Strona główna Wychowanie psa Gdy proste „siad” jest za trudne – o limitach psów i ludzi.

Gdy proste „siad” jest za trudne – o limitach psów i ludzi.

Zupełnie inny wpis na zakończenie roku.

autor Amelia Bartoń - zamerdani.pl

Można by rzec, że to co przeczytasz to prolog i kilka słów wyjaśnienia. Ale to chyba moje podsumowanie roku i plan na kolejny. Więc weź herbatkę, usiądź wygodnie i mam nadzieję spędź kilka minut z moim tekstem, tak… jaki lata temu.

Postanowienia noworoczne zazwyczaj zaczyna się realizować od pierwszego stycznia i od kilku lat jednym z moich: jest powrót do regularnego pisania bloga. Ale co roku wychodzi mi to z marnym skutkiem, czyli nie wychodzi… Zawsze jest coś innego. Zawsze jest do napisania tekst na social media, bo przecież kto w dzisiejszych czasach czyta jeszcze blogi?

A potem przychodzą rozmowy z kursantami. Pojawia się potrzeba wyjaśnienia czegoś