Spotkaliście się kiedyś z sytuacją, aby pies nie chciał iść na spacer? Znacie to uczucie, kiedy radośnie wychodzicie na dwór z planem pokazania maleństwu świata i nagle na ziemię sprowadza Was kotwica w postaci szczeniaka, który za nic w świecie nie chce iść dalej? Co zrobić? Jak sobie z tym poradzić, a najważniejsze: jak pomóc szczenięciu w tej sytuacji nie powodując problemów w przyszłości? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, bo sama na przykładzie Elzy dopiero się tego uczę, ale chyba to onczym dziś napiszę jest skuteczne, bo z dnia na dzień jest coraz lepiej, ale od początku.
Z Elzą jest następujący problem: „Chce mi się siusiu, musimy iść na dwór!” – piękny komunikat, godny dorosłego psa wyrażony histerią, jakiej świat nie widział i waleniem łapami w okno balkonowe. W te pędy biorę więc szczeniaka na ręce i zbiegam po klatce schodowej. Dopadam pierwszego kawałka trawnika i… i postawiona na ziemię Elza odwraca się na pięcie i z nie mniejszą szybkością niż moja, zapiernicza do domu z piskiem: „Jednak jeszcze wytrzymam, wracajmy!” Łapię ją w połowie klatki schodowej, tłumacząc, że takiemu maluszkowi nie wolno wbiegać po schodach, po czym wynoszę na drugi koniec osiedla, gdzie rośnie nieskoszona wielka trawa. Dla Elki – istny busz. Mała tam uspokaja się, załatwię swoje potrzeby i pędem wraca do klatki – skąd z na drogę, skoro zawsze ja tam wynoszę? Tego nikt nie wie.
Spacery w mieście praktycznie nie istnieją. Mała siada na środku chodnika i głośno lamentując odmawia dalszego spaceru. Próby przywołania, zabawy, zachęcenia do czegokolwiek spoczywają na niczym, bo szczeniak wraca do domu i gdyby nie smycz, która ogranicza jej ucieczkę pewnie czekałaby nam nie na pierwszym piętrze pod naszymi drzwiami zanim zdążyłabym ją zawołać.
Więc siedzimy. Ona siedzi na środku chodnika, a ja kucam kawałek dalej i czekam. Czekam, aż szczeniak mi się odwiesi. Gdy chcę do niej podejść, cieszy się, noskuje mnie po twarzy, po czym korzystając z okazji, po chwili miziania ucieka w stronę klatki lub na schody, bo moje podejście pozwoliło jej zyskać kilka merów smyczy by podejść bliżej do domu. Więc nie podchodzę i czekam. Po kilku minutach tragedii, Elza przybiega do mnie ziejąc zestresowana. Wskakuje na kolana i każe się nosić. Więc siedzimy kolejne minuty, aż się uspokoi. Ale dwór jest taki przerażający… w końcu zdejmuję ją z kolan i odchodzę kilka kroków do tyłu wołając. Czasem podbiegnie wydając dziwne okrzyki w stylu: „Ha, Ha, Hahaha!” ale zdecydowanie częściej siada w miejscu w którym ją zostawiłam (kiedy okaże się, że znowu nie da się pobiec do domu) i szczenięca tragedia rozpoczyna się na nowo. Wrzaski i pisk jakby ją ktoś ze skóry obdzierał, a ja stoję dwa metry dalej i próbuję przebić się do mózgu mojego szczeniaka. W końcu! Odwiesza się i z płaczem przybiega do mnie. Wielkie pochwały i wielkie głaski. Zabawa zabawką, albo smakowity gryzak pojawia się magicznie w mojej ręce, ale Mała nimi gardzi. Jeszcze jedna próba, by zrobiła kilka metrów i wracamy do domu. Tym razem szczeniak mało nóg nie pogubi tak pędzi do klatki, czyli jednak umie chodzić! Cóż… dwór jest straszny.
