Najważniejszym punktem naszego ślubu była sesja poślubna z Donnerem. Nie wyobrażaliśmy sobie bowiem zdjęć bez Donnera vel Mariuszka, który stał się sporą częścią naszego życia. Tylko jak przyzwyczaić psa do fotografa? Psa, który nie lubi mężczyzn; psa, który nie lubi, kiedy obcy zwracają na niego uwagę (pochylają się, mówią, wpatrują, dotykają); psa, który broni swojego ogródka; ostatecznie psa poirytowanego, który dwa ostatnie dni spędził w kojcu z powodu przepływu wielu osób przez nasz dom.
Pierwsze spotkanie z fotografami jeszcze przed ślubem nie było zbyt optymistyczne. O ile Dorotę pies zignorował, w końcu to kobieta, o tyle obecność Daniela doprowadziła go do furii i bardzo (ale to bardzo) chciał go ugryźć. Do tego stopnia, że kiedy w ostatnim momencie go powstrzymałam, złapał jakimś cudem przednimi zębami, za wystającą z kieszeni smycz od kluczy i chociaż to mu wyszarpnął. Tak, by zapamiętał, że przyjaźni między nimi nie będzie.
Na szczęście nasi fotografowie wykazali się stoickim spokojem i nie przestraszyli się popisów Donna, a ja w głowie zaczęłam układać plan oswojenia psa z nimi. I już po kilku sekundach zdałam sobie sprawę z podstawowego błędu, który po raz kolejny popełniłam, a mianowicie: witaliśmy się pod bramą. Donner nie może witać się z gośćmi pod bramą, gdzie podjechali obcym samochodem, stali pod bramą, gdzie pies zdążył się już na nich zirytować, ostatecznie weszli na jego teren i kazano się psu z nimi witać w tym całym rozemocjonowaniu. Mój wielki błąd, brak wyciszenia psa i wybranie najgorszego z możliwych miejsc do witania.
W dzień sesji poślubnej w głowie miałam już ułożony cały plan pracy z psem. Zanim fotografowie weszli, pies wylądował w kojcu, by się wyciszył. W tym czasie goście przemieścili się na taras, by pies mógł spokojnie ich poznać. Ważną rzeczą było to, by nie robić tego pod bramą, która jest punktem zapalnym, bo przez nią wchodzą obcy ludzie, tu się obszczekuje przechodniów i próbuje upolować listonosza. Fotografowie dostali zabójczą broń: schab i suszonego śledzia oraz zostali poinstruowani, by do Donnera nic nie mówić, nie głaskać go, a kiedy tylko podejdzie, karmić uważając jednocześnie na palce.
Donner w tym czasie zdążył ochłonąć. Wypuściłam go z kojca i wprowadziłam w tryb pracy. „Patrz, noga” i idziemy do gości, za co zasługuję na medal, bo przemieszczanie się w suki ślubnej z psem przy nodze to mistrzostwo… Goście siedzą na tarasie, a my się do nich przekonujemy – dokładnie w ten sam sposób jak oswajam Donnera z innymi psami, czy rowerami. Spojrzenie w kierunku fotografów: kilk-smak, spojrzenie-klik-smak, podchodzimy: spojrzenie-klik-smak i po chwili Donner już macha ogonem chąc czym prędzej do nich podejść. Nie mija kilka minut kiedy siedzi już pomiędzy Dorotą i Danielem, a oni karmią go schabem. Jest dobrze, zwalniam psa, a ten biegnie po piłkę i wrzuca ją na kolana gości. Udało się! Cały czas przypominam o zasadzie ograniczonego zaufania: niepochylania się, nieklepania po głowie i nieokazywania zbytniej czułości, ale można zacząć sesję. Pies pięknie pracuje, pozuje, wykonuje tricki, oddaje piłkę (!). A fotografowie mają w rękach zabawki i pies ich kocha. „Patrz” to patrzy, „chodź” to biegnie, dla piłki wszystko. Zero stresów, zero nerwów, a przecież dwoje obcych ludzi gada do niego, przywołuje go, kuca i… robi zdjęcia.
Pełen sukces! Choć przez chwilę, jeszcze przed ślubem myślałam, że nic z tego nie wyjdzie, ale spokój, schab i suszone śledzie nas uratowały.
Wbrew pozorom dużo też dało to, że Donner od małego był przyzwyczajony do obiektywu zaglądającego mu do miski, także same aparaty nie robiły na nim większego wrażenia, a nawet mam wrażenie, działały uspokajająco, bo pies wiedział, że wtedy trzeba się nie ruszać, a obiektywy nie były aż tak straszne, jak wpatrujący się w niego ludzie, dlatego warto od małego przyzwyczajać psa do różnych dziwnych sytuacji, bo nie wiadomo kiedy może się okazać, że opanowanie psa i przyzwyczajenie do czegoś może być potrzebne. Ważne jest też, by poznać problemy swojego psa, umieć pomóc mu przezwyciężyć lęki i nie poddawać się, bo dobre zrozumienie problemu to więcej niż połowa sukcesu w pokonaniu go. A efekty? To tylko taki mały prolog, jeszcze kilka zdjęć znajdziecie w relacji ślubnej.
7 komentarzy
Wspaniała sesja, moje ulubione to z Panem Mężem lecącym w powietrzy za Żoną i Donnerem 🙂
Moje również 🙂 I w końcu komenda “na przód!” przydała się nie tylko w canicrossie 🙂
a mi to na huśtawce się podoba
Piękna sesja! Gratuluję!
Dziękuję 🙂
Bardzo sympatyczne zdjęcia 🙂
Dzięki 🙂