Jako, że całą noc leje, a właściwie cały poprzedni dzień, całą noc i nie zapowiada się, żeby przestało padać – podwórzowy pies Donner jak przystało na podwórkowego Burka niemal cały czas spędza w domu, poza kilkoma godzinami, kiedy wszyscy jesteśmy w pracy i biedak zostaje na podwórku. Wczoraj po moim powrocie do domu wrócił taki przemoczony i skrzywdzony przez życie, że od godziny 17 nie raczył wyjść na sikanie. Nie to, że nikt go nie wypuszczał, bo dwa razy sugerowałam mu żeby się przeleciał po ogrodzie za potrzebą, ale pies stawał tylko z położonymi po sobie uszami i merdał nerwowo ogonem, patrząc błagalnie, żeby nie kazać mu wychodzić. Nie to nie – jego sprawa. Trochę mnie to martwiło, bo już raz w zimie tak przegiął i zsiusiał się przez sen na swoje posłanie, bo nie wytrzymał siedząc kilkanaście godzin w domu, ale przecież nie wypchnę psa na siłę za potrzebą… No nic, posiedzieliśmy do 21 przed telewizorem, po czym rozespany pies zaprowadził mnie do pokoju układając się na swoim posłaniu i wyczekując zgaszenia światła.
Dobrze, pies zarządził spanie to idziemy spać. Godzina 5 rano pies budzi się i zaczyna mnie męczyć, chodzi wkoło łóżka, wzdycha, coś jęczy pod nosem. Pańcia-Zombie wstaje i idzie otworzyć psu drzwi, by mógł sobie skoczyć za potrzebą. Jednak, żadne psie kroki mi nie towarzyszą. Wracam więc do pokoju po psa, który po drodze gdzieś się zgubił, a tam na moim miejscu, rozciągnięty w najlepsze owczarek. No tak – pies nie chciał wyjść, tylko wejść na łóżko na swoje miejsce (Donner sypia od ściany i jeśli nie ma tam dla niego miejsca jest bardzo niepocieszony, nawet kiedy druga połowa łóżka jest wolna). No nic, kładę się obok i wyszarpuję spod niego skrawek kołdry, ale to nie koniec. Nim zdążyłam zasnąć czuję że coś na mnie patrzy… Psi nos tuż przy moim oku i wyszczerzone ząbki w uśmiechu na widok którego nie jeden zszedł by na zawał.
Wzdycham ciężko i zaczynam głaskać psa. Psi pieszczoch przewraca się na plecy, rozciąga, przeciąga, ziewa, potem przewraca sie znowu na bok uderza pyskiem w moją twarz, okłada łapami – pańcia głaszcz. To głaszcze przez sen, w końcu zasypiam. Nie zdążyłam dobrze odpłynąć, a czuję, że coś boleśnie szczypie mnie w ramię. No tak… Donner nie mogąc doprosić się o głaskanie zaczął mnie podgryzać. W jakimś przypływie nadprzyrodzonych mocy wyrywam spod psa kołdrę i nakrywam się z głową chcąc jeszcze chwilę się przespać do 6.40 o której zadzwoni budzik. Odwracam się do psa plecami, a pies? Pies zapiera się plecami o ścianę i z całej siły odpycha mnie czterema łapami… Litości… przekręcam się zrezygnowana na plecy i mówię przez sen ‘chodź.” w końcu coś na co pies czekał. Z radością zwala się na mnie pyskiem i zapewne myśląc, że jest małym yorkiem wtula we mnie i już po chwili… chrapie… Po kilku minutach dzwoni budzik, wygrzebuję się spod psa, sugeruję Donnerowi, że wstajemy – odpowiada mi merdanie ogona – znak, że słyszy, ale nie raczył nawet podnieść głowy.