Następnym razem na spacer wychodzi dla odmiany z nami Donner. Z tym to Elka czuje się bezpieczna. Wiadomo za kim iść, kogo się pilnować, gdzie siknąć i co powąchać, choć i przy nim zdarzają się zawiechy, szczególnie kiedy zaszczeka gdzieś pies. Zielona w kwestii tak małych szczeniaków długo nie mogłam ogarnąć, czemu Elza kiedy usłyszy psa, nawet będąc w domu, biegnie i chowa się w najciemniejszy kąt. I tu o dziwo przyszedł mi z pomocą M. czym mnie niezwykle zaskoczył. Suka jego rodziców miała kiedyś szczeniaki i według M. szczeniaki mieszkające w budzie z matką uczone są chować się do budy, kiedy tamta szczeka. Coś w tym jest, bo jaki pies by nie szczeknął, gdzie by nie szczeknął, Elka przerywa zabawkę, spanie, jedzenie i z pełną szybkością ucieka pod łóżko.
Czy coś z Elzą jest nie tak?
Nie… wszystko w porządku tylko miasto jest takie straszne. Zabrana do lasu, biega luzem pilnując się Donnera i nie ma problemów z chodzeniem. A na próby wzięcia na ręce kończą się wyrwaniem, bo szczeniak w jej wieku jest już dużym i samodzielnym psem, mimo, że po kilometrze spaceru powinien być już padnięty. Ale nie! Elza sama będzie chodziła. Nie ma skakania, by wziąć na ręce, nie ma histerii i siadania na drodze jakby ją coś unieruchomiło. To samo dzieje się w ogrodzie, zupełnie inny szczeniak. Pewny siebie, radosny zabawowy.
Kiedy chodzi z M. do pracy również bez większych obaw zwiedza część biurową jego firmy, odwiedzając ciotki z różnych pokoi, chętnie też wychodzi za potrzebą na przylegający do jego pokoju trawniczek. Ale jego firma jest… można by powiedzieć w szczerym polu.
Zatem co jest przyczyną?
Czy to wina smyczy? Z ciężkim sercem puszczam małą na osiedlu i po kilku sekundach dopadam ją na klatce schodowej. Tak zwiewała, że aż się za nią kurzyło, a nic się nie wydarzyło. Nikt, ani nic nie pojawiło się w zasięgu wzroku, nic nie huknęło, żaden pies nie zaszczekał… Ponowna próba i…. ponowna porażka.
Zapinam więc szczeniaka na smycz i siadam na ławeczce koło niej. Szczeniak się szarpie, histeryzuje, bo ona koniecznie musi iść do domu. W końcu odpuszcza i przychodzi do mnie. Bez większego problemu wspina się na ławkę, potem włazi na moje kolana i ciężko dysząc obserwuje otoczenie. Ignoruje zaproponowaną zabawkę, chwilę się waha, po czym zjada smaczka. Po dłuższej chwili uspokaja się i schodzi z kolan. Wącha trawę, niby przypadkiem kierując się w stronę klatki. Kiedy smycz się napnie, dostaje histerii, ale bardzo szybko wraca do mnie. Siada i patrzy na mnie tymi swoimi smutnymi oczkami: „możemy już iść?”. Wzdycham ciężko, wstaję i idziemy, a Mała dostaje nagle +5pkt siły i +5pkt szybkości. W ostatniej chwili łapię ją, by nie zaczęła wskakiwać po schodach i zanoszę na piętro. Nim zdążę ją postawić jest już pod drzwiami, radośnie machając ogonem – zupełnie inny szczeniak. Wpada jak torpeda do domu i dawaj! Bawić się, zaczepiać Donnera, pić wodę, szczęście nie z tej ziemi. A ja się zastanawiam co zrobić.
Czy dalej oswajać ją z miastem, skoro kosztuje ją to tyle stresu i nerwów? Dobra… z miastem to zbyt wiele powiedziane, bo jest to tylko blok, chodnik na którym bawią się dzieci, niezbyt ruchliwa dojazdowa ulica i… tyle. Do „centrum” Grójca jeszcze się nie wybrałyśmy, pod główniejszą ulicę jeszcze nie podeszłyśmy, innego psa jeszcze nie spotkałyśmy… a tu już taka trauma… porównywalna do stresu jaki miał Donner będąc na spacerze w centrum Krakowa, który i tak dzielnie zniósł, tylko po powrocie na nocleg zwymiotował stresy… Jak więc żyć? Jak pracować? Czy wywozić ją na spacery tylko do lasu? A gdzie wyprowadzać na pilne potrzeby?
