Zamerdani
  • O mnie
    • Dlaczego owczarki niemieckie
    • Reszta Stada
  • Elza
  • Merci i Molly
  • Donner
  • Budzik
  • Blog
    • Z życia psiary
      • Wycieczki bez psów
      • Nasz punkt widzenia
      • Psie anegdoty
    • Psie sporty
      • Agility
      • Bikejoring (rower z psem)
      • Canicross (bieganie z psem)
      • Dogtrekking
      • Frisbee
      • IPO (Posłuszeństwo, trop, obrona)
      • Pozostałe sporty z psem
    • Testy i recenzje
      • Dla opiekuna psa
      • Gadżety, identyfikatory i ubranka
      • Karmy i przekąski
      • Koty testują
      • Legowiska, kennele, maty
      • Leki i suplementy
      • Smycze, obroże, szelki i kagańce
      • Sprzęt sportowy
      • Środki do pielęgnacji
      • Zabawki
    • Zdrowie i choroby
    • Wychowanie psa
      • Szczeniaczkowo
      • Sztuczki dla każdego
    • Wakacje z psem
      • Gdzie na spacer
      • Na górskim szlaku
      • Na weekend
      • Pod żaglami
      • Nadmorskie opowieści
    • Relacje
      • Wywiady
    • Zrób to sam – DIY
    • Blogowe konkursy i akcje
  • Testy i relacje
  • Kontakt
  • Newsletter
  • O mnie
    • Dlaczego owczarki niemieckie
    • Reszta Stada
  • Elza
  • Merci i Molly
  • Donner
  • Budzik
  • Blog
    • Z życia psiary
      • Wycieczki bez psów
      • Nasz punkt widzenia
      • Psie anegdoty
    • Psie sporty
      • Agility
      • Bikejoring (rower z psem)
      • Canicross (bieganie z psem)
      • Dogtrekking
      • Frisbee
      • IPO (Posłuszeństwo, trop, obrona)
      • Pozostałe sporty z psem
    • Testy i recenzje
      • Dla opiekuna psa
      • Gadżety, identyfikatory i ubranka
      • Karmy i przekąski
      • Koty testują
      • Legowiska, kennele, maty
      • Leki i suplementy
      • Smycze, obroże, szelki i kagańce
      • Sprzęt sportowy
      • Środki do pielęgnacji
      • Zabawki
    • Zdrowie i choroby
    • Wychowanie psa
      • Szczeniaczkowo
      • Sztuczki dla każdego
    • Wakacje z psem
      • Gdzie na spacer
      • Na górskim szlaku
      • Na weekend
      • Pod żaglami
      • Nadmorskie opowieści
    • Relacje
      • Wywiady
    • Zrób to sam – DIY
    • Blogowe konkursy i akcje
  • Testy i relacje
  • Kontakt
  • Newsletter
Zamerdani

tu człowiek schodzi na psy

Nasz punkt widzenia

Jak nie zgubić adopciaka? Nasze sposoby zabezpieczenia psa przed zgubieniem.

autor Amelia Bartoń - zamerdani.pl 16 czerwca 2022
napisane przez Amelia Bartoń - zamerdani.pl

Zanim przejdę do sposobów oznakowania moich psów opowiem Ci kilka historii z naszego życia: o tym jak zgubiliśmy Budzika, jak oznakowuję psy (i dlaczego w taki sposób) oraz o tym, jak Molly bardzo chciała się zgubić. Ale jeśli interesują Cię suche fakty o sposobach oznakowania, ich wadach i zaletach oraz cenach, to zachęcam do przescrollowania w dół strony. 

Zacznijmy od pewniej historii, która spotkała mnie i młodego Budzika w Mazurskich lasach, kiedy nam się zgubił, mam obsesję na punkcie znakowania swoich psów i ich pilnowania. Jak wiecie Budzik był psem-cieniem. Nie odstępował mnie na krok, był posłuszny do przesady i choć całe życie robił wszystko w tempie geriatryka i z miną „serio muszę?” to był to pies, któremu jak coś się powiedziało to on to, robił niezależnie od tego czy był to las, środek miasta, czy epicentrum Armagedonu. Dlatego też całe życie chodził bez smyczy, bo smycz praktycznie nigdy nie była nam potrzebna. Tak też było na pamiętnych wakacjach na żaglach na Mazurach, kiedy to gdzieś roczny, może dwuletni Budzik poszedł z nami pozbierać leśne owoce na do śniadaniowych płatków. Był, ze mną naglę się odwracam i psa nie ma. Co myśmy się go naszukali i nawołali. Ile kilometrów po lasach zrobiliśmy tego nikt nie wie. Ja już oczami wyobraźni widziałam go tonącego w jakimś bajorze do którego wpadł (bo Budzik nie umiał pływać). Na szczęście po godzinie poszukiwań pojawił się na końcu leśnej ścieżki mocno zawstydzony i chyba trochę przestraszony. Oczywiście wówczas nie wiele zmieniło to w jego sposobie prowadzenia, bo Budzik po tym zdarzeniu tylko jeszcze bardziej zaczął się mnie pilnować, ale kiedy pojawił się Donner, pies przez pierwsze lata mający absolutnie na mnie wywalone, pies którego przywołanie istniało jedynie na placu szkoleniowym, a o spuszczeniu ze smyczy przez wiele lat nie było mowy, bo nie szło go potem na nią zapiąć ponownie uznałam, że dobre oznakowanie psa – na wypadek zgubienia, którego ryzyko istniało właściwie, tylko jeśli nie wytrzymałaby obroża lub smycz, lub jakimś zrządzeniem losu wypuściłabym linkę z ręki, to podstawa.

Chyba trochę przesadziłam

Niejednokrotnie oznakowywałam go, a później i Elę dość przesadnie, ponieważ identyfikatory mieli wszędzie – przy szelkach, obrożach, obrożach z lokalizatorami, dodatkowo lokalizatory, nie wspominając o rejestracji chipów w każdej z baz, które wyświetliły mi się na dwóch pierwszych stornach Google.

Na szczęście z biegiem lat Donner nauczył się przywołania i przestał być bezsmyczowym głupkiem, mimo to nigdy już nie zrezygnowałam z oznakowani, niezależnie od tego, czy psy były ze mną na spacerze, czy w domu.

Tak, bowiem w domu też istniało ryzyko zgubienia. Jeszcze mieszkając pod Warszawą mieliśmy mieszkanie z małym ogródkiem, do którego psy pod naszą nieobecność miały nieograniczony dostęp, gdyby w ciągu dnia miały potrzebę si-kupy. Wynikało to z tego, że zdarzały się dni, że nie było nas po 10h, a jednak Doś, gdy zbyt długo nie był na siku szybko dostawał problemów z pęcherzem. I choć mieliśmy chyba dwumetrowy płot, zawsze istniało ryzyko, że pies jakimś sposobem wyjdzie (choć im akurat nigdy się nie zdarzyło) lub nie daj Boże jakimś cudem ktoś je wypuści i porwie (to mój drugi koszmar, że ktoś mógł mi ukraść Dosia).

