Nie dawno minął miesiąc odkąd się przeprowadziliśmy. Jak poradził sobie z tym Donner – pies nadworny, jakie błędy popełniłam i jak nam się żyje. Czyli wszystkie wnioski i przemyślenia dotyczące przeprowadzki z psem z ogrodu do bloku.
Zacznijmy od tego, że Donner jak wspominałam wyżej, był psem nadwornym. Nie był w prawdzie psem łańcuchowym, nie mieszkał w budzie, ale miał nieograniczony dostęp do ogrodu i dużo czasu w nim spędzał. Co się z tym wiąże ja mogłam niemal w każdej chwili wyjść pobawić się z nim w aporty, sztuczki, frisbee itp. Pies mógł wyjść za potrzebą kiedy mu się podobało, mógł szczekać i powywać bez ograniczeń, a kiedy wychodziłam do pracy zostawał na dworze. Owszem dużo chodziliśmy na spacery, ale nie ukrywajmy, kiedy była brzydka pogoda, lub po prostu mi się nie chciało to nie szliśmy.
Moje największe obawy dotyczące przeprowadzki wiązały się z tym jak Donner poradzi sobie ponad 8h w bloku sam. Czy będę w sanie zapewnić mu odpowiednią ilość ruchu, czy nie będzie się nudził i czy będzie cicho.
Moje obawy okazały się na szczęście na wyrost, bo Donner bardzo często zostawał sam na długie godziny, jeździł ze mną w wiele miejsc, więc przeprowadzka nie zrobiła na nim większego wrażenia. Wprawdzie przez pierwszy tydzień kręcił się niespokojnie czekając kiedy wrócimy, ale już po miesiącu kiedy wróciliśmy do Lublina na weekend, Donner czekał kiedy wrócimy do domu – do Grójca, ale po kolei. Obalając dalej mit moich obaw okazało się, że Donner przesypia 9h dziennie. Nie szczeka, nie niszczy, nie włazi na meble – tylko śpi na swoim łóżeczku. Zupełnie ignoruje to co dzieje się na klatce czy na osiedlu (poza fajerwerkami, bo wtedy każe wypuścić się na balkon, żeby je obszczekać). Fakt jest trochę wynudzony, bo jakby nie patrzeć nie jestem wstanie zapewnić mu tylu rozrywek co w domu: aportować i bawić się nie ma gdzie, trzeba jechać kilka kilometrów poza miasto, biegać nie ma gdzie, bo boję się rozjechania przez kierowców WGR z wątpliwymi umiejętnościami i empatią dla pieszych (to samo dotyczy roweru), posłuszeństwo ćwiczymy tylko na spacerach, a właściwie na jednym, bo ten poranny i wieczorny, oraz przedpracyjny i popracyjny z M. to tylko takie przysłowiowe na „sika”. Ale ruch ma zapewniony, bo łączna odległość na spacerach staram się by wynosiła dziennie koło 10km tak plus minus. Nie będę ukrywała, że jestem leniwa, nie lubię zimna i deszczu, Donner zresztą też, więc kiedy jest ulewa wszystkie spacery są na „sika”, ale cóż… Nie znalazłam ciągle jeszcze złotej rybki ani lampy Alladyna, więc by móc realizować dalej marzenia, muszę najpierw na to zarobić, by potem móc mniej lub bardziej utrzymywać się z marzeń.
Ah warto jeszcze wspomnieć, że od pół roku jestem szczęśliwą posiadaczką kennelu zakupionego pod seminaria i szkolenia, ale docelowo po to by pies mieszkał w nim w mieszkaniu. Żeby było go gdzie zamknąć, żeby miał swój kącik itp. mądre zastosowania klatki. Ostatecznie klatka została w Lublinie. Pies nie niszczy, więc nie musi być w niej zamykany, kiedy przychodzą goście staram się go socjalizować, więc tym bardziej go nie zamykam, a co do swojego kątka… i tak nie ma nic lepszego niż wersalka koło M. i stare dobre zniszczone psie łóżeczko…
Okazało się, że przeprowadzka w naszym wypadku nie była dla psa niczym straszny, albo przynajmniej żadna z moich obaw się nie sprawdziły.