Zaciskam zęby, całuję ją w nosek i borę pod pachę. Ponownie schodzimy ze schodów. Taszczę tego mojego szczeniak przez całe osiedle, który z dnia na dzień więcej waży, by puścić ją w „bezpiecznej” trawie, z której jej nie widać i na której można spokojnie załatwić potrzeby, a potem powtarzam całą historię z ławeczką.
Donnera wiecznie prowadzać z nią nie mogę, bo musi się uczyć trochę samodzielności, zresztą ogarnięcie ich dójki, kiedy jedno ciągnie na przód, a drugie w tył jest niemożliwe. Sam Donner też nie jest zachwycony „tempem” spaceru, ani jego długością.
Więc dalej cierpliwie pracuję, choć chce mi się płakać, kiedy widzę jej panikę i nie wiem jak jej pomóc by poczuła się lepiej. Czy zabierać ją od razu do domu po pierwszym pisku? Czy dać się uspokoić i nagradzać spokój? To dopiero ośmiotygodniowy maluch. Ciężko wymagać od niej zachowań dorosłego psa. Więc w moim działaniu nie ma konsekwencji. Czasem pracujemy, a czasem na życzenie księżniczki wracam do domu. Trudno. Jak podrośnie najwyżej odpracujemy powstałe problemy, ale nie mam serca oglądać tego jak maluch przeżywa „spacer po mieście”, skoro mogę zabrać ją na fajny spacer do lasu, na którym się dobrze czuje. Jak podrośnie, zaczniemy chodzić gdzie indziej, ale obecnie najważniejsze jest by Elza mi ufała, wiedziała, że ze mną jest bezpieczna, niezależnie od tego gdzie się znajdujemy. Tylko te nasze codzienne szybkie siki spędzają mi sen z powiek. Wynoszenie szczeniaka na drugi koniec osiedla, co kilka minut, bo często pojawia się: „Jednak nie, wytrzymam jeszcze, tylko wróćmy już”, a w domu okazuje się, że jednak ma potrzebę i nie wytrzyma, więc spowrotem na dwór. Dziwnie… ciężko… Budzik i Donner nie mieli takich problemów. Okej… ja nie miałam takich problemów, bo ogród stał otworem i potrzebę można było załatwić zawsze i wszędzie. Ale nie pamiętam, by kiedykolwiek spacery były dla nich problemem, ale… mieszkaliśmy na obrzeżach Lublina. Prawie na wsi, więc może w mieście było by podobnie? Kto wie? Pożyjemy, zobaczymy.
Ale tak jak pisałam we wstępie z dnia na dzień jest lepiej. Dziś Elza niesiona na rekach postanowiła się zacząć wyrywać i postawiona na ziemi, sama przeszła ostatnie kilka metrów do „bezpiecznej” trawy, a później zachęcona nawet dość radośnie przeszła kawałek ulicą. Wprawdzie ławeczka pod blokiem dalej jest traumatyczna, ale powolutku, powolutku ze wszystkim się oswoimy. Najważniejsze, by mała czuła się przy mnie bezpiecznie i przede wszystkim nad tym pracujemy.
Czego natomiast nie polecam robić z takim szczeniakiem?
- wlec go na smyczy, szarpać, holować – awersja w czystej postaci, a potem już jest tylko gorzej.
- kiedy wyrywa się i próbuje oswobodzić ze smyczy stać niewzruszonym – pozwalając mu popadać w coraz głębszą panikę.