Tak więc nawet w domu, psy zawsze miały obroże z identyfikatorami, co w prawdzie trochę mnie drażniło, bo miały wiecznie wytartą sierść na szyi, ale był to tylko defekt wizualny nieporównywalny do mojego komfortu psychicznego, który później jeszcze podniosłam montując kamerkę, żeby mieć podgląd na to co robią, gdy mnie nie ma.

Patent na łączenie szelek i obroży

Po pojawieniu się w naszym domu Twinsów jak bumerang wrócił temat – te psy mogą się zgubić. Przywołanie nie istniało, przez pierwsze tygodnie byliśmy dla nich zupełnie obcymi ludźmi, co wiązało się z tym, że bały się do nas podchodzić nawet w domu, a prawdopodobnie, gdyby wypięły się ze smyczy i z obroży to poleciałyby na oślep nie wiadomo gdzie, byle tylko dalej od wszystkiego, co straszne, a straszne było wszystko. Dlatego, jeszcze zanim przywieźliśmy Twnisy w domu czekały na nie już obrożo-adresówki (takie wiecie linki jak się zakłada szczeniaczkom znaczniki po narodzinach z kosteczkami, na których jest imię i nr telefonu). Zaletą ich jest to, że są cholernie wytrzymałe. Nie raz zdarzyło mi się, za ten cienki sznureczek przytrzymać Elę i tego się nie da rozerwać! Więc miałam pewność, że przy dobrym dopasowaniu szybciej psy stracą głowę niż adresówkę. Oczywiście nie zapomniałam o identyfikatorach, z tym że nie robiłam im nowych, tylko odziedziczyły Donnerowe, bo wyszłam z założenia, że dla ewentualnego znalazcy imię i tak nie ma większego znaczenia (o ile już złapie Twinsa, bo do obcego raczej nie podejdą), a liczy się nr telefonu, także Twinsy po części zostały owczarkami. Kolejną sprawą było zabezpieczenie ich na spacerach. Miałam świadomość tego, że w przypadku wyjścia z szelek, bądź zerwania smyczy będę mogła jedynie machać za psami chusteczką na pożegnanie, a przy trzech psach nie bardzo chciałam bawić się w podwójne smycze (wiecie jedna do obroży druga do szelek). Szybko więc wykombinowałam połączenie szelek z obrożą w taki sposób, że nawet jeśli pies wyszedłby z szelek, szelki i tak zostaną dopięte do obroży, która dobrze wyregulowana i z zabezpieczonym zapięciem nie ma prawa się rozpiąć, a o wytrzymałość smyczy się nie martwiłam, gdyż postanowiłam dobrać im zapięcia jak dla Dosia i Eli, co już przy nich było niemożliwe do zerwania, tym bardziej nie miało prawa się zniszczyć przy 14kg psach.


Jednak to nie powstrzymało terierów przed doprowadzeniem mnie do zawału. Bo choć regularnie przeglądam ogrodzenie pod względem ewentualnych podkopów, których na szczęście moje psy nie robią, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże, o tyle Molly nauczyła się wyłazić przez płot. I nie, nie absolutnie nie po to, by uciec, w końcu świat zewnętrzny (w tym wypadku na szczęście) jest dalej przerażający, ale kiedy wiewiórka – wróg numer jeden Eli, z którą i Twinsy zaczęły toczyć wojnę przeskoczy na drzewa za siatką, Molly czuje się w obowiązku sprawdzić tamto drzewo, a potem zawodzi wniebogłosy, że jest za siatką i nie da się wrócić.

Dlatego też, do sznurowych adresówek, które mają non stop, znowu wróciły zwykłe obroże z identyfikatorami wraz z lokalizatorami, żebym mogła namierzyć tego małego diabła. Szczęście w nieszczęściu, że pozostałe suki nie potrafią przechodzić przez ogrodzenie, co uważają za wielką niesprawiedliwość i kiedy tylko wpuszczam Molly po takim incydencie, to dostaje od dziewczyn taki łomot, że ja już nie mam siły się na nią złościć. Także ja wychowuję moje psy pozytywnie, natomiast one same dodatkowo stosują awersję w najczystszej postaci i zaskakujące jest to, że łomot od sióstr działa najlepiej (np. pacyfikowanie Molly, kiedy wyzłaszcza się na telewizor, co pokazywałam Wam nie raz w relacji). Dobre jest też to, że teraz jestem praktycznie non stop z psami i mogę kontrolować ich zachowania na ogrodzie, dzięki czemu przyłapałam Molly kilka razy na gorącym uczynku, zatrzymując zachowanie w połowie. Jednak stare dobre ‘OJ!’ działa cuda, a efekt jest taki, że jak tylko Molly widzi, że patrzę co robi (że zaczyna szukać wiewiórki po drzewach za siatką) obraża się i idzie w drugą stronę jeszcze zanim się odezwę lub głupkuje drażniąc siostry. Ale jest to o tyle fajne, że mam poczucie tego, że pies jednak liczy się z moim zdaniem i jest w stanie powstrzymać popędy co przy terierze, który umie polować, jest dla mnie maga dobrą wiadomością.

Tak więc nigdy chyba nie zrezygnuję z nadliczbowego oznakowywania psa, ale z drugiej strony… czy to komuś przeszkadza?

Nasze sposoby zabezpieczenia psa przed zgubieniem.

Podsumowując jak zabezpieczone są moje psy. Może komuś się to przyda, bo nie wie o wszystkich opcjach, a nie ma zaufania do adresatek:

Chip

Zarejestrowany w kilku/nastu bazach – słowo klucz: zarejestrowany, bez tego sam chip nic nie daje (i nie jest to GPS).

  • Zalety: do odczytania na całym świecie, nie da się go „zgubić”
  • Wady: Wymaga zawiezienia psa do weterynarza, może się przemieszczać i czasem ciężko go znaleźć, przez co można błędnie podejrzewać, że go nie ma.
  • Koszt: Część rejestracji jest płatnych, ale jest to opłata jednorazowa i nie jest to jakiś wielki koszt (mi chyba coś koło 200zł wyszło za rejestrację w kilku płatnych bazach). Oczywiście jeszcze dochodzi koszt samego chipowania u weterynarza o ile nie skorzystamy z akcji darmowego chipowania organizowanej cyklicznie w większych miastach.

