Weekendowy wyjazd do Grójca, oczywiście Donner jedzie ze mną! A jakże by inaczej. Trzeba poznać nowe, przyszłe mieszkanie, bo już za miesiąc pożegnamy nasz piękny dom z ogrodem i przeprowadzimy się do mieszkania w ramach emigracji za bogactwem, a raczej poszukiwaniem nowej pracy. Byłam bardzo ciekawa jak pies poradzi sobie w bloku. Bez ogrodu, w stosunkowo małym mieszkaniu i z samym miastem. Oczywiście Donner bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.
W mieszkaniu jest fajnie, nikt nie każe mu samemu siedzieć w ogrodzie, chodzimy na długie spacery, tylko piłką nie ma się gdzie porzucać i trzeba jechać kilka kilometrów na pola, żeby nikomu nie przeszkadzać i nie ryzykować, że dziecko lub inny pies postanowią się pobawić na tym samym skwerze. Wszystko byłoby by pięknie, gdyby nie to, że zostałam zdradzona przez własnego, ukochanego, wypieszczonego psa. M. musiał z rana pojechać do Warszawy na studia. Odprowadziliśmy go więc i chciałam wyciągnąć Donnera na spacer. Ale nie! Wielkie nieszczęście się stało, bo M. pojechał gdzieś autem i nie wziął psa. Więc zaczęło się zawracanie co kilka kroków, bo musimy iść szukać M. Pędem do domu, rozpacz, bo M. nie ma i jak żyć? Jak pies ma żyć? Położył się zdruzgotany na balkonie i smętnie wzdycha. Dodam, że jak ja wychodzę (ja – pańcia, mamusia, żałrodajnia, prawny właściciel) pies ma to w nosie. Jak razem wychodzimy do sklepu także, ale fakt, że M. pojechał gdzieś samochodem na oczach psa i na pewno go zostawił na wieki, jest dla Donnera nie do zniesienia. Eh… a myślałam, że mój pies mnie kocha…
Ale to nie wszystko. Pierwszy dzień w mieście, a ja już prawie dostałam wczoraj zawału. Idziemy na wieczorny spacer po osiedlu i nagle Donner dorwał coś i zżera. Dzięki refleksowi i wyćwiczonemu chwytowi wyciągnęłam mu z gardła olbrzymi kawał mięsa (coś jak pieczony schab) z dziwną czarną plamą na środku ala nadzienie. Serce na chwilę mi stanęło, bo nie sądzę, że ktoś od tak wyrzucił w krzaki takie mięso w mieście. Z trutką? Z pinezkami? Może przesadzam, ale do jasnej cholery krzaki to nie miejsce na utylizację resztek jedzenia!!!! Nie wiem, czy to było coś trującego, czy tylko jestem przewrażliwona – nie chciałam sprawdzać, odrzuciłam je szybko i zaciągnęłam psa do domu. Na szczęście nie zdążył nic połknąć, ale jaki z tego morał? Nie wolno ryzykować, kaganiec (czy jak to Rosjanie określają: nomordnik) na nos i spacery w mieście tylko w takiej formie. Wiem, zniszczę psu życie, ale trudno. Wolę tak i wozić go kilka kilometrów do lasu i na pola, niż żeby przez jakiegoś *** miał się otruć. Piękne pierwsze chwile w mieście – nie ma co.
14 komentarzy
Przyzwyczajaj się, bo jedzenie walające się na trawnikach to standard, zwłaszcza w mniejszych miastach lub miejscach, gdzie mieszka dużo starszych osób. Zamiast do kosza, resztki są wyrzucane przez kuchenne okna na trawniki – sama nie raz obserwowałam z salonu chelbowy deszcz lecący z góry… Problem jest na tyle poważny, że napisałam o nim tekst – był to jeden z pierwszych na blogu, co chyba dobrze obrazuje skalę (http://www.piesdokwadratu.pl/2014/01/31/niespodzianka-na-trawniku/).
PS.Pomyliłaś emigrację z imigracją.
A co do psiej miłości… Chyba jestem uodporniona na takie rzeczy, bo seter, jak wiadomo, kocha wszystkich jak leci. 😛
Ja nie mogę zrozumieć jak to się stało 😛 Moje psy zawsze kochały tylko i wyłacznie mnie, a innych ignorowały lub tolerowały. A tu taka zdrada. Nie mogę się pozbierać ;P
Znam to, mnie Frida kocha tylko gdy ma ciekę lub mam jedzenie, a tak poza tym to jest wielkie love do mojej mamy. 😉
Przypomniałaś mi o tym, jak dobrze jest mieszkać w domu z ogródkiem z dwoma dużymi psami. Na studia wyjechałam do Wrocławia, mieszkałam tam kilka lat, pod koniec również z psami. Przeprowadziliśmy się jednak ostatecznie w spokojniejsze miejsce. Nie ma porównania, szczególnie dla psów. Zawsze myślałam, że wybieganie ich wystarczy jeśli mieszkasz w dużym mieście w bloku, ale kiedy przyjeżdżałam z nimi w odwiedziny do rodzinnego miasta przekonałam się, że naprawdę szczęśliwe były tam, gdzie miały spokój i dużo przestrzeni dla siebie. Może przyjdzie taki czas, że znowu będziemy musieli się przeprowadzić do miasta, na pewno psom będzie wtedy ciężko, a my znowu będziemy musieli dyskutować z sąsiadami i przechodniami, że nasze psy nie są potworami; denerwować się na porozrzucane jedzenie; walczyć z innymi właścicielami psów, żeby je pilnowały,… Wiadomo jednak, że życie pisze nam różne scenariusze i musimy się dostosować, a psy są w tym mistrzami 😉 Życzymy Wam wszystkiego dobrego na nowej drodze życia w wielkim mieście 🙂
http://www.dogside.pl
Ja mam nazieję, że to tylko okres przejściowy i rok maksymalnie dwa i powrócimy do domu z ogrodem w jakiejś formie, bo ja też blokiem zachwycona nie jestem.
Pocieszające jest to, że wszystko ma swoje plusy i minusy. Z drugiej strony miasto było niezbędne w pierwszych miesiącach życia Hery do jej socjalizacji. Tam, gdzie teraz jesteśmy, byłoby to niemożliwe i moglibyśmy z nią w przyszłości pod tym względem problemy.
“krzaki to nie miejsce na utylizację resztek jedzenia!!!!” – he, he, he, jeszcze dużo niespodzianek przed Wami 😀 babcie potrafią wylewać pomidorową “dla kotków”, kości z kurczaka wyrzuca się na trawnik pod blokiem, bo ptaszki zjedzą, wiadomo. a to ktoś pijany wraca i go przyciśnie to dawaj w krzaki i wypięcie. czasem dziecko trzeba nagle wysadzić – nie ma to, tamto. psie smaczki czają się wokoło 😀
P.S. Ej, ale gratuluję przeprowadzki, przynajmniej macie to już za sobą. Witajcie z mieście 🙂
Grójec to nie miasto 😛 hehe. Mamy dużo do wyćwiczenia, pierwszą sztuczą będzie ‘wyrzygaj’. Muszę uzbroić się w cierpliwość i dużo lepsze smaczki w saszetce treningowej niż na trawnikach 🙂
Co do jedzenia wokół bloków go jest to jakas istna paranoja. Okruszki chleba moze ktoś tam przez okno wyrzuci dla ptactwa itd. Aczkolwiek nie wiem “po kiego”. Ale skąd w trawie gotowane kosci? Po co, na co, dla kogo? Nie wspominając o nie dojedzonych kebabach, pizzach, którymi nie łaska trafic do koszz grrrr… a że Amper szybciej niucha niż ja…
Też tego nie rozumiem. Sama zawsze dokarmiam ptaki, ale poprostu na balkonie zrobię im podwieszany pod sufitem karmnik, a jakbym miała mięso, którego Donner by nie zutylizował wyniosłabym do kocich budek (gdyby takie były), ale nigdy bym nie wywaliła tego za okno, bo kojarzy mi się to z opróżnianiem nocników w śreniowieczu…
Sheala z kolei nie lubi domu z ogródkiem. Jak jesteśmy u znajomych lub u rodziny i, O ZGROZO, ktoś ją zostawi w ogródku to wzdycha smętnie pod drzwiami i tyle z psiej radości. Raz sąsiad zapytał nawet ciotki, czy przygarnęli jakiegoś umierającego staruszka, bo już któryś raz widzi, jak biedaczek leży płasko i bez życia 😛 Sytuację ratuje tylko drugi pies – wtedy łaskawie się pobawi. Choć nie sądzę, że przeszkadzałoby jej, gdybyśmy się do takiego lokum przeprowadzili – pod warunkiem, że miałaby wolny wstęp do środka 🙂
Rozbawił mnie opis donnerowej zdrady. Moja małpa ostatnio urządziła mi pokaz histerii, bo moja mama poszła do siebie, a my skręciłyśmy do siebie. Aż się ludzie za nami oglądali, a piesek prezentował obraz nędzy i rozpaczy, bo przecież spędził w towarzystwie tej pani aż pół zachwycającej godziny. I potem mi mówią, że te zdradzieckie krowy to symbol wiernej miłości. Phi.
A co do resztek – dzisiaj prawie oberwałam nimi po głowie, a za resztkami wychyliła się pani starsza i wydarła się na mnie, że no jak ja śmiem spacerować z psem pod JEJ oknem, no jak, no przecież to skandal, syf, brud, kiła i mogiła, fuj. Jak jej w końcu odpyszczyłam, że chyba sobie kpi, że pies po którym sprzątam jej bardziej przeszkadza niż gnaty, które przed chwilą wypierniczyła to zamknęła okno i tyle miałyśmy merytorycznej dyskusji.
Hehe a ponoć, to psy są skłonne do powiększania terytorium o drogę sąsiadującą z ogrodzeniem ogrodu 😛 Jak widać starsze Panie mają tendencje do powiększania mieszkania o teren pod oknem 😉 Pozdrawiamy!
Oj przyzwyczaj się do życia w mieście- kości, chlebek i inne resztki na trawnikach 🙁