Strona główna Posłuszeństwo Rally-O w życiu codziennym

Rally-O w życiu codziennym

Dlaczego warto trenować w rozproszeniach?

Kiedy przygotowujemy się do zawodów, łatwo wpaść w pułapkę „sterylnych warunków”. Pusta sala, znajome otoczenie, sędzia i psy, idealny tor. Wszystko działa, pies jest skupiony, a my pewni siebie. Ale potem przychodzą zawody…

Zderzenie z rzeczywistością

Po ostatnich zawodach w Warszawie trenujące ze mną dziewczyny wróciły… lekko przerażone. Trzy ringi obok siebie, równolegle pracujące psy, tłumy przypadkowych ludzi, hałas, szczekanie, rozproszenia z każdej strony. Trudne warunki. Bardzo trudne. Dla niektórych wręcz nie do przejścia.

I dlatego właśnie wczorajszy trening Rally-O postanowiłam poświęcić rozproszeniom. Nie dla utrudnienia. Dla urealnienia. Bo życie — ani zawody — nigdy nie będą w sterylnych warunkach.

Trening w zamieszaniu – czyli przygotowanie do życia

Wczoraj ćwiczyliśmy na torze, który tętnił życiem. Psy chodziły równolegle. Między nimi przechadzali się ludzie. Szczeniaki bawiły się poza torem. Każdy dźwięk, każdy ruch mógł być potencjalnym „rozproszeniem”. Ale celem nie było zmuszenie psa do pracy w chaosie. Celem było zbudowanie zaufania do opiekuna i podjęcie z nim kontaktu mimo całego zamieszania. Oraz zrozumienie…

Chciałam, żeby dziewczyny nauczyły się czegoś więcej niż tylko czytania znaków i prowadzenia psa. Chciałam, by potrafiły czytać emocje swoich psów. Zauważyć ten moment, gdy pies przestaje pracować — nie ze złośliwości, nie z braku motywacji, ale bo po prostu nie daje sobie rady z otoczeniem. I umieć go wtedy wesprzeć. Nie mieć pretensji. Zrozumieć. Przepracować. I wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Zawody to nie teatr — to sprawdzian gotowości

Jeżdżę na zawody Rally-O od ponad roku. I słyszę ciągle to samo:
„Było za trudno.”
„Pies przeszedł obok ringu i mój się rozproszył.”
„Ktoś stał za blisko.”
„Coś huknęło.”
„Było za dużo psów.”
„Fotograf mnie rozproszył.”
„Sędzia patrzył za bardzo.”
„Dzwonił telefon.”

I nie da się nie uśmiechnąć.

Bo przecież to nie są wyjątkowe sytuacje. To są normalne, życiowe sytuacje. I jeśli pies nie radzi sobie z nimi na zawodach — to pewnie i w życiu codziennym też sobie nie radzi.

Czego naprawdę uczymy nasze psy?

Trenujemy posłuszeństwo sportowe. Ale czy wykorzystujemy je w codziennym życiu? Czy nasz pies wraca na zawołanie, gdy piłka toczy się pod nogi innego psa w parku? Czy siada i czeka, kiedy spotykamy znajomego i chcemy zamienić kilka słów? Czy mija spokojnie rowerzystę?

Zbyt często widzę psy „sportowe”, które w realnym świecie są kompletnie zagubione. Lękliwe, nerwowe, wybuchowe. Dlaczego? Bo uczone były tylko schematu. Tylko sali treningowej i placu. Nie życia. Nie przepracowały realnych sytuacji, nie wykorzystują posłuszeństwa w życiu codziennym, mimo że na treningu, w bezpiecznym, znanym otoczeniu robią naprawdę zaawansowane rzeczy. A potem, w rzeczywistości pokonuje je najprostsze minięcie z psem.

Mój pies — moja odpowiedzialność

Pamiętam mojego Donnera. Psa agresywnego z niezliczoną ilością problemów. Moją odpowiedzialnością było zadbać, by nikomu nie zrobił krzywdy. Wiedziałam, że nie radzi sobie w tłumie. Więc nie chodziłam z nim na Starówkę. Nie krzyczałam, by inni schodzili z drogi, bo mój pies może zaatakować. Schodziłam ja. Bo to był mój pies. Mój problem. I moje zadanie, by przepracować jego emocje, nie oczekując, że świat się do nas dostosuje.

Marcysia, Molly i lęki, które można pokonać

Moje dziewczyny nie są idealne. Marcysia zaliczyła wiele dyskwalifikacji. Ale to ja nie przygotowałam jej emocjonalnie na pierwsze zawody. Przepracowałyśmy to. Teraz startuje w klasie 3 i a nawet w Hard Dog Race. Z uśmiechem. Bez traumy. Ale to ja od roku pracuję z moim psem, by mógł sobie poradzić w tak trudnych warunkach, a nie wrzucam go w nie, mając pretensje do świata, że nie bierze poprawki na problemy mojego psa.

Molly dopiero zaczyna. Nie jeździ do wielkich miast. Zaczynamy od kameralnych imprez. Dostosowuję tempo do niej. Nie oczekuję, że będzie gotowa na wszystko. Pracujemy. Krok po kroku. Tak jak rok temu z Marcysią. Pracujemy, przepracowujemy – nie oczekujemy taryfy ulgowej, czy wstrzymanych oddechów podczas naszego startu. To nie o to chodzi w zawodach.

Nie szukaj winnych — szukaj rozwiązań

Jeśli Twój pies nie daje rady — to nie wina innych. To nie dlatego, że ktoś „zepsuł Ci start”. To nie telefon, fotograf, pies za ringiem. To jeszcze nieprzepracowane emocje i rozproszenia.

I to nie wstyd. To siła. Umieć powiedzieć: mój pies nie był na to gotowy. Zrozumieć. Przeanalizować co zawiodło i wrócić do pracy. To świadczy o klasie przewodnika. O dojrzałości opiekuna. By następnym razem nasz pies zapracował mimo, tego że kolejny pies stoi z boku i czeka na start, a nie robienie strefy buforowej, bo jak pies widzi innego psa to nie umie pracować. Oczywiście gra fair play i koleżeńskie zachowanie powinny minimalizować takie sytuacje, ale czasem po prostu nie ma gdzie stanąć ze swoim psem oczekując na start i trzeba być niedaleko ringu.

Emocje w treningu – czyli co naprawdę czuje Twój pies?

Zanim powiesz, że Twój pies „nie dał rady”, „odmówił współpracy” albo „to nie był Wasz dzień” — zatrzymaj się na chwilę. Weź głęboki oddech. I zadaj sobie pytanie: co ja czułam/czułem w tej chwili?

Bo prawda jest taka, że zanim pies straci kontakt z nami, zanim odwróci głowę, zacznie szukać węszyć i rozproszy się — najczęściej to my jesteśmy tym rozproszeniem. Nasze napięcie, stres, złość, niepokój – nasze emocje. Nasze niepewne komendy, przyspieszone ruchy, przytrzymana smycz. Nasz brak zaufania.

I nie mówię tego, by Cię zawstydzić. Mówię to, bo sama przez to przechodziłam. Przez moje emocje, Donner odmówił pracy na egzaminie instruktorskim. Przez moje emocje na ostatnich zawodach, Elka mnie ugryzła gdy nagradzałam ją socjalnie. Przez moje emocje Merci często na treningu w domu zwiewa, uznając, że z matką psychopatką pracować nie będzie – bo wymagam za dużo, bo złoszczę się, że coś nie idzie tak jak tydzień temu.

Każda porażka, każdy zły start i każdy moment, gdy mój pies nie dał rady, zaczynał się od tego, że ja nie byłam z nim emocjonalnie obecna. Miałam co innego w głowie, w myślach. Stres lub zbyt wielkie oczekiwania, odcinały mnie od psa . Byłam obok, a nie z nim.

Pies to nie maszyna do wykonywania poleceń. To lustro naszych emocji. A jeśli chcemy, by zaufał nam w najtrudniejszych warunkach — musimy najpierw zaufać sobie. I dać mu siebie — prawdziwych, spokojnych, obecnych.

Dlatego zanim następnym razem powiesz, że pies się rozproszył, zapytaj siebie: czy był przy mnie, a może tylko obok mnie?
I czy ja byłam z nim – czy tylko obok?

Sport to nie tylko wynik — to wspólna droga

Nie robię mistrzostwa tylko po to, by zaliczyć klasy. Robię je po to, by pokazać Wam naszą drogę – przede wszystkim Marcysi. Drogę adopcyjnego kundelka, lękusia, psa praktycznie bez socjalizacji – wyrwanego z lasu, który dzięki relacji, cierpliwości i pracy osiąga coś, co wielu uznaje za niemożliwe.

Nie mam psa użytkowego, nie mam psa z którym świadomie trenuję odkąd tylko do mnie trafił. Trenuję sama, nie z trenerami psich sportów. I nie szukam wymówek i usprawiedliwienia dlaczego mi nie poszło. Po prostu nie poszło. Potrafię uśmiechnąć się po dyskwalifikacji, powiedzieć: „nic się nie stało” i iść dalej. I nie szukać winnych – szukać rozwiązań.

I wiem, że w tym wszystkim najtrudniejsze jest poradzenie sobie samemu ze sobą. Z obawą, że ktoś nas oceni. Że ktoś uważa, że powinno nam pójść lepiej. Bo jestem kimś, bo trenuje z kimś, bo mam psa danej rasy. Przez to, przez oczekiwania wobec samych siebie i presję z zewnątrz, często tą naszą złość, frustracje, niezadowolenie ze startu przekładamy na naszego psa, który zawsze daje siebie tyle ile może, ile w danym momencie jest w stanie. Ale często to my nie potrafimy odpuścić i powiedzieć: nic się nie stało. Bo w głowie mamy to, że musimy wygrać, pokazać, udowodnić.

A wiecie co? Nic nie musimy. Sport to rywalizacja, ale przecież trenujemy bo kochamy robić coś z naszymi psami. Spędzać z nimi czas. Uczyć je nowych rzeczy. Medal to tylko wisienka na torcie. I myślę, że wiele osób powinno nauczyć się wygrywać ze sobą. Walczyć o to by każdy kolejny start był lepszy niż poprzedni i świętować małe sukcesy, a nie wiecznie wracać złym i rozczarowanym, bo znów nie udało się wygrać.

A przede wszystkim wyciągać wnioski ze startów i pracować nad tym, co spowodowało, że nie poszło tak jak chcieliśmy. Pracować w rozproszeniach, w utrudnieniach, dokładać nowych wyzwań – a nie oczekiwać ułatwień, bo nasz pies ma jakiś problem.

Fotki z treningu w Zamerdanej Szkole dla psów i z zawodów zrobiła: Dominika Flis-Siwek

Ogółem: 38, dzisiaj: 1

You may also like

Zostaw komentarz