Obrożo-identyfikatory (sznurkowe znaczniki z kosteczkami numerycznymi)

Polecam każdemu, nie wyciera sierści, jest mega wytrzymałe i koszt takiego cuda to jeszcze jak ja zamawiałam kilkanaście złotych za jedną, więc groszowa sprawa, a są niesamowicie wytrzymałe.

  • Zalety: Bardzo wytrzymała, ciężko urwać
  • Wady: W gęstym futrze na dużym psie może być ciężko ją namacać.
  • Koszt: Kilkanaście-kilkadziesiąt złotych.

Identyfikator/adresatka

Na rynku jest spory wybór od takich po kilka złotych, do takich po kilkadziesiąt. W zależności od tego, co lubicie dostaniecie wiele kształtów i wzorów. Najważniejsze jednak, żeby identyfikator był czytelny, trwały i dobrze przymocowany. Ja akurat mam identyfikatory z SafePet z uwagi na to, że nie dzwonią, bo są plastikowe, (a nie znoszę jak coś mi dzwoni przy szelkach lub obroży u psa) i praktycznie są niezniszczalne, bo skoro Twinsy noszą identyfikatory po Dosiu to mają spokojnie kilka lat i dalej się nadają.

  • Zalety: Widoczny z daleka, łatwy do odczytania, może być elementem ozdobnym.
  • Wady: Często się urywają i gubią, jak pies wyjdzie z obroży/szelek, do których jest dopięty identyfikator, to pies będzie nieoznakowany.
  • Koszt: Kilkanaście-kilkadziesiąt złotych.

Lokalizator

To największy wydatek, bo samo urządzenie jest dość drogie, do tego należy doliczyć koszt rocznych lub miesięcznych abonamentów, ale znowu nie jest to też taki koszt, który przerasta możliwości opiekuna. Moje lokalizatory kosztują coś koło 200zł, a roczny abonament na jedno to chyba niespełna 200zł, więc nie jest to jakaś bardzo wygórowana cena i choć nie są może nie wiadomo jak dokładne, (na rynku są dostępne lepsze urządzenia) to na moje potrzeby wystarczają i mam je już prawie cztery lata, a bateria działa ponad 12h, więc nie jest źle, jeśli chodzi o monitoring psa pod względem tego, czy jest na działce, czy gdzieś się wybrał. W przypadku jak identyfikatorów istnieje ryzyko odczepienia lokalizatora, czy zerwania obroży, dlatego ja lokalizatory zakładałam do osobnych dodatkowych obroży, których nie podpinałam do smyczy.

  • Zalety: Można śledzić na bieżąco położenie psa, w większości można ustawiać strefy, po których opuszczeniu mamy alert, że pies wyszedł z zaznaczonego obszaru.
  • Wady: Możliwe problemy z zasięgiem (w zależności od urządzenia), możliwość odpięcia od obroży/szelek, potrzeba ładowania.
  • Koszt: kilkaset złotych za urządzenie + kilkadziesiąt/kilkaset złotych za miesięczny/roczny abonament.

Niezawodny sprzęt to podstawa bezpieczeństwa

Dobrze dobrane obroże i szelki

Kupujmy obroże, szelki, smycze takie, które są dopasowane do naszego psa zarówno pod względem kroju (żeby zminimalizować wyjście z nich), jak i wytrzymałości. Na rynku jest sporo firm szyjących wytrzymałe, sportowe szelki, są szelki antyucieczkowe, zawsze można stosować podwójną smycz do obroży i szelek, ale podstawą bezpieczeństwa naszego psa jest porządny sprzęt, który nie zawiedzie podczas próby ucieczki. Tak jest często droższy, tak nie zawsze bywa piękny, ale przede wszystkim liczy się bezpieczeństwo naszego psa, a nie dopasowanie szelek pod kolor butów.

Swoją drogą super patentem jest też możliwość wyhaftowania/naszycia na obroży numeru telefonu. Niektóre szelki mają też od wewnętrznej strony wszyty odpowiedni materiał na wpisanie na nim numeru,  ale uwaga: nie każdy znalazca psa będzie szukał numeru na wewnętrznej stronie, dlatego lepiej takie naszywki/hafty umieszczać na zewnątrz.

  • Zalety: Dobry sprzęt minimalizuje ryzyko urwania karabińczyka, pęknięcia materiału/szwu – zabezpiecza psa w sytuacji kryzysowej. Zazwyczaj bardzo wstrzymały – starcza na lata. Naszycie / wyhaftowanie nr. tel. pozwala na stosunkowo trwałe i niezniszczalne oznakowanie.
  • Wady: Taki sprzęt i personalizacja może być droższy niż standardowy, mniej dizajnerski (kwestia gustu), może sprawiać problemy w dobrym dopasowaniu do psa, szczególnie przy kupnie przez Internet.
  • Koszt: kilkadziesiąt-kilkaset złotych.

Linka/smycz, czyli odpowiedzialność i świadomość

Na koniec rzecz, która chyba powinna być na pierwszym miejscu – pies mnie nie słucha, nie jest odwoływalny, jest lękowy lub ulega popędom – nie biega luzem, a nawet w ogrodzie jest pod nadzorem, jeśli tego potrzebuje. Serio. Psy nawet super odwoływalne potrafią się spłoszyć w sylwestra i uciec z ogrodzonej posesji, psy z super przywołaniem czasem pójdą za zwierzyną, ba (zawsze to powtarzam) psy nawet na mistrzostwach świata w posłuszeństwie czasem się pomylą lub nie wykonają komendy, więc dlaczego „zwykły” pies, który nas nie słucha biega luzem? Przecież to pierwszy krok do jego zgubienia, a długa linka (lub mądrze używana flexi) naprawdę pozwala psu, którego nie jesteście pewnie w 100%, na wiele swobody i zabawy.

  • Zalety: Nie narażasz psa na zgubienie, utratę zdrowia i życia.
  • Wady: według niektórych „linka” ogranicza psa i uniemożliwia normalne funkcjonowanie, natomiast przy mądrym prowadzeniu psa, aktywnym spacerowaniu z zaangażowaniem to: 10-20-50m linka w zupełności wystarcza by pozwolić psu bezpiecznie eksplorować teren nie narażając go na zgubienie. Druga sprawa – możliwość zaplątania. Trzeba uważać na linkę na spacerze.
  • Koszt: kilkadziesiąt-kilkaset złotych.

 

16 czerwca 2022 2 komentarze
1 FacebookTwitterEmail
Karmy i przekąskiTesty i recenzje

Przegląd karm z koniną od BELCANDO

autor Amelia Bartoń - zamerdani.pl 31 maja 2022
napisane przez Amelia Bartoń - zamerdani.pl

Kiedy w domu pojawiły się adopciaki – Twinsy, życie postawiło przed nami wiele wyzwań nie tylko wychowawczych. Jednym z nich było znalezienie odpowiedniej karmy. Do tej pory byłam tą szczęśliwą opiekunką psów, które nie miały większych alergii pokarmowych. Z zasady unikałam kury, a jagnięcina, o której nie raz pisałam, powodowała jedynie u Donnera nieprzyjemne gazy. Ale alergii jako takich nie było.