- nie szanować obaw, problemów i potrzeb szczeniaka uważając, że musi się przyzwyczaić. – Musi zhabituować wiele rzeczy, ale kiedy będzie na to gotowy i kiedy będzie miał w nas oparcie. A zaufania nie da się zbudować w ciągu tygodnia, a przynajmniej nie na tyle, by od razu takiego malucha, który ma problemy ciągnąć do centrum miasta, innych psów i ludzi.
- zupełnie wykluczyć stresujące miejsca – NIE! Tylko poznawać je stopniowo, z rozsądkiem i z szacunkiem dla naszego psa.
Cieszę się, że przeczytałaś/eś ten tekst i będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w formie komentarza. Zawsze chętnie poznam Twoją opinię na dany temat i z przyjemnością o tym podyskutuję. Będę też bardzo wdzięczna, jeśli podzielisz się tym tekstem ze swoimi znajomymi na Facebooku, czy Instagramie. Dzięki temu więcej osób tu dotrze i choć Zamerdani to miejsce na moje przemyślenia, myślę, że warto promować świadome, odpowiedzialne życie z psem, które staram się tu pokazać. Z góry dziękuję i bardzo, bardzo cieszę się, że tu zajrzałaś/eś.
27 komentarzy
Mój kiedysiejszy pies tak miał. Jezu, myślałam, że ogłupieję. Pewnego dnia przeszło jej ot tak, z gnojka, który żyje tylko pod klatką schodową i przejście na druga stronę półmetrowego chodnika to wyprawa niemożliwa do zrealizowania ewoluowała w psa, który jakby nigdy nic powędrował z moją siostra na drugi koniec miasta. Do dziś wie wiemy co spowodowało przełom.
Tak to z tymi szczeniakami jest, więc póki co daję jej miłość, wsparcie i pewność, że ze mną jest bezpieczna, a kiedy stanie się dzielnym szczeniakiem zaczniemy dalsze zwiedzanie miasta 🙂
A może ławeczkowanie z Donerem i stopniowe zwiększenie odległości aż D. znika z horyzontU?
Zdecydowanie nie jest to dobry pomysł. Raz dlatego, ze potrzeba dwie osoby, a Donner nie zostawi mnie, a Elza będzie bardziej rozpaczała, by podejśc do niego. Dwa dlateog, że Donner+ławecza+blok+ludzie to punkt zapalny i może niepotrzebnie wprowadzić nerwową atmosferę.
Ok dzięki za wyjaśnienie 🙂
Ja bym na początek spróbowała spacerów tylko na rękach w tych strasznych miejscach, oczywiście w miarę rozsądku i stopniowo, potem wprowadziłabym samodzielne stanie na ziemi i nagradzała to i na końcu ćwiczyła spacerowanie na zachęty, a wcześniej sam spacer w spokojnym miejscu tak jak to się zazwyczaj robi ćwicząc stopniowo wprowadzanie komend w rozproszeniach, plus obroża feromonowa dla szczeniaków (działa testowaliśmy, delikatnie bez efektu „wow” ale mogła by pomóc, oczywiście efekt jest najlepszy po kilku dniach a nawet tygodniu). Oczywiście nie chce się mądrzyć ale może warto spróbować takiego schematu 🙂
Pierwsze co napiszę to: wow, myślałam że mieszkacie w domku z ogrodem a nie w bloku! 😀
A odnośnie Waszego problemu.
Z doświadczenia wiem, że bez zaufania nie da się niczego psa nauczyć. O ile sztuczki i komendy można wypracować, to o rozwiązywaniu tego typu problemów nie ma mowy. Sama miałam kiedyś problem z Nikowym lękiem przed tłumem ludzi. Zawsze wejście do jakiegoś tłocznego miejsca, sklepu, przebywanie w stresującej sytuacji było koszmarem. Teraz nie ma po naszych problemach praktycznie śladu. Jak to się stało? Po prostu Niko wie, że może na mnie liczyć. Zawsze, gdy znajdzie się w stresującej sytuacji, patrzy się na mnie i oczekuje ode mnie relacji. Jest to dla mnie niezwykły powód do dumy, bo pracowałam na jego zaufanie praktycznie siedem lat i nadal to robię i robić będę dalej.
