Bikejoring jest dyscypliną sportu zaprzęgowego rozgrywaną na dystansach sprinterskich, w której jeden lub dwa psy ciągną rower połączony z nim liną z amortyzatorem. Trasa biegu liczy zazwyczaj od 4 do 10 km. Maszer chcący wystartować w bikejoringu musi mieć co najmniej 15 lat i zdrowego psa o wadze minimum 12 kg, którego w żaden fizyczny sposób nie można zmuszać do biegu. Zaprzęgi bikejoringowe bardzo często osiągają najwyższą średnią prędkość zawodów (ok. 40 km/h), a maksymalnie na zjazdach około 60 km/h. Stanowi to o widowiskowości bikejoringu i pozwala zakwalifikować go do sportów ekstremalnych. W Polsce bikejoring to już oficjalna dyscyplina sportu podlegająca pod Polski Związek Sportu Psich Zaprzęgów. Polska posiada kadrę i reprezentację w tej dyscyplinie i reprezentują ją zawodnicy z tytułami mistrzów świata i Europy. Najszybsze w bikejoringu psy to Greystery- specjalne mieszanki wyżłów i greyhoundów, wykorzystywane również w innych dyscyplinach zaprzęgowych.
~Wikipedia
Fanką rowerów nigdy nie byłam. Po kilku wypadkach które jako dzieciak zaliczyłam na rowerze mówiąc szczerze znienawidziłam ten rodzaj sportu. Systematyczne treningi w siatkówkę, odbiły się na moich kolanach, więc rower stał się dla mnie bardzo wątpliwą przyjemnością i częściej wolę pójść pobiegać lub pojeździć na rolkach niż wybrać się na przejażdżkę. Do tego stopnia tak za nim nie przepadam, że wolę pokonać spory dystans pieszo, niż podjechać tak popularnym w Lublinie rowerem miejskim.
Kilka dni temu jednak złamałam moją żelazną zasadę unikania rowerów i dałam się wyciągnąć mamie na przejażdżkę po lesie, oczywiście z psem. Nie łudziłam się, że Donner zechce biec przy rowerze – to nie w jego stylu. Zatem ubrałam go w sledy, kaganiec – na wszelki wypadek – nie z obawy, że kogoś lub coś ugryzie, a z obawy czy nie postanowi wsadzić nosa w szprych lub pod koło. Długą linkę z amortyzatorem podczepiłam do roweru i kazałam mu zaczekać, żeby zamknąć dom. Oczywiście nie zaczekał, bo trzeba było już wybiegać, więc wywrócił rower i bez najmniejszego lęku, że coś upadło przeciągnął go przez cały podjazd. Dorwałam go w ostatniej chwili, kiedy zamierzał opuścić posesję. Ledwo udało mi się postawić rower i wsiąść na niego, a okazało się że bardzo szybko oddalamy się od domu. Towarzyszył nam w oddali krzyk mamy, żeby na nią zaczekać, bo ona musi sama pedałować i nikt jej nie ciągnie. I tak mniej więcej wyglądało 40 minut jazdy po lesie. Dobrze, że Donner biegł ścieżkami i reagował na kierunki, więc w miarę udało mi się obrać kierunek podróży. Najpierw przejechaliśmy las wzdłuż, potem wszerz – pora na odpoczynek po 40 minutach szaleńczego biegu Donnera i mojej walki o nie wywrócenie się na koleinach i konarach drzew, przez które nie wiem czemu mój rower nie chciał skakć… Mama odpoczywa, bo tempo było nie złe, ja podkręcam hamulce i rozglądam się czy ktoś nie wyrzucił w stercie przyleśnych śmieci, jakiejś całkiem dobrej kotwicy, którą bym mogła ewentualnie wyrzucić za sobą w sytuacji gdy rozpaczliwe ’stój’ zawiedzie, bo hamulce już dawno mnie zawiodły. A Donner? Donner zamiast sobie siąść lub się położyć, krąży wokół nas na całej długości linki, zaczepia bezpańskie patyki, grzebie sobie łapką w ziemi dołek – jednym słowem się nudzi, bo głupie ludzie muszą odpoczywać… Skoro pies nie chce odpocząć to wracamy. Ruszamy znowu z kopyta jakby goniło nas stado dzików. Szybko jednak bieg zamienia się w beztroski inochód, który jest coraz wolniejszy, coraz bardziej leniwy, w końcu pies zaczyna truchtać przy rowerze. Cud! Donner się zmęczył. W oddali widzimy jakąś kobietę i biegającego luzem psa w typie onka. Na nasz widok przywołała go i przytrzymała (chwała jej za to!). Donner ładnie mija ich zupełnie ignorując. Wtem pani postanawia nas pouczyć:
–Niech pani zdejmie mu ten kaganiec, niech ma trochę wolności!
–Kaganiec jest dla jego bezpieczeństwa. – odpowiadam, nie chcąc wdawać się w dyskusję .
–Kto to widział, żeby tak ograniczać psa! Niech pani go puści z tej smyczy, przecież pies musi się wybiegać!
Odjeżdżamy bez słowa. Ja wyrodna właścicielka zakładająca psu kaganiec raz na ruski rok i nie wybiegany Donner wlekący się przy rowerze zapewne z nadmiaru energii. Czy podczas 1,5h spaceru bez linki pies się wybiega? Wątpię. Może sobie pozwiedzać okoliczne krzaki, powęszy, potropi, przy odrobinie szczęścia rzuci się w pogoń za zwierzyną – ale czy będzie wybiegany? Pozostawiam tą kwestię do indywidualnego przemyślenia:
- Czy spacer na smyczy lub lince jest ograniczeniem psa, które w jakikolwiek sposób odbiera mu możliwość eksplorowania świata i bycia radosnym psem?
- Czy smycz odbiera psu radość ze spaceru?
- Czy puszczenie psa ze smyczy załatwia sprawę ’wybiegania się’?
- Czy puszczone luzem psy na prawdę korzystają w pełni z możliwości wybiegania się, czy dalej idą niedaleko nas robiąc to samo, co robiły by na 5m smyczy?