Wyobraźnie sobie zatem moje zdziwienie, kiedy Twinsy po zjedzeniu nieodpowiedniej dla nich karmy dostawały tak silnych reakcji alergicznych, że niemal uciekały same przed sobą – tak je wszystko swędziało. Raz nawet skończyło się na wizycie u weterynarza i sterydach.

I tak zaczęliśmy ciężki okres „testów” szukania karmy idealnej i alergenu. Walka była o tyle trudna, że samo mięso, jako mięso nie uczula Twinsów, bo kurczak w jednej karmie jest okej – w innej już nie. Ugotowana wołowina jest okej, w chrupkach już nie. Raz Merci dostawała tragicznej alergii na karmę rybną, kiedy pozostałe dziewczyny jadły i było okej, innym razem Molly dostawała alergię na wieprzowinę w karmie, po czym zajadała się suszonymi uszami i noskami bez żadnych problemów. Doszłam więc do wniosku, że problemem są dodatki w karmach, nie samo mięso. Znalezienie karmy było jeszcze o tyle ciężkie, że poza znalezieniem karmy, która nie będzie ich uczulała (obydwu – bo, mimo że jedzą z osobnych misek i w sporej odległości, to potrafią się wymieniać miskami kilka razy w ciągu posiłku i nie ma szans, by jedna drugiej nie skubnęła), dodatkowo musiałam znaleźć też karmę, która będzie odpowiadała mnie pod kątem składu. I kiedy już niemal się poddałam, znajdując kompromis pomiędzy składem i jakością oraz brakiem uczuleń ostatkiem sił zdecydowałam się przetestować jeszcze ostatnią wersję smakową od Belcando – karmę z koniną.

Odejście od Belcando było dla mnie podwójnie ciężkie, bo karmię tą karmą psy od 2016 roku. Zawsze miały po niej idealne wyniki, czuły się cudownie, a kupy były książkowe. Dodatkowo mam olbrzymi sentyment do firmy i wierzę im dzięki temu, że mogłam zobaczyć produkcję. A jednak wszystkie karmy (suche, mokre i Mastercraft) powodowały u Twinsów większą lub mniejszą alergię.

Tak więc kiedy już ustabilizowałam je na tyle, że było okej, postanowiłam ostatni raz zaryzykować z Belcando i koniną. Jako że do tej pory alergie pojawiały się u Twinsów niemal natychmiast dzień-dwa po podaniu karmy, wzięłam na próbę małe opakowanie suchej karmy.

Ku mojemu zdziwieniu i uldze po tygodniu karmienia, psy dalej nie wykazywały oznak alergii. Kupiłam więc karmę na miesiąc i obserwowałam. Kiedy i po miesiącu jedzenia koniny był dobrze, dołączyłam mokre karmy (również z koniną) i z wielką radością przekonałam się, że jest okej. Później stopniowo dokładałam suplementy, które wcześniej ostawiłam, a które podaję profilaktycznie, szczególnie że podejrzewam u Molly lekkie problemy za stawami, ale to temat na osobny teks i czeka nas diagnostyka, ale dalej było idealnie.

W końcu mieliśmy to! Karmę, która nie uczula i którą z czystym sumieniem mogę podawać Twinsom i Eli, która też ochoczo zdecydowała się na zmianę swojego ulubionego Salmona na rzecz Koniny.

Nie mówię, że konina uleczy każdego psa z alergii, ale u nas to był strzał w dziesiątkę i nie wiem czemu, zdecydowałam się spróbować ją jako ostatnią.

Znaczy wiem… mimo że nie jestem wegetarianinem i nie selekcjonuję zwierząt na lepsze i gorsze pod kontem spożywczym, kiedy miałam wybór, jakoś tak nie do końca chciałam kupować karmę z koniną. Wiem – to głupie, kiedy samemu się je mięso, bo w sumie czym różni się krowa od konia, kangura czy królika. W końcu sarenki są urocze, kiedy mijamy je w lesie, królik w niejednym domu jest zwierzątkiem równie kochanym co pies czy kot, kangury są egzotycznym, pięknym symbolem Australii, ale mimo to gdzieś podświadomie starałam się unikać koniny. No ale skoro jest to coś, co służy psom musiałam zmienić nastawienie. Ale na szczęście u mnie nie było to na zasadzie „konina – nigdy, za żadne skarby”, tylko raczej skoro mam wybór to wybieram coś innego. I chyba dlatego w sumie nie miałam większego moralnego problemu z tym, by przejść na karmę z koniną, ale całkowicie rozumiem osoby, dla których jest do nie do przyjęcia, bo zapewne, gdybym miała pod opieką kozę, owcę czy królika nie byłabym w stanie jeść jego mięsa. Dlatego dobrze, że na rynku psich i kocich karm mamy tak szeroki wybór mięs – dla dobra i zdrowa naszych psów i dla nas, by nie mieć dylematów moralnych (lub też je minimalizować).

Kiedy już wiecie, jak wyglądała nasza historia z koniną, mogę teraz pokrótce przedstawić Wam trzy warianty, które są w diecie moim psów, bowiem obecnie moje psy są na modelu mieszanym – rano jedzą karmę suchą – konina GF, a na kolację dostają karmę mokrą z koniną czy to Super Premium, czy Single Protein w formie konga lub lickimaty. Jak zapewne pamiętacie, kiedy żył Donnera preferowałam karmienie suchą karmą, jednak po jego śmierci zmieniłam zdanie i na chwilę obecną jesteśmy na takim modelu. Wiem, że jest wiele szkół łącznie z tym że nie powinno się mieszać karmy suchej i mokrej, ale zazwyczaj dotyczy to jednego posiłku. Natomiast ręka do góry, ten kto karmi psa suchą karmą i nie daje mu absolutnie nic innego do jedzenia, czy zabawy (o ile nie wymagają tego zalecenia zdrowotne).

Belcando Konina GF
Skład: świeże mięso końskie, serce, wątroba, płuca (40%); mąka grochowa; skrobia ziemniaczana; białko końskie, suszone (12%); amarant (5%); mąka z fasoli (vicia faba); wysłodki buraczane suszone, odcukrzone; zooplankton morski (kryl 2,5%); drożdże piwne, suszone; chleb świętojański śrutowany; białko grochu; olej z łososia; drożdże hydrolizowane; nasiona chia; olej szafranowy (1%); chlorek potasu; chlorek sodu; zioła suszone (ogółem: 0,2%; liście pokrzywy, korzeń goryczki, ziele centaurii, rumianek, koper włoski, kminek, jemioła, krwawnik pospolity, liście jeżyny).