No nic, ogarniam się, jem śniadanie pora wychodzić. Widzę Donnera w drzwiach: –Donner wychodzimy! – aha… sama sobie wychodź, godzina 7:30 a Donner odwraca się i pędem na swoje łóżko, zwija się w kłębek i merda ogonem, że on nie chce. Ale nie ma wyjścia. Biorę go za fraki i na siłę wyciągam z domu, dosłownie ciągnąc go przez pół domu, bo piec się zapiera, wywraca – jakby mógł złapał by się czegoś zębami, żeby go nie wyciągnąć. W końcu wypycham go na dwór, zatrzaskuję mu drzwi przed nosem, by nie wbiegł sportotem. Pies niepocieszony siedzi na posłaniu przed domem, życząc mi zapewne nieprzyjemnego dnia, za to jak go potraktowałam. Nim wyjadę za bramę, pies próbuje włamać się do garażu naciskając przednimi łapami na klamkę. Opuszczam szybę i krzyczę na niego. Donner posyła mi mordercze spojrzenie poczym oscentacyjnym kłusem wychodzi na trawnik i… sika – tyle co o mnie myśli, jakby mógł zapewne obsikałby mi ze złości auto. Wraca na ganek, obwąchuje drzwi wejściowe, zerka na klamkę, ale kątem oka patrzy czy jeszcze stoję. Na jego nieszczęście stoję, nie może sprawdzić czy drzwi do domu są otworzone. Siada obrażony do mnie tyłem, udając, że ściana domu jest niesamowicie ciekawa, a ja odjeżdżam. Eh… nie jeden pies dałby się pokroić za możliwość swobodnego wybiegania się, a Donnera jak jest nie w humorze, ciężko wyciągnąć nawet na spacer – pies salonowy się znalazł.
5 komentarzy
Oj, ale się uśmiałam. :)) U nas wychodzenie na siku podczas deszczu wygląda tam samo – błagalny wzrok, zapieranie się na wszelkie możliwe sposoby. Ostatnio tak długu nie chciała się wysikać gdy lało, że musiałam ją wynosić na rękach poza bramkę, gdzie szanowna zrobiła wreszcie siku.
Jeżeli chodzi o spanie to najlepsza pozycja jest na pańci, konieczne z pyskiem na mnie. W nocy różnie to bywa, ale że ja jestem “kołdrozabieraczka”, to pies w nocy zostaje bez kołdry i budzi mnie za każdym razem zakopując się pod kołdrę ponownie. Potrafimy takie maratony robić kilka razy w ciągu nocy. Ale fakt faktem zobaczyć mordkę swojego psa rano – bezcenne. 🙂
Hehe, ale muszą nam zazdrościć Ci wszyscy którzy mają nieprzespane noce z powodu psiej potrzeby 🙂
Miło przeczytać, że więcej osób ma takie powiedzmy “problemy”, bo pisząc to zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno wszystko w porządku z moim psem, bo pobada ze skrajności w skrajność. A to jego lenistwo i dzisiejsze zachowanie przebiło wszystkie jego przygody 🙂
Ja po cichu zazdroszczę takich pogodowych leni. Ninja w najgorsze ulewy i zawieruchy nie odpuszcza, a mam wrażenie, że tym bardziej lubi wychodzić na spacery im brzydsza jest pogoda. Dziś tak nie dawał spokoju, że wziąłem go wreszcie na poligon, wróciliśmy po kolana w błocie i dopiero miałem chwilę wytchnienia;)
Ninja jest jeszcze młody i jak na nastolatka przystało na pewno lubi się ubrudzić 🙂 Donner też miewał takie zapędy, że bwychodził w największy deszcz niewiadomo po co, póki w górach porządnie nie przemókł, do tego stopnia, że ostatnie 2 km, pokonaliśmy biegiem kiedy zorientował się, że już niedaleko do samochodu – a potem zrysował całe drzwi domagając się wpuszczenia ;P Od tamtego czasu kiedy pada, woli nie ryzykować, aczkolwiek chyba bardziej zmęczenie dało mu się we znaki niż ten deszcz, ale jakoś tak sobie skojarzył, że deszcz to zło i już nie ma odpałów, by sobie pomonąć dla wątpliwej przyjemności. 🙂
To u nas można moknąć pod warunkiem że nie pada na pyszczek albo jest się bez smyczy na smyczy deszcz jest straaaszny 😉 Xena z humorami 😉