy szczęśliwi i wybawieni, czy rozczarowani i sfrustrowani? Oczywiście każdy mądry powie: praca, zmiana komendy, praca, cierpliwość, praca, samokontrola, praca ble, ble, ble. Sorry, ale po pięciu latach drobnych sukcesów w tej dziedzinie i spektakularnych porażek w pewnym momencie się odechciewa. I ciężko zachować spokój, chłodny dystans i nie zirytować się, kiedy wywozisz psa kilkanaście kilometrów za miasto, żeby wybiegał się za piłką czy frisbee (nie każdy ma przywilej posiadania ogrodu czy psa, z którym można bawić się w parku), a w odpowiedzi na Twoje stawanie na rzęsach by kudły miały dobrze, po jednym rzucie dostajesz szczękościsk i bezczelne zignorowanie Cię, gdzie na kolejny rzut musisz zaczekać kilkanaście minut zajmując psa spacerem, by mózg połączył się znowu ze szczęką. Oczywiście, można psa uspokajać, przekupywać jedzeniem czy drugą zabawką, ale nawet jak już wypluje przedmiot, to kolejne złapanie będzie na takim poziomie emocji, że lepiej danego dnia już nie wracać do tych zabaw.

Kiedy w naszym domu pojawiły się Pullery, narodził się też pewien pomysł zignorowania Donnera. W sensie – nie chcesz się bawić to nie. Mamy też drugiego psa i nie możemy całego życia, spacerów i zabaw ustawiać pod problemy Donnera.

Skończyło się więc tak, że kiedy rzuciłam Puller, a Donner go złapał, postanowiliśmy olać owczarka i skupić się na Eli. I wiecie co? Odkryliśmy rewelacyjny sposób na wybieganie Donnera na pozytywnych emocjach w zgodzie z jego marzeniem, parafrazując tytuł: „mieć łup i gonić łup”. Przy okazji skupiamy się w 100% na pracy i zabawie z Elą.

I tym o to sposobem Ela aportuje puller, a Donner biega razem z nią ze swoim pullerem w zębach realizując popęd łupu. Kiedy Ela oddaje zabawkę, Donner też się angażuje w obieganie nas i start do aportu, ściga się z młodą po jej puller, goni ją, kiedy wraca do nas i, mimo że sam nie podchodzi i nie oddaje swojej zabawki uczestniczy bardzo aktywnie w wybieganiu. Co śmieszniejsze, bardzo pomaga nam w przyspieszeniu aportu Eli, która ściga się z nim do zabawki. Po kilkunastu minutach takich szaleństw mam psy wybiegane do granic możliwości. Rywalizacja podkręca tempo, przy czym jest bezpieczna, bo Donner ma swój łup, więc nie napada na Elę i nie ma sporu o zabawkę, bo nawet jeśli uda się Donnerowi pierwszemu dobiec do Pullera, to „zaznacza” tylko jego obecność, uderzając w ziemię łapami koło niego, po czym wraca do nas, nakręcając Elę, by szybciej przyniosła zabawkę. I tym oto sposobem wszyscy są zadowoleni. Ja mam wybiegane psy i wybawioną Elę. Donner wraca na fajnych emocjach z mega uśmiechem i w tym momencie odebranie psu zabawki to tylko formalność bez poczucia psiej straty, bo wie, że już po zabawie i bawił się świetnie, na swoich zasadach. Samo też przywołanie psa nie jest już problemem, bo nie kojarzy się psu z próbą odebrania zabawki, a nasz problem niewracania na komendę, czy też niepodchodzenie do opiekuna, tylko histeryczne krążenie w koło, przestał istnieć.

Mieć łup i gonić łup – psie marzenie jest spełnione i wszyscy dobrze się bawią.

Ogółem: 728, dzisiaj: 1

You may also like

2 komentarze

Ela Dune 11 kwietnia 2018 - 11:14

Odnośnie oddawania przez psa zabawki, zastanawiam się, czy próbowałaś poniższego sposobu. Swego czasu brałam udział w warsztatach dogfrisbee. Instruktorzy proponowali, aby zachęcić psa do oddawania dysku, przewodnik nagradzał go zabawą – albo dyskiem, z którym przybiegł, albo inną, którą miało się przy sobie. Działało faktycznie nieźle. Pies puszczał dysk, bawił się przez chwilę z przewodnikiem np. sznurem, a potem znowu biegł po dysk.

opublikuj
Amelia Bartoń - zamerdani.pl 11 kwietnia 2018 - 12:22

Dziękuję za komentarza. Ależ oczywiście, że próbowałam, też to polecono mi na seminarium z frisbee. Nawet efekt był zadowalający i w pewnym momencie świętowaliśmy sukces, ale potem ni z gruchy ni z pietruchy wszystko się spierniczyło, (a ja już nie miałam wtedy możliowści tego odpracowania systematycznie, bo zmieniłam prace i miejsce zamieszkania, więc nie było bezpiecznego ogrodu, a wyjazd na łąki był raz w tygodniu, gdzie chciałam ogólnie wyszaleć psa) co śmieszniejsze to co się nauczył na frisbee działało to tylko na frisbee, a na koziołka ni jak :P.

opublikuj

Zostaw komentarz