Ela od samego początku była bardzo specyficznym pieskiem. Zawsze była dość lękliwa i mocno niepewna. Dobrze czuła się ze mną i przy mnie. Nie należy do psów otwartych, chętnych do poznawania obcych i wylewnych w uczuciach (w stosunku do obcych). To jest zdecydowanie ten typ psa, który większość osób mijanych na spacerze ignoruje, nie zaszczycając spojrzeniem, a próba zagadania do niej przez obcą osobę zwyczajnie w świecie ją obraża i póki nie dostanie mojego przyzwolenia na poznanie się, nie czuje takiej potrzeby. Raczej nie bierze udziału w głupich akcjach Donnera pod tytułem – oszczekajmy rower lub biegacza. Za to w przeciwieństwie do Donnera jest wyczulona na każdy ruch gryzonia, czy to zająca, czy wiewiórki, za którym mogłaby pobiec, a nawet wejść na drzewo. Jest psem z charakterem teriera, któremu jeśli coś nie pasuje, to tego nie zrobi i zdarzało mi się kilka razy, kiedy była mniejsza brać ją pod pachę i wynosić, bo kładła się na środku drogi i nie zamierzała iść dalej tam, gdzie ja chcę, bo ona chciała iść w przeciwnym kierunku.
Taka jest Panna Elza. Ostatnimi czasy dużo bardziej zadziorna i odważna do psów, szczególnie jeśli ma Donnera za plecami. Mniej posłuszna, bo jest na spacerze z Donnerem i ona nie będzie się popisywała… no i dużo bardziej fochliwa.
Korzystając więc z wakacji na żaglach i możliwości zabrania jednego psa, postanowiliśmy wziąć Elę, by poznać jej prawdziwe oblicze. Kiedy jest sama tzn. bez Donnera. Wnioski i obserwacje z tego wyjazdu są bardzo zaskakujące, a pozory które stwarza w okół siebie Panna Elza ukrywają jej prawdziwe oblicze.
Po pierwsze rozkompletowana od Donnera spowodowało, że nagle Ela przestała być takim chojrakiem, jakiego ostatnio zgrywała. Nie trzeba straszyć psów, można się ignorować i być kulturalną dziewczynką. Można nagle chodzić przy nodze – tak samej z siebie, bez ciągnięcia do przodu, by być, choć pół długości nosa przed Donnerem.
Dużo też pozwalaliśmy chodzić Elzie bez smyczy, na co zazwyczaj jej nie pozwalamy przy Donnerze, żeby nie było mu smutno, że on jest na sznurku oraz, żeby Ela się wówczas nad nim nie znęcała, a lubi to, kiedy on nie może jej oddać. Elza pięknie się pilnuje nas, nie odchodzi nie zawąchuje nawet w miejscach publicznych (port, park). Dalej ignoruje innych ludzi i mocno zwraca na nas uwagę, ewidentnie bojąc się zbytniej samodzielności.
Kiedy jest sama, jest też dużo mniej angażująca i roszczeniowa. Będąc razem z Donnerem, psy nawzajem się nakręcają, czy to wymuszając szybsze wyjście na spacer, czy podane jedzenia – Donner zaczyna, Elza mu wtóruje, a potem już nawzajem się nakręcają w swoich emocjach. Sama Elza jest bardzo powściągliwa. Wystarcza jej, że jest z nami. Tak jak pisałam w podsumowaniu naszych wakacji – nie miała problemu z tym, by zaczekać, zanim dobijemy do kei. Nie miała problemu z tym, by zaczekać na brzegu, a nie krążyć w tą i z powrotem po pokładzie. Dzielnie i w ciszy oraz bez zbędnych emocji towarzyszyła nam na pokładzie. Nie wymuszała na nas jojczeniem dobijania do brzegu, bo siku, bo nuda, bo tak. Tylko tak jak w domu albo większą część żeglowania przesypiała, albo żeglowała z nami.
Na brzegu towarzyszyła nam podczas zbierania patyków na ognisko lub spała przy naszych rzeczach zwinięta w kłębek. Kąpała się z nami w Solinie, aportowała pullera. Praktycznie smycz używaliśmy tylko w mieście, bo Ela nigdzie więcej jej nie potrzebowała.
Była naszą kochaną Elunia, taką jak za szczenięcych lat. Ba! Ale też poczuwała się do odpowiedzialności za nas. Elza raczej nie jest psem obronnym. Nie zdarza się jej „bronić” nie licząc jazgoczenia pod bramą w Lublinie. Od obrony jest Donner, który często zbyt nadgorliwie ostrzega innych, by z nami nie rozmawiali. Jednak podczas wyjazdu Elza dwa razy groziła (w swoim mniemaniu), bo niestety została potraktowana niemal na równi z groźbami yorka w sukience i kokardzie na główce… „bo taka słodka”, a Ela bardzo warczała i bulgoliła.
Raz, kiedy na jeziorze spotkaliśmy się ze znajomymi na drugiej łódce i postanowiliśmy na chwilę się szczepić, by płynąć razem. Elza była bardzo zbulwersowana tym faktem, że ktoś dotyka naszego pokładu bulgocząc ile gardło dało i rzucając znajomym oburzone spojrzenie. Drugi raz w podobny sposób potraktowała panią policjant, która w drodze powrotnej zatrzymała nas do rutynowej kontroli i gdy jej twarz pojawiła się w oknie, z mroku z tylnego siedzenia odezwał się warkot godny demonicznego psa.
Jednak w obu przypadkach na tym się skończyło i jestem niemal pewna, że gdyby ktoś w tym momencie zrobił Eli straszące „BU!” to suka z piskiem i podkulonym ogonem uciekłaby, gdzie pieprz rośnie zostawiając po sobie kałużę moczu…
Ale i tak jesteśmy bardzo dumni z jej „dzielności”, choć mam nadzieję, że nie będzie kontynuowała tego, bo zdecydowanie bardziej lubimy ją w wersji przyjacielskiego psa, bądź psa, który ma na wszystko wywalone.
Tydzień z panną Elzą był fajnym doświadczeniem, dającym nam do myślenia bardzo dużo. Bo widzę jak ogromny wpływ na nią, na jej pewność siebie i niezależność ma stojący obok Donner.