Elza musi wiedzieć że z Tobą jest bezpiecznie. Najlepsze do budowania zaufania jest po prostu życie. Z dnia na dzień, bez większych wymagań, cieszenie się sobą, budowanie głębszej relacji. Myślę, że na przez jakiś okres możesz wychodzić z nią tylko w te bezpieczne miejsca i stopniowo, powoli dawkować spotkanie z tymi przerażającymi.
Zaufanie to podstawa. Pracujcie nad tym, a reszta problemów rozwiąże się (prawie) sama. 😉
Dlatego też na razie nie robimy nic konkretnego. Tylko tyle ile potrzeba by chociaż stworzyć rytuał spaceru, a z czasem samo jakoś to będzie.
Ps. tak, od prawie roku mieszkamy w bloku w Grójcu, wcześniej mieszkaliśmy w domku w Lublinie. 🙂
Ze szczeniakami doświadczeń nie mam, ale co ja się namęczę, żeby państwo wyszli rano na spacer, kiedy im się chce spać, a zresztą można siknąć w domu ( Bafi nam przecieka na stare lata jak durszlak ). Wkładam szelki ” na śpiąco ” , próbuję pionizować a pies przelewa mi sie przez ręce 😉
Z Donnerem mam czasem to samo. Jak panicz chce spać, to dźwigiem go z domu wyciągnąć nie można, albo przejdzie do pierwszego krzaczka na sik i wraca, bo nie ma ochoty na spacer… A ja potem siedzę 8h jak na szpilkach w pracy jak on wytrzyma do powrotu…
Są w okresie rozwoju szczeniaka czas kiedy uczy się „strachu”. Poznaje go i wtedy reaguje na prawie wszystko strachem i ucieczką. Może Elza jest właśnie w takim okresie? Dlatego ciężko jest jej przejść przez to? Jeżeli tak to musicie to przeczekać :))
Myślę, że nie bo ona w innych miejscach się nie boi, ale poprostu musimy to przeczekać i przepracować 🙂
U nas podobnie. Mała jak idzie na spacer sama na początku ostro panikuje. Siada na chodniku i skomli. Po chwili zachęty odpuszcza i biegnie za mną, żeby po kilku metrach powtórzyć całą scenę. Po kilku takich próbach idzie dzielnie. Gdy zabieram starszego labradora z nami młoda trzyma się go kurczowo. Wącha to, co on, idzie w te same miejsca. Nawet do starszych psów sadzi się w ramach siostrzanego wsparcia razem z nim 🙂 Wygląda to komicznie. Dziś obszczekała starego owczarka, który nie pozwolił się labowi obwąchać 😉
Oh! To i tak dzielna że podszczekuje. Moja Elza to szybko się na to nie odważy 😉
Ze spacerami już coraz lepiej. Łączymy je z nauką podstawowego posłuszeństwa, równania do nogi i chodzenia na smyczy. Czasem trzeba się zatrzymać na odpoczynek, jak mała zaczyna piszczeć i skakać, żeby ją wziąć na ręce. Ogólnie nie można narzekać.
Mój roczny owczarek niemiecki, suczka po sterylizacji że schroniska wzięta, po kilkudniowy oswojeniu na posesji przy domu bała się też wychodzić poza płot, bo psy sczekaja, po 2 tygodniach metody małych kroczkow wychodzi ale tylko po to aby wahać inne odchody i obsikane miejsca psów innych, ani razu nie sika ani nie robi nic, nawet 2,5 godz. spacer tak samo, wraca na posesję i tam dopiero robi potrzeby na trawie, tak jakby miała w mózgu zakaz sikania poza posesja. Co robić? Porady proszę!!!
Wiesz… Tak przez Internet to ciężko coś doradzić.. dajecie jej czas, dajcie wsparcie, chodźcie na długie spacery i nagradzajcie załatwianie na nich potrzeby. A jak nic się nie zmieni skontaktuj się z behawiorystą, który po wywiadzie i obserwacji psa najlepiej pomoże rozwiązać problem – na żywo. 🙂
Hej, ile czasu zajęło wam przystosowanie ? Czytam ten opis i widzę swojego psa, najlepiej biegnie się do domu, bo tam jest faaaaajnie 🙂 wychodzimy często na krótko, ze względu na kwarantannę, nie próbowałam jeszcze puszczać go w parku.