Skład analityczny: białko 21,0%; zawartość tłuszczu 10%; popiół surowy 7,7%; włókno surowe 3,0%; wilgotność 10,0%; wapń 1,7%; fosfor 1,2%; sód 0,4%
Stosunek białka zwierzęcego do białka całkowitego: 65% (z konia 60%, z ryb/kryla 5%).

Porównując karmę Adult GF Konina do innych karm Belcando należy zwrócić uwagę na delikatny, nieprzeszkadzający zapach, który choć podobny do wołowiny, czy iberico jest zdecydowanie subtelniejszy i mniej przeszkadzający niż w karmach rybnych, który bywał dla niektórych nie do zniesienia. Granulki są dość duże – znów, nie są tak wielkie, jak ocen, ale są nieznacznie większe od iberico i wołowiny. Owalne, jaśniejsze od innych smaków (bardziej żółte), o zdecydowanie mniejszym stopniu wysuszenia (w dotyku) niż iberico czy ocen i o mniejszym rozkruszu.


BELCANDO® Super Premium Konina BELCANDO® Single Protein Konina
 

Skład: mięso końskie, serce, żołądek, wątroba, płuca (63%); bulion mięsny (28,5%); ziemniaki (4 %); pasternak (2 %); nasiona chia (1 %); olej szafranowy (0,5%); skorupki jaj, suszone (0,5%); minerały (0,5%).

Skład: mięso i produkty mięsne w rosole (konina 100%)
Skład analityczny: białko 11%; zawartość tłuszczu 5,5%; popiół surowy 2,0%; włókno surowe 0,4%; wilgotność 79% Analiza: białko 12,5%,tłuszcz 5,0%, popiół 2,0% włókno 0,3%, wilgotność 76,0%

Konina Super Premium to pierwsza z mokrych karm, które jedzą dziewczyny. Zapach ma delikatny, znów nienachalny i nieprzeszkadzający (dla mnie), choć dużo intensywniejszy niż chrupki i Single Protein. Konsystencja zwarta, dość twarda związana przez galaretę z wyraźnymi elementami podrobów i ziemniakami. Jest to karma, która może być stosowana na co dzień, bez specjalnych dodatków i suplementów.

Single Protein polecana jest dla psów na diecie BARF oraz diecie eliminacyjnej. Decydując się na tę karmę, której skład, przyznajcie sami, jest rewelacyjny, należy pamiętać o jednej rzeczy. Tę karmę warto suplementować i uzupełniać o dodatek np. BELCANDO® Mix It GF, bo nawet na BARF (diecie opartej głównie o surowe mięso) psom podaje się owoce, warzywa i całkiem pokaźny pakiet dodatków i suplementów, gdyż samo, czyste mięso nie jest w stanie zapewnić psom optymalnej zbilansowanej diety. Dlatego uważam, że Single Protein jest rewelacyjnym dodatkiem w diecie psa, ale jako podstawa karmienia wymaga od opiekuna rozsądku i trochę wiedzy.


Sama karma pachnie delikatniej niż Super Premium, konsystencja jest dużo twardsza i trudniejsza do rozgniecenia widelcem, ma też wyraźnie więcej galarety. Wsad jest raczej jednolity – trudno znaleźć tu osobne elementy.

To chyba tyle, jeśli chodzi o karmy z koniną od Belcando Polska. Jeśli interesuje Cię więcej na temat tych karm, odsyłam do testów innych smaków, które znajdziesz na blogu, a jeśli ciągle poszukujesz karmy dla swojego pupila lub chcesz by spróbował czegoś nowego, to Belcando powinno znaleźć się na Twojej liście. Na pewno nie pożałujesz.


Testy przeprowadzone w wyniku współpracy ambasadorskiej z Belcando Polska

Przeczytaj więcej o kamach Belcando:

  • Wizyta w Fabryce Bewital
  • Belcando Ocean
  • Belcando Beef
  • Belcando Iberico
  • Belcando – mokre karmy
  • Premiera Mastercraft
  • Mastercraft Lamb & topping
  • Mastercraft Turkey i Salmon

31 maja 2022 2 komentarze
1 FacebookTwitterEmail
Z życia psiary

Tej nie kocham, tej nie lubię, tej nie… jak kocha psia matka?

autor Amelia Bartoń - zamerdani.pl 26 maja 2022
napisane przez Amelia Bartoń - zamerdani.pl

Kiedyś na swoim fanpagu Maybe Chart Kasia napisała bardzo mądry tekst o różnych relacjach z jej psami. Później Karolina z Pies Moją Miłością poruszyła wątek „niesprawiedliwego” pokazywania psów w social mediach – tj. nie po równo. I tak się ostatnio złożyło, że dużo o tym myślałam w kontekście tego, jak wiele w moim życiu zmienił Donner i jak jest dla mnie ważnym psem – nawet po śmierci i mocno zaczęłam zastanawiać się nad łączącą mnie z dziewczynami relacją. Bo to, że jest inna to wiadome… ale czy to znaczy, że kocham je mniej niż Donnera?

Łobuz kocha najmocniej

Nigdy nie ukrywałam, że Donner był psem problemowym. Przez lata nauczyłam się celebrować, każdy z naszych najmniejszych sukcesów, wyolbrzymiając je po tysiąckroć. I wcale nie uważam, żeby było to coś złego, czy żeby Donner był jakoś specjalnie wyróżniany w codziennym życiu nad Elcię. Ona miała swoje sukcesy (zazwyczaj dużo trudniejsze i wymagające), a Donner swoje – zazwyczaj na poziomie „bycia normalnym”.

Bo życie z Donnerem, było trochę jak życie z trudnym dzieckiem. Kiedy jego rodzeństwo osiąga coś normalnego, naturalnego dla jego wieku – cieszymy się, bo to super krok w rozwoju, ale to normalne, bo to ten czas. Kiedy dziecko, które ma pewne trudności (większe czy mniejsze), po wielkich trudach, morzu łez i często o wiele później niż rówieśnicy osiągnie w końcu to samo, nawet na mizernym poziomie to nie da się tego nie świętować jak wielkiego wyczynu. I to nie chodzi wcale o faworyzowanie jednego, czy drugiego. Nie docenianie tego „normalnego”, tylko po prostu tak jest, że ta „normalna” rzecz, osiągnięta pomimo tylu przeciwności jest naprawdę niesamowita!