Za to pojawiły się problemy, których nie przewidziałam. Pierwszym z nich jest frustracja psa. Donner ma swoją niechęć do ludzi, którą zresztą odziedziczył po mnie, a którą usprawiedliwiałam brakiem socjalizacji, zajęciami obronnymi i jego problemami emocjonalno-psychicznymi. Ale zazwyczaj nie było z tym problemu, nie zaczepiany nie zaczepiał. Do momentu przeprowadzki… Obecnie Donner jest postrachem osiedla, bo szczeka, a raczej… zachowuje się jak wściekły pies: warcząc, bulgocząc, dławiąc się i szczekając na niemal każdego człowieka w zasięgu wzroku. Było wiele czynników które nasiliły, wydawać by się mogło, przepracowany i opanowany problem. Pierwszym z nich niewątpliwie było to, że ze względu na wygląd Donnera i to, że dużo ćwiczyliśmy na osiedlu, niemal każda osoba która nas widziała zatrzymywała się, chwaliła Donnera jaki jest piękny albo grzeczny lub też próbowała podejść. O ile w dzień zazwyczaj pies to ignorował o tyle po zmroku, kiedy zagadywali do mnie i do niego, mężczyźni w kapturach, często wschodnich nacji o wątpliwym 0%, Donner szybko skojarzył, że jak zrobi awanturę to szybko będziemy mieli spokój i obserwator sobie pójdzie. Doszła do tego całodniowa nuda i frustracja, a taki wybuch jest całkiem dobrym rozładowaniem emocji. Ostatecznie na osiedlu jest bardzo wiele newralgicznych punktów zapalnych. Wąska klatka schodowa, wąskie chodniki, bramki w ogrodzeniu, rogi zza który może centralnie na nas ktoś wyjść. Wprawdzie zawsze zatrzymuję się i przepuszczam ludzi, by przeszli bezpiecznie i nie musieli mijać się w wąskim gardle z Donnerem, ale takim zachowaniem sugeruję psu, że jest coś nie tak. No ale trudno jestem w stanie to przeboleć, ale nic już nie poradzę na ludzki lęk na który Donner reaguje również agresją, bo czuje się wtedy ‘silny’ i zawsze szczeknie sobie wtedy pod nosem, nawet tak jakoś bez agresji tylko po to, żeby zaznaczyć, że jest takim złym psem.
Natomiast w rzeczywistości Donner jest strasznym tchórzem. Wprawdzie przyzwyczaił się już do chodzenia wzdłuż ruchliwej ulicy i o zawał serca doprowadzają go tylko TIRy, ale dalej ma problem w skupieniu się w parku gdzie jest mnóstwo młodzieży, psów, meneli i przechodniów. Zrobienie tam podstawowych ćwiczeń jak głupie ‘siad’ jest dla nas nie lada wyzwaniem. Ale nie to najbardziej przeraża Donnera. Najgorsze są yorki i inne małe pieski do towarzystwa poprzebierane w kolorowe kubraczki. Kiedy zaczynają Donnera obszczekiwać, Donner naturalnie im odpowiada, uprzednio chowając się za moimi nogami… ostatnio tak zawzięcie się z nimi kłócił, że wpadł na ścianę (chowając się za mną). Co skończyło się niemal paniczną ucieczką, bo kto mógł się spodziewać, że ściana może zaatakować bezbronne tyły… Z dnia na dzień stwierdzam, że stan mojego psa się pogarsza… przed nami niesamowita ilość pracy… ale w dużej mierze pracy na marne. Przepracuję ludzi, zawsze się znajdzie ktoś kto się do nas przyczepi i zacznie zagadywać, lub nasi wschodni nietrzeźwi sąsiedzi klatki będą mieli problem z wpisaniem kodu do swojego segmentu, więc będą walczyli z drzwiami, a my będziemy musieli ich minąć… Przepracujemy psy i znowu będziemy mieli spotkanie z grójeckim Burkiem (w ciągu miesiące były już trzy konflikty na szczęście bezkrwawe), bo ludzie wypuszczają psy z posesji by sobie pobiegały, lub prowadzają je bez smyczy i to bynajmniej nie yorki, a jeszcze się nie zdarzyło, by wolno biegający pies nie wdał się z Donnerem w bójkę. Jest to strasznie irytujące i nie raz chce mi się płakać kiedy ktoś nieświadomie niszczy miesiące mojej pracy… ale takie jest życie.
Czy coś się jeszcze zmieniło w naszym życiu po przeprowadzce? W sumie nie… wszystko po staremu. Poza tym, ze Donner czasem jeździ z M. do pracy, poza tym, że jest częściej kąpany, a ja dwa razy dziennie sprzątam mieszkanie. W sumie bez zmian. A tak się martwiłam i obawiałam o wszystko. Na szczęście przeprowadzka z psem, nawet z psem nadwornym do bloku, nie okazała się czymś strasznym. Wiele osób obawia się tego jak tak duży pies, przyzwyczajony do ogrodu i ruchu poradzi sobie w bloku. Radzono zostawić mi go w Lublinie z mamą, żeby się nie męczył. Pozwolę sobie obalić dwa najpopularniejsze mity psa i ogrodu i tego „jak jest źle psu w bloku”.
Ale najpierw zdanie prawdy: „Pies pozostawiony sam sobie, zazwyczaj śpi. Zarówno w bloku jak i w ogrodzie”
– Pies w ogrodzie stróżuje, więc ma zajęcie i się nie nudzi.
Obalamy: Moje dwa owczarki stróżowały śpiąc pod drzwiami, kiedy nie było nikogo w domu, a kiedy ktoś był w domu przebywały razem z domownikiem. Jakoś nie widziałam, by obszczekiwały każdą osobę mijająca bramę, czy też siedziały i skanowały teren. Owszem czasem na kogoś tam naszczekały, czasem przeszły się sprawdzić co się dzieje, ale większości czasu spały.
– Pies w ogrodzie może się wybiegać.
Obalamy: Jakoś nie widziałam, by moje psy się wybiegiwały. Żaden z nich nie latał jak głupi po ogrodzie, żaden sam z siebie nie pokonywał toru do agiity, czy nie wykonywał, żadnych innych aktywności. Czasem przebiegł się wzdłuż płotu za rowerzystą, czasem poszczekał z psem sąsiadów, ale gdybym ich nie zmuszała, nie rzucała piłki, nie trenowała, nie wyciągała na spacery, bieganie czy rower same z siebie nie zapewniłyby sobie ruchu, za to bardzo chętnie by spały lub przekopały mamie ogródek i powyrywały kwiatki z nudów.
Zatem co z tym ogrodem? Jest wygodą dla nas dla właścicieli, jest też dużą atrakcją dla psa, ale nie jest mu niezbędny do życia. Co w ten weekend pokazał Donner. Po powrocie do Lublina chciałam go uszczęśliwić i zmusiłam go by siedział cały dzień w ogrodzie. Tak jak wyszedł na poranny sik, tak wpuściłam go dopiero tuż przed spaniem. Co robił Donner cały dzień? Siedział pod drzwiami przyklejony do nich uchem, gotowy wejść do domu przy nadarzającej się okazji. Ostatecznie otworzył sobie drzwi do wiatrołapu i spał w wiatrołapie, bo to już prawie w domu. Jedyną aktywnością ‘samą z siebie’ przez cały dzień było przywitanie się z psem sąsiadów i pogonienie rowerzysty. Wyganiał się i wywściekał przez ten weekend, że ho-ho. Za to bardzo był pogniewany i niezadowolony z tego powodu, że nie mógł siedzieć w domu.
Reasumując: blok dla psa nie jest wcale tragedią i Donner jest przykładem tego, że pies poradzi sobie całkiem nieźle w takiej sytuacji. I prędzej czy później się do niej dostosuje, ważne by właściciele byli cierpliwi i pomogli mu w tym.