Myślę, że ujemnie to trwało gdzieś ze trzy tygodnie, może koło miesiąca. Ale szybko zaczęłam psy wyprowadzać wspólnie i Elka uwierzyła w siebie. 😉
Dosłownie, jakbym widziała swojego Psiaka. W domu skomlenie, wąchanie – okej, znak dla mnie ze trzeba wyjść na dwór. Biorę potrzebne rzeczy, psiaka zapraszam do wyjścia – wychodzi grzecznie. Po schodach muszę go znieść bo jeszcze jest na nie za mały, a schody to ogromne góry. Postawie kawałek dalej od bloku.. Powącha, zrobi siusiu, i biegiem do mieszkania.
Na smyczy nie chce chodzić za bardzo, protestuje siadając i piszcząc jakby mu się krzywda działa przez co ludzie się patrzą jakbym mu cos zrobiła.
Ale smycz nie jest już problemem gdy mały jest na drodze do mieszkania. Znajomy chodnik to i biegiem, nic nie uwiera, szelki nie przeszkadzają, nawet smycz się rozciąga do maksymalnej możliwości..
Ojj, ciężko mi zbudować odpowiednie zaufanie żeby się nie bał.
Czas, spokój i cierpliwość czynią cuda! Będzie dobrze! Trzymamy kciuki! 🙂
Jak się zakończył problem ze spacerami? Mam 2,5 miesięcznego berneńczyka i też jest problem, może nie aż taki, ale spacerypo naszej (bardzo cichej i spokojnej) uliczce są „trudne” i nierówne. Mam nadzieję, że to minie. Pozdrawiam
Po niespełna miesiącu, problem minął, a Ela została pierwszym spacerowiczem w naszej rodzinie. 🙂
Mój 11 tyg spanielek zaczął wychodzić na spacery, nie boi sie raczej, lgnie do ludzi, dzieci, to chyba najlepsza część spaceru:) tylko mysli wciąż, ze mata w domu służy do sikania… teraz nie wiem, czy chwalić go, ze tam się załatwia, czy ignorować, bo teraz musi sie uczyć robić to na zewnątrz?
Hej, chwalić za załatwianie się na dworze i wychodzić tak często jak się da, aby minimalizować potrzebę korzystania z maty. Z tym, że 11tyg piesek to jeszcze papiś, przy 11 miesiącach zaczęłabym się dopiero zastanawiać nad problemem nie załatwiania się na zewnątrz. 🙂
Widzę post dość dawno napisany, ale może uda mi się dostać od Ciebie odpowiedź 🙂
Czy poradziłyście sobie jakoś z tym problemem?
U nas podobnie, wychodzi przed klatkę i od razu ciągnie z powrotem, jak przeniosę ją dalej to trochę powącha, ale intuicyjnie ciągnie już jak lokomotywa w stronę domu. Co innego jeśli idziemy na spacer z jakimiś znajomymi czy innymi psiakami to wtedy młoda tryska energią..
Tak, spokojnie to się ogarnie samo byle nie doszło do jakichś nie fajnych sytuacji, coś nie przestraszyło psa, ale i z tym da się uda (całkiem niedawno znowu przerabiałam to z lękliwym adopciakami).
Powoli, systematyczne, na dobrych emocjach z dużą ilością pochwał, żeby zbudować dobre skojarzenia. Szczeniak jak nabierze pewności siebie, skojarzy to z codziennym rytmem dnia po kilku dniach – tygodniach w zależności od psa, coś zaskoczy i będzie progres. Eli chyba niespełna 3-4tyg to zajęło, Twinsom ponad miesiąc, bliżej dwóch, ale do tej pory im się flashbacki zdarzają.
Tylko nic na siłę, żeby nie przedobrzyć, ale i nie odpuszczać. 😉