I dokładnie tak samo wyglądała moja relacja i życie z Donnerem i Elzą. Sukcesy Elzy nigdy nie były tak gloryfikowane i wychwalane, bo to było normalne. Normalne życie, akceptowalnie społecznie zachowania, naturalny rozwój umiejętności, możliwości i kompetencji. Fajny, mądry stabilny pies – kogo obchodzi, że poszła na spacer i nikogo nie naszczekała, mając otoczenie w ogonie, skoro to jej normalne zachowanie – zachowanie normalnego psa. Co w tym dziwnego, że w wieku półtora roku wymiatała w dość zaawansowane posłuszeństwo, skoro świadomie pracowałam z nią od małego i ma niesamowite predyspozycje do wszystkiego. Ale kiedy to samo zrobił Donner, np. tylko utrzymując dobre emocje i humor przez cały spacer i ani razu nie doprowadzając mnie do skrajnej furii lub histerii, to było coś! Kiedy zrobił trening na poziomie psiego przedszkola i ani razu nie wysłał mi CS’a, to był wyczyn – choć powinnam z nim trzaskać posłuszeństwo na zupełnie innym poziomie, ale nie robiliśmy tego, bo choć je umiał – wzbudzało w nim za dużo stresu i napięcia.

Nie lada wyzwaniem było dla nas zabranie go na wakacje i choć dużo podróżowaliśmy logistycznie były to bardzo ciężkie wyprawy okupione wychodzeniem na szlak o bardzo wczesnych porach, by minimalizować obecność ludzi, schodzenie i ustępowanie wszystkim drogi, odpuszczanie pewnych atrakcji, które mogłyby zepsuć mu humor. Nie rzadko też były to wyprawy w złym nastroju z bagażem stresu na plecach, bo Donner miał zły humor i trzeba było mieć oczy dookoła głowy, nie wiedząc kiedy, dlaczego i na kim odreaguje. Ela zaś, zawsze stabilna, radosna towarzyszyła nam, nie dając nam odczuć, że jest z nami drugi pies. Po prostu towarzyszka, będąca zawsze obok, ale jakby jej nie było.

I może też dlatego, teraz po latach, kiedy wspominamy nasze wyprawy, pierwsze hasło, które pada to: „Pamiętasz jak Donnerowi tam się podobało?” „Pamiętasz, że Donner wtedy odpuścił i nie naszczekał?”, rzadko kiedy wspominamy przygody Eli, bo Ela tych przygód nie miała. Nigdy się nie zgubiła i niczego nie odwaliła, po prostu z nami była, ale to nie znaczy, że jej nie kochamy.


To którego psa bardziej kocham?

Myślę, że wszystkie moje psy kocham i kochałam tak samo, mogę to „kochanie” rozpatrywać jedynie w kontekście, którego psa bardziej w danym momencie lubię/potrzebuję ewentualnie, który bardziej mnie potrzebuje – ale to nie znaczy, że jak przez pierwsze miesiące po adopcji więcej czasu poświęcałam Twinsom, to Ela przestała być kochana i poszła w odstawkę. Wprawdzie z Donnerem, przez te jego problemy i przygody połączyła nas wyjątkowa więź, ale to nie znaczy, że dziewczyny kocham mniej. Z każdą z nich robię wiele aktywności – dopasowanych do ich możliwości i potrzeb. Każda ma mnie tylko dla siebie i w ilości której potrzebuje. Czy to, że Molly zapisałam na szkolenie, a Merci nie – oznacza, że Merci nie kocham? Kocham, ale uważam, że w tym momencie Molly go bardziej potrzebuje. Czy to, że obecnie więcej Zamerdanych Spotkań ma Ela niż Twinsy to znaczy, że ją bardziej kocham? Nie – po prostu spotykane przez nas pieski bardziej potrzebują stabilności Eli, niż emocje, które byłyby w stanie zaoferować Twinsom. Czy to, że po spacerach i wycieczkach obecnie najbardziej rozprawiamy nad zachowaniem Merci i jej mikro sukcesach (jak niegdyś o Dosiu) to znaczy, że kochamy Merci bardziej? Absolutnie nie, tylko wiemy ile ją kosztuje przejście spaceru bez strachu i na dobrych emocjach, w przeciwieństwie do Molly i Eli, które jak są razem trudno wytrącić z równowagi.

Każdą z moich suk leczyłabym tak samo i nie wahałabym się szukać pomocy na końcu świata. Każdą z nich traktuję indywidualnie i staram się indywidualnie realizować jej potrzeby i pomagać w problemach. Po każdej płakałabym tak samo i każda jest olbrzymią częścią mojego życia, choć Twinsy zaczynają dopiero pisać swoje historie.

Czasem jedną bardziej lubię niż inne, czasem jedna bardziej mnie wkurza. Na przykład Molly przesadza z miłością i pilnowaniem mnie, więc nie raz (pewnie w jej mniemaniu jej nie kocham) świadomie odtrącam ją i wysyłam zająć się swoimi sprawami w drugim pokoju, dla jej i mojego dobra. Merci irytuje mnie do granic możliwości, kiedy napawa się w ogrodzie swoim szczekiem, a przywołana do domu znika i kilka minut udaje, że nie ma takiego psa jak Merci. Ela potrafi być diabłem na spacerze z lubością i czystą złośliwością wyrywać nam kręgosłup zupełnie ignorując polecenia i naszą obecność, bo jest terierem, który teraz tropi.

Na każdą z dziewczyn się gniewam, czasem się obrażamy, każda jak przegina dostaje olbrzymi opiernicz i nie ma wtedy zmiłuj się, czy jest się Słodką Elunią, Merciczkiem-Serniczkiem, czy Molly Heheszkiem. Ale każda też dostaje ode mnie wsparcie miłość i pomoc i nigdy nie jest oceniana i rozpatrywana przez pryzmat i osiągnięcia sióstr.


Miłość nie jedno ma imię.

Tak wygląda życie w rodzinie, tak wygląda miłość. I to, że czasem poświęcam w social mediach więcej miejsca Eli, to że na blogu opisuję więcej problemów Merci, to nie znaczy, że Molly nie kocham, bo paradoksalnie obecnie to z nią robię najwięcej. I zawsze się uśmiecham na wspomnienie wielu komentarzy sprzed lat w stylu: „To miał być blog o owczarku, a teraz piszesz non stop o Eli, bo jest szczeniakiem/łatwiejsza w prowadzeniu/cokolwiek, czy już nie kochasz Donnera?”, albo w drugą stronę: „Tylko Donner i Donner. Więcej Eli! Czy kundelek nie zasługuje na swoje miejsce w Internecie?” – no nie dogodzisz. Nawet chciałam kiedyś zrobić takiego mema ze zdjęciem Donnera przed laptopem z podpisem „Stuku, stuku, stuku… więcej owczarka w Internecie”, ale uznałam, że to by było przegięcie, gdybym wstawiała je pod takimi komentarzami.

Zamerdani, od zawsze to powtarzam, są moim miejscem, w którym dzielę się przygodami moich psów. Piszę o tym, o czym mam potrzebę napisać. Nigdy nie prowadzę statystyk, że do tej pory były trzy zdjęcia Eli, to teraz muszę wrzucić Merci. Piszę i pokazuję to, na co aktualnie mam ochotę i co chcę pokazać i mogą być to miesiące Twinsów, jak i Eli, ale to nie znaczy, że pozostałe psy siedzą w komórce pod schodami. Merci jest najbardziej fotogeniczna, toteż ma najwięcej zdjęć, Molly ma najwięcej aktywności, bo tego potrzebuje, które nie zawsze dokumentuję, bo ważniejsze jest dla mnie skupienie się na psie, a nie na dobrym zdjęciu dla algorytmu, a Ela – Ela uwielbia być w centrum zainteresowania, przyjmować gości i wdzięczyć się do zdjęć z produktami – jest Elą i zawsze po prostu jest, nienachalna, tuż obok, gotowa do działania, a jeśli nie, to leży wtulona w mój bok po prostu towarzysząc. Taka już jest, że po prostu jest.

I nie da się ukryć, że zawsze na moje psy będę patrzyła przez pryzmat Donnera i jeszcze wiele lat będę go wspominała. Bo to jemu zawdzięczam niemal wszystko, co dzieje się w moim życiu z psami. To on jest twórcą Zamerdanych i to on zmienił moje życie. Trudno więc go nie przywoływać, kiedy pewne rzeczy, sytuacje, zachowania – bezpośrednio wynikają z tego, co przeżyłam z tym psem i czego mnie nauczył.

Dlatego, Donner będzie wspominany niezależnie od wszystkiego, bo to dzięki niemu dziewczynki mogą mieć życie takie, jakie mają – czyli myślę, że całkiem dobre i mądre, otoczone miłością i opieką. Nawet jeśli czasem są pokazywane w niesprawiedliwych, nie proporcjonalnych ilościach.

26 maja 2022 0 komentarz
0 FacebookTwitterEmail
Z życia psiary

Pierwsza rocznica śmierci Donnera

autor Amelia Bartoń - zamerdani.pl 19 maja 2022
napisane przez Amelia Bartoń - zamerdani.pl

W ostatnich dwóch latach odeszło zdecydowanie za wiele psów… Psów mi bliskich; psów, które znałam, psów osób dla mnie ważnych. To praktycznie jakaś lawina pożegnań i nie ma miesiąca, by nie opuszczał nas pies, którego śmierć nie była dla mnie obojętna.

W dużej mierze są do rówieśnicy Donnera, może trochę starsi lub ciut młodsi, ale w większości to już psy we „właściwym” wieku, choć żaden wiek nigdy nie będzie wystarczający, by pogodzić się ze śmiercią psa.

Ale nikt nie daje nam piesków na wieczność…

Zawsze ich życie jest za krótkie, a odejście zbyt bolesne. Nie ważne czy są z nami dwa, sześć, dziesięć czy piętnaście lat. To zawsze jest za krótko.

Z drugiej strony, przez tę krótkość życia psa nikt inny nie uczy nas takiej miłości do innego stworzenia jak pies. I choć jego odejście bardzo boli, choć przez wiele tygodni, nawet miesięcy zarzekamy się, że nie będzie kolejnego, bo rozstanie jest zbyt ciężkie, to wbrew obietnicom wielu z nas bardzo szybko znajduje kolejnego przyjaciela.

I nie… to nie jest przyjaciel, który ma zastąpić ukochanego psa. Żaden kolejny pies nigdy nie zastąpi poprzedniego i nie takie jest jego zadanie. Kolejny pies ma pozwolić nam żyć dalej i cieszyć się nowymi przygodami. Razem z nami pisać kolejne rozdziały naszego życia, czasem kontynuować ścieżkę poprzednika, a czasem pokazać nam coś zupełnie nowego.

Żałoba to kwestia indywidualna

Nie ma idealniej żałoby. Nie jest określone ile powinna trwać i co powinno się w niej robić. Często po śmierci psa można usłyszeć – weź kolejnego / skup się na innym psie – przejdzie Ci. Albo „to tylko pies”. Z drugiej strony, jeśli weźmiesz zbyt szybko drugiego psa zostaniesz skrytykowana, bo w oczach niektórych już zapomniałaś o poprzednim.

Żałoba to rzecz indywidualna. To jak ją przeżywamy to nasza sprawa i nikt nie powinien wówczas udzielać dobrych rad i pouczać. Jedni zamkną się w domu i będą płakać, znikając ze świata i mają do tego pełne prawo. Kolejni, będą wspominać i mówić o zmarłym psie, bo tak jest się łatwiej im oswoić z tym, że go niema. Inni wpadną w wir pracy/treningów z innym psem, by zająć głowę, a jeszcze inni będą żyć normalnie, bardzo szybko godząc się z tym, co było nieuniknione. Żadna z tych postaw nie jest zła, lepsza czy gorsza. Żadna nie zasługuje na krytykę, bo to jak radzimy sobie z trudem odejścia to tylko i wyłącznie nasza sprawa. I nie ma w tym nic złego, że uciekamy w pracę, przyjemności, nowego psa czy odcinamy się od świata.

Kiedy ból po odejściu minie wrócimy do „normalnego” życia, ale trzeba dać sobie czas odnaleźć się w nowym świecie bez ukochanego psa.

Ja po śmierci Budzika wiedziałam, że muszę zająć się młodym Donnerem i poświęcenie mu całej miłości i zaangażowania (oraz szybko pojawiąjące się pierwsze problemy) skutecznie zaprzątnęły mi głowę pozwalając wrócić do normalności. Podobnie było po śmierci Donnera. Akurat kilka dni przed nią, zaczęłyśmy z Elą treningi OBI i to dzięki nim, skupieniu się na nich i na niej było mi łatwiej, bo miałam cel i wiedziałam, że Ela jeszcze bardziej niż ja potrzebuje zajęcia, bo ona miała też swoją, bardzo długą żałobę. I tak pomogłyśmy sobie na wzajem przejść przez to wszystko.

Psy to najlepsi nauczyciele

Budzik był moim pierwszym i zawsze to podkreślam najukochańszym psem. Psem wyczekanym przez 13 lat, psem wymarzonym, przyjacielem, towarzyszem dziecięcych i młodzieńczych rozterek. Nauczył mnie kochać psy nad życie i wielbić owczarki za ich inteligencję, wierność, odwagę i wszystkie te cechy, którymi ta rasa charakteryzowała się jeszcze dwadzieścia lat temu.

Od śmierci Budzika minęło już prawie 10 lat. Już nie płaczę za nim, nie tęsknię, choć pamiętam, że jeszcze w trzecią rocznicę jego śmierci na wspomnienie o nim zalewałam się łzami. Ale pogodziłam się z tym i nigdy nie zapomnę tych naszych godzin spędzonych w lesie na tropieniu zwierzyny i poznawaniu nowych ścieżek.

Donner odszedł rok temu i bardzo, bardzo przeżyliśmy z M. jego śmierć. Po Budziku długo płakałam, ale po Donnerze mieliśmy praktycznie miesiąc wyjęty z życia. Minął rok, a ja dalej, kiedy o nim wspominam – najczęściej jadąc autem, czyli w mojej małej, bezpiecznej przestrzeni – zalewam się łzami i wyjąc na głos, jak dziecko. I choć mam świadomość, że podjęliśmy słuszną decyzję, że nie dało się zrobić nic więcej, a przedłużanie jego cierpienia o kilka dni byłoby bezduszne i nieetyczne, to z tyłu głowy zawsze pozostaje pytanie, czy na pewno zrobiła wszystko i czy nie dało się zrobić coś więcej? Czy jakbym robiła mu USG cztery raz do roku, a nie dwa to nowotwór byśmy wykryli wcześniej? A gdybym sprawdzała krew co miesiąc, a nie co trzy miesiące czy mogłabym coś zaradzić? Pewnie nie, ale gdybanie pozostaje.

Donner nauczył mnie wszystkiego, co wiem o psach, otworzył mi oczy na psi świat, szkolenie, sporty i zrozumienie psich potrzeb i emocji. Dzięki niemu poznałam najfajniejszych ludzi na świcie i zawiązałam wspaniałe przyjaźnie. To dla niego tyle podróżowaliśmy, bo on to uwielbiał, a widok jego zadowolonej mordki, kiedy wychodził na szczyt góry podziwiając z niej panoramę okolicy, jest nie do zapomnienia. Nawet ludzie nie potrafili tak cieszyć się widokiem, jak on. Dużo też nauczył mnie rzeczy nie tylko psich, ale i takich normalnie ludzkich, jak umiejętność akceptowania niedoskonałości, możliwość zmiany planów i niepoddawania się, tylko poszukiwania nowych radości z posiadania psa, nawet jeśli te wymarzone nie mogą być realizowane. Nauczyłam się wybaczania sobie i psu. Cieszenia każdą chwilą i najmniejszym kroczkiem, a nie tylko tymi największymi sukcesami. Nauczył mnie także pewności siebie, stanowczości i konsekwencji. I chyba też dzięki niemu i jego problemom odważyłam się na adopcję psów, no bo czy może być pies trudniejszy niż Donner? Pewnie może, ale obecnie nie ma psich problemów, które by mnie przerażały, bardziej niż to, co przeżyłam z Donnerem, psie problemy to po prostu kolejne wyzwania i motywacja do pracy i poszukiwania ich rozwiązania, ale nie rzeczy dyskwalifikujące życie z psem. I chyba za to jestem mu najbardziej wdzięczna. Że nauczyłam się nie oczekiwać od psów niczego, a wszystko, co uda nam się osiągnąć, traktować jako wielki sukces – nasz sukces dający nam olbrzymią radość ze wspólnego życia.

Jestem wdzięczna moim chłopakom za wszystko, czego mnie nauczyli. Za to, że byli ze mną przez ostatnie prawie 20lat. I choć za nimi tęsknię, to wiem, że tak miało być. Pojawili się w moim życiu dokładnie, wtedy kiedy powinni i dokładnie tacy jak być powinni. Budzik – psi ideał (z problemami, które wówczas nie miały dla mnie znaczenia, choć z perspektywy czasu wiem, że mogłam lepiej go prowadzić), który spowodował, że pokochałam psy jeszcze bardziej niż mała Amelka, która całe życie marzyła o psie. I Donner – pies, który nauczył mnie pokory i tego, że w życiu nie ma nic za darmo, a pies to olbrzymia odpowiedzialność, wymagająca wielu wyrzeczeń, poświęcenia ogromu czasu, zrobienia mini doktoratu i… skarbonka bez dna.

Na zawsze pozostaną w moim sercu i nigdy ich nie zapomnę, choć psy będą się zmieniać, choć z czasem ból i żałoba osłabną, zawsze będą częścią mojego życia, wspomnieniem i niezastąpionymi nauczycielami.

W rocznicę śmierci Donnera miałam nawet zrobić zlepek filmów, taki jak zrobiłam Budzikowy, czy na urodzinki Eli… ale nie potrafiłam. Miała za dużo filmów, które bezsensownie odtwarzałam w kółko, nie mogąc się zdecydować, które skrócić, a które wyrzucić w efekcie czego wychodził prawie godzinny film. Tak więc podrzucam Wam tylko linki do filmików, które gdzieś kiedyś publikowałam na YT i pozostawiam Was ze zdjęciami, których od groma znajdziecie w starszych tekstach na blogu, Facebooku i Instagramie.

 

19 maja 2022 4 komentarze
0 FacebookTwitterEmail
Nowszy wpis
Starszy wpis

Najnowsze komentarze

  • Amelia Bartoń - zamerdani.pl o Przegląd karm z koniną od BELCANDO
  • Gregoriana o Przegląd karm z koniną od BELCANDO
  • Amelia Bartoń - zamerdani.pl o Jak nie zgubić adopciaka? Nasze sposoby zabezpieczenia psa przed zgubieniem.
  • Justyna o Jak nie zgubić adopciaka? Nasze sposoby zabezpieczenia psa przed zgubieniem.
  • Amelia Bartoń - zamerdani.pl o Adopcja czy kupno psa? – O tym możesz nie wiedzieć.
  • Julia o Adopcja czy kupno psa? – O tym możesz nie wiedzieć.
  • Amelia Bartoń - zamerdani.pl o Pierwsza rocznica śmierci Donnera
  • Magda o Pierwsza rocznica śmierci Donnera

Warto przeczytać:

  • Indeks potrzeb psa
  • Jak wybrać dobrą karmę
  • Adopcja czy kupno psa?
  • Kolczatce mówimy nie!
  • Jak przygotować się na rejs z psem?
  • Jak przygotować psa w góry?
  • Jak zacząć biegać z psem?
  • Śmierć psa gdy pupil odchodzi…
  • Pies w lesie powinien być na smyczy

Najczęściej czytane

  • Strona główna
  • Prawa i obowiązki…
  • Psie sztuczki
  • Szczeniak nie chce…
  • Agility – zrób to sam!
  • Choroby oczu u owczarków
  • Dolina Noteci – testy
  • Z psem na Szczelińcu…
  • Kaganiec Baskerville…
  • Facebook
  • Twitter
  • Instagram
  • Youtube
  • Email

@2019 - All Right Reserved. Designed and Developed by PenciDesign


Do góry