Strona główna Gdzie na spacer Wychowana z terieremi

Wychowana z terieremi

autor Amelia Bartoń - zamerdani.pl

Tosia ma już cztery miesiące. Jest fajnym ogarniętym i bardzo grzecznym brzdącem, który widzi, rozumie i chce coraz więcej. Pewnie więc czekacie na mały update z naszego życia. Trochę ciężko mi pisać teraz o psach, bo jednak życie kręci się wokół Tosi. Ale to nie jest tak, że psy poszły w odstawkę! Broń Boże! Psy dzielnie towarzyszą mi we wszystkich czynnościach (czasem nawet zbyt przesadnie), ale są nieodłącznym elementem mojego życia i życia Tosi.

Wiecie, życie z niemowlakiem i psem bywa ciężkie, nawet przy dobrym zestawieniu gwiazd, bo pomimo pracy i przyzwyczajania psa, nie zawsze da się sprawić, by psiak magicznie pokochał dziecko od pierwszego wejrzenia. Ja mam to szczęście, że zdecydowanie gwiazdy nam sprzyjały i psy bardzo lubią dziecko, ale nie zwalnia mnie to ze wzmożonej uwagi w ich relacjach. Raz dlatego, że psy pchają się do dziecka, zaczepiają je, a że są jeszcze od niej cięższe. muszę uważać, by przytulająca się obok Ela nie zgniotła Małej, a Mollcia pacająca ją łapą po nodze, by zwrócić na siebie uwagę, niechcący jej nie drapnęła. Zresztą Tosia wcale nie jest lepsza. Odkąd odkryła psie futro, kiedy widzi psy wyciąga w ich kierunku rączkę i woła ja po swojemu. Molly i Ela naturalnie nie mogą się oprzeć takiemu zaproszeniu więc lecą do niej z łebkami, a potem muszę ratować brodę, której mała rączka się uczepiła. I tak dwie strony ciągną do siebie, a ja pilnuję, tłumaczę to jednym to drugim, żeby jeszcze kilka miesięcy zaczekały z tymi zabawami i bliskościami. A potem odwracam się na sekundę, a Molly leży już na macie ze wtuloną głową w brzuch małej. Lub dla odmiany, Ela brzuszkuje razem z Tosią, bo ona też umie leżeć na brzuchu, więc skoro chwali się za to dziecko, to ona też będzie to robić.

Chwilami Tosia zamienia się w Cezara, kiedy nadzoruje nielegalne walki terrierów, pisząc z radości w odpowiedzi na ich poszczekiwania i warkoty i tylko czekam, kiedy zacznie uniesionym w górę lub w dół kciukiem decydować o wygranej, bądź też przegranej, jednej z Twinsów. Tak, zdecydowanie psy są ciągle na topie i nic jej nie fascynuje tak w leżeniu na brzuchu, jak oglądanie bawiących się psów.

Nie odpuszczamy też spacerów, ale i wróciliśmy też do wycieczek! Wiadome po cesarce musiałam (i jeszcze muszę) trochę się oszczędzać, ale dalej zasuwamy na spacery. Niemal codziennie robię wózkiem i wybranym psem koło 6km spacer i jak tylko pogoda dopisuje, poprawiamy wieczorem drugim – całą rodziną, bynajmniej nie krótszym, a wręcz przeciwnie, bo często wychodzi nam koło 10km. A ja z niecierpliwością czekam do lipca, kiedy upłynie sześć miesięcy i mam nadzieję, że dostanę zielone światło na grę w siatkówkę i bieganie, bo przecież forma do Hard Dog Race sama się nie zrobi, a ja już zdążyłam się zapisać, tylko dalej nie mogę zdecydować, którą z Twinsów wezmę. Logika nakazuje wpatrzoną w człowieka i zdrowszą sercowo Mollcię. Ale z drugiej strony przy Eli to Marcysia jest dzielniejsza i choć ma problemy z serduszkiem, to dla odmiany nie ma przewrażliwionych łap, a na HDR droga bywa różna. No i jeszcze do tego dochodzi Ela i jej kręgosłup który, póki co tfu, tfu jest ok, ale bez pozwolenia weta nie wystartuje. Także nasz start ciągle czeka na potwierdzenie, choć z drugiej strony… nie oszukujmy się – jak przejdziemy te 6km, zamiast biec, to też będzie fajnie! Także na razie spacerujemy, ba! A nawet trochę podróżujemy! Tylko jak gdzieś pojechać z takim maluchem? Normalnie, pakujesz w auto i jedziesz.

Wprawdzie nie jestem takim podróżniczym wariatem jak Pufoświat, bo jednak z uwagi na gabaryty dziewczyn, terrierzy charakter i stadny brak mózgu nie jestem w stanie sama wyjść z ich trójką i wózkiem, a nie mam serca brać na wyprawę (inną niż spacer) tylko jednej z nich dlatego na wycieczki jeździmy całą rodziną, gdzie M. jest dzielnym kierowcą wózka i przewodnikiem Mollci, a ja idę z psim zamieszaniem, czyli Elzą i jej mniejszą wersją Marcysią.

I jak się okazało nie jest problemem wyskoczyć do Poleskiego PN, do Warszawy czy do Jaty. Mała kocha podróże i jazda samochodem nie tylko ją cieszy, ale i relaksuje. Więc wszystko kwestia organizacji – wiem, że to działa na większość matek jak płachta na byka – ale piszę to w kontekście zorganizowania wyprawy. Zaplanowania karmienia, przewijania. Przygotowania się na incydenty w terenie – tak by nic nas nie zaskoczyło i nie zepsuło nam wyprawy. A co najważniejsze dopasowania wycieczki pod kątem dziecka. Ja na przykład wiem, że dla Tosi najlepszą porą na wyprawy są godziny od rana (nawet bardzo wczesnego) do godziny piętnastej. Później już dzień ją męczy i robi się markotna. Więc głupotą z mojej strony byłoby jechać z nią na wycieczkę w południe, by wracać po południu akurat, wtedy kiedy zaczynają się smutki, kolki i jest potrzeba bliskości. Lepiej wyruszyć z samego rana, tak by koło piętnastej być już w domu. Choć czasem zdarzają nam się całodniowe wypady, jak chociażby nasz wyjazd do Dzień Dobry TVN, gdzie do domu wróciliśmy koło dziewiętnastej (a wyjechaliśmy koło piątej) i Tosia miała cały dzień rewelacyjny humor, podobnie było z wypadem do Jaty. Więc nie mogę generalizować. Teraz szykujemy się na powrót do Lasów Janowskich, więc lada moment powrócą na bloga polecajki wycieczek, bo na razie jeździmy w znane nam miejsca z uwagi na to, że wiemy, co nas czeka. Bowiem nawet terenowy wózek prowadzony po szyszkach, korzeniach i koleinach to wątpliwa przyjemność, a co do chusty – wracamy do punktu wyjścia – z psim zamieszaniem na smyczach jest ciężko, szczególnie jak zobaczą wiewiórkę.

Kontynuujemy indywidualne spacery. Psie spacery, tak jak Wam pisałam wcześniej, od urodzenia Tosi wyglądają następująco: codziennie inny pies jest na spacerze indywidualnym, a wieczorami i w dni wolne, jak tylko pogoda dopisuje, zabieramy całą bandę na spacer.
Na indywidualnych spacerach widać olbrzymie postępy dziewczyn. Do tego stopnia, że w majówkę zabrałam je do miasta na sesję foto i nie dość, że dzielnie maszerowały po osiedlu bez większych lęków, to jeszcze pozowały w różnych miejscach pomimo bliskości chodnika, po którym chodzili ludzie, dzieci czy psy. Także nasza ciążowa praca pięknie owocuje, choć cały czas wymaga szlifowania.

Mollcia, choć dalej boi się samodzielnych spacerów, bardzo je lubi i widać jak za każdym razem walczy ze sobą. Z chęcią zostania w domu, jak i z wyjściem na spacer. Ostatecznie wychodzi, a wówczas jest psim ideałem. Takie psy po prostu się rodzą. Taki był Budzik. One są stworzone do towarzyszenia człowiekowi. Mollcia idzie grzecznie na luźnej smyczy przy nodze i wózku. Nie szarpie się, nie odwala. Nie sadzi do psów, nie odskakuje od rowerów. Ona po prostu podąża za nami, bo to jest celem jej spaceru, a najfajniejsze jest to, że nie ma znaczenia dla niej, przy której nodze idzie – czy prawej, czy lewiej – zawsze jest tak samo grzeczna. Jest niesamowicie mądra w tym swoim spacerowaniu. Pilnuje się, by nie wejść pod wózek, puszcza go przodem w wąskich przejściach, przez kałuże. Szuka z nami często kontaktu wzrokowego i dostosowuje tempo do nas. Bardzo męczą psychicznie ją te spacery, bo cały czas myśli i pilnuje się, by dotrzymać nam kroku. Trochę mi smutno, że nie chce powęszyć i realizować swoich psich potrzeb, ale najwyraźniej dla Mollci najważniejsza jest droga. A swoje psie sprawy realizuje na spacerach ze stadem, choć i tak najmniej z całej terrierzej bandy.

Marcysia to nasz element zamieszania. Z jednej strony dalej jest panikarą, z drugiej jest dużą, dorosłą suką – brytanem, w małym ciałku. Pierwsza melduje się pod drzwiami gotowa na spacer, by po kilku metrach przypomnieć dobie o flashbackach i się zestresować. Na szczęście strachy szybko da się rozchodzić, póki nie mija nas zbyt duża liczba rowerzystów, którzy ciągle doprowadzają Merci do napadów paniki, bo przecież jadą za nią tylko po to, by ją porwać i sprzedać na giełdzie w Słomczynie. A kiedy jest brytanem? Kiedy mijamy owczarki, czy to za siatką, czy to na spacerze. Ela nauczyła ją nienawiści do tej rasy, więc mała Marcysia potrafi zrobić taką aferę na widok owczarka (jeżąc się, szczerząc zęby i drąc wniebogłosy), że czuję się czasem jak opiekun wściekłej chihuahua. A najbardziej lubi siknąć sobie pod płotem, za którym mieszka owczarek, a następnie zagrzebać to tylnymi nogami z taką siłą i zawziętością jakby chciała zaznaczyć, że jest co najmniej mastifem tybetańskim wychowanym do walk z psami. Także mój uroczy piesek o małym rozumku, dalej zostaje pieskiem o małym rozumku. Oczywiście też ładnie chodzi na spacerach indywidualnych, choć bywa męcząca, kiedy odskakuje niespodziewanie w krzaki i tam siada, bo trzeba przeczekać, aż minie nas rowerzysta. Nie ma tego szacunku do wózka co Mollcia, ale naprawdę nie ma z nią tragedii.

Ela – pies, który skończył tyle szkół, że powinna już lepić garnki i recytować Pana Tadeusza trzynasto-haukowcem, ostatnimi czasy bywa nie do zniesienia. Faktem jest, że z uwagi na jej wiek i wyszkolenie oczekuję od niej najwięcej względem zachowania na spacerach, a fakt, że jest beneficjentką programu spacer+ nie ułatwia sprawy. Szczególnie że nie zawsze idzie na spacer indywidualny, bo chodzi rotacyjnie z Twinsami. I kiedy już przychodzi jej kolej, nie jest w stanie zapanować nad emocjami. Jeszcze przed wyjście z domu budzi się w niej owczarek, co daje o sobie znać wokalizacją, płaczkami i ponaglaniem nas – bo ona wychodzi. Oczywiście warto by było z nią popracować, ale chwilowo jest to trudne, wręcz niemożliwe, bo szykując się do wyjścia z niemowlakiem nie mogę pozwolić sobie na kilkanaście minut jojczenia i czekania, aż pies się uspokoi, by wyjść. Na szczęście szybko na spacerze zrzuca emocje. Tak gdzieś po kilometrze, ciągnięcia się jak parowóz, kilku opierniczach i groźbach, że odstawię ją do domu, kiedy już się uspokoi, wraca mój mądry, dorosły pies. Ale co się nadenerwuję przez pierwszy kilometr to moje.

I tak sobie żyjemy tymi naszymi spacerami, zabawami i przytulankami. Fajnie, że pomimo iż mam terriery i nie oszukujmy się – mam dla nich zdecydowanie mniej czasu niż wcześniej – na przykład ostatnio niewiele co ćwiczymy czy to fitnessów, czy posłuszeństwa o noseworku nie wspominając. Udaje mi się tak zagospodarować czas, że psy nie roznoszą mi domu i ogródka. A wręcz przeciwnie wolne chwile wykorzystują na spanie na fotelach.

Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że terrierowe adopciaki nadają się do domu z małym dzieckiem, trzy razy postukałabym się palcem w czoło. Dziś wiem, że zarówno te terriery o małym rozumku i zawziętym charakterze, jak i adopciaki, których stosunek do wielu rzeczy jest ciągle nieznany z nastawieniem na to, że pewnie będzie zły, to wcale nie jest złe zestawienie z dzieckiem. Jeśli tylko wszystko się mądrze poprowadzi szanując potrzeby i ograniczenia każdej ze stron*.

* Tak Marcysia dalej gardzi dzieckiem i je ignoruje, aczkolwiek w ostatnich tygodniach zdarzyło jej się położyć obok Małej i nawet tyknąć ją nosem, jakby chciała się przekonać, że Tosia nie jest potworem, który tylko czeka, by ją porwać. Nawet zdarza jej się uciąć sobie drzemkę na drugim końcu narożnika, na którym leży dziecko, ale dalej ich relacje są raczej na zasadzie przypadkowych współlokatorów, niż rodziny. Ale nie oszukujmy się – Marcysia nas też nie darzy jakąś wielką miłością; no chyba, że jest pora karmienia. Także nie nalegam, nie neguję – ważne, że czuje się swobodnie w towarzystwie dziecka, a to, że nie wchodzi z nim w interakcję to żaden problem. Zakładam, że wszystko się zmieni, jak zacznie się rozszerzanie diety, a wówczas to właśnie Tosia będzie największą psiapis naszego interesownego złotego pieska.

Cieszę się, że przeczytałaś/eś ten tekst i będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w formie komentarza. Zawsze chętnie poznam Twoją opinię na dany temat i z przyjemnością o tym podyskutuję. Będę też bardzo wdzięczna, jeśli podzielisz się tym tekstem ze swoimi znajomymi na Facebooku, czy Instagramie. Dzięki temu więcej osób tu dotrze i choć Zamerdani to miejsce na moje przemyślenia, myślę, że warto promować świadome, odpowiedzialne życie z psem, które staram się tu pokazać. Z góry dziękuję i bardzo, bardzo cieszę się, że tu zajrzałaś/eś.

Ogółem: 296, dzisiaj: 1

You may also like

2 komentarze

Anka Pufiakowa 13 maja 2023 - 14:58

Wariactwo. Tak. To dobre określenie mojej ułańskiej fantazji 😛 ale faktiko. Z małymi łatwiej a ja czasem zostawiam Pufiaka. Z racji wieku i tego gdzie czuje się dobrze a gdzie nie, pewne miejsca zaliczam tylko z Bu w dzień regeneracji Pifioka. Ale ja zazdroszczę Tobie podejścia psów. Moje albo są obojętne albo , aktualnej, zaczynaja nam się zazdrości. Z którymi muszę poważnie się zmierzyć. Tak czy siak. Takie wpisy są niesamowicie potrzebę! Pokazują ze mino iż mamy różne psy i równe dzieci, pierwszy krok to chcieć. Potem mierzyć siły na zamiary ale da się dużo ! Nie zawsze są to góry ale można pokombinować i odzyskać trochę dawnego życia. Zmienionego w zupełnie nową przygodę 😀 wpis puszczam dalej bo to dobra rzecz jest !

opublikuj
Amelia Bartoń - zamerdani.pl 14 maja 2023 - 11:06

Ja Ci zazdroszczę cmtych wypraw! Gdyby nie moje bolące serduszko jak nie mogę zabrać całego stada byłoby pewnie inaczej. Ale najważniejsze- tak jak piszesz- że każda z nas znalazła sposób na namiastkę „starego” życia. 😉

opublikuj

Skomentuj Amelia Bartoń - zamerdani.pl Anuluj odpowieź