Krótka historia świątecznej kaczki, a raczej nie swiątecznej, tylko zwykłej na niedzielny obiad, zamarynowanej w sobotę w winie i pomarańczach, upchniętej do żeliwnego gara i wystawionej na taras z racji tego, że była wiosna.
Donner tamtego czasu chodził na szkolenie w weekendy i ćwiczył trop, żeby więc zaostrzyć jego węch i zwiększyć chęć na szukanie jedzenia, w tamtych dniach pies nie dostawał kolacji, a śniadanie dostawał po powrocie z zajęć. Pech chciał, że kotom zdarzyło się wyjść w nocy na dwór. Aby w spokoju przespać noc bez żałosnego miauczenia, drapania w meble i drzwi oraz skakania 6-kg tłuściochów po moim brzuch, na ich indywidualną prośbę wypuściłam najpierw jednego, potem drugiego, a potem o dziwo psa, który również zapragnął wyjść. Rano wyjaśniła się przyczyna nocnej ekspedycji zwierząt. Koty będąc mistrzami zdejmowania pokrywek wszelkiego typu, niezależnie od tego czy są nakładane na garnek, dopasowane i wkładane szczelnie w garnek, czy są żeliwne i ważą koło kilograma – dla kocurów nie jest to problemem. W nocy postanowiły więc uczknąć sobie świeżej kaczki, jak to miało już nie raz miejsce w przypadku kurczaka czy królika. No trudno, nadgryziony kawałej się odcina i oddaje złodziejom jako trofeum. Niestety tym razem koty nie przewidziały, że w ich zbrodni będzie uczestniczył ktoś trzeci…
Zbudzony odgłosem zrzucanej pokrywki Donner, zarządał wyjścia na dwór. Szybko zorientował się na co się zanosi i postanowił mieć w tym swój udział w postaci wspięcia się na stół i wyciągnięcia całej kaczki. W końcu skoro koty mogły, to dlaczego on miał się krępować. Nie krępował się, tylko zjadł jak leciało, całą kaczkę, a resztki dobrze zakopał o czym świadczyło zaschnięte na nosie błoto.
Rano przez szybę przywitało mnie spojrzenie dwóch par nienawistnie utkwionych we mnie oczu. Zaczęłam się zastanawiać, co też zrobiłam kotom, że zaszczyciły mnie tym morderczym spojrzeniem. Poza tym gdzie był Donner? Czemu nie siedział wtulony w szybę, czekając aż go wpuszczę? Zawołałam go i po dluższej chwili wyłoniła się okrągła, tłusta psia beczułka, ledwo człapiąca na nogach. Wierzcie mi lub nie, że moje koty są tłuste, ale tak grubego psa w życiu nie widziałam. Szybko połączyłam fakty: tłusty Donner, ziemia na nosie, puste naczynie po kaczce i złe koty, którym nie udała się wyżerka.
Pozostawało tylko dowlóc się na szkolenie (około 2 km) gdzie wszyscy załamali nad Donnerem ręce, a ten odmówił nawet ćwiczenia posłuszeństwa (o tropie zapomnijmy), a najchętniej chciał ćwiczyć ‘waruj’ i ‘zostań’, natomiast na widok jedzenia dosłownie wzbierało go na wymioty. No, ale przez to ładnie wychodziło mu nieprzyjmowanie pokarmu.
Historia zakończyła się dwudniową psią głodówką i zmniejszeniem racji żywnościowych do momentu uzyskania starej wagi. Ah, jak mi by się przydała taka pańcia co dbałaby o moją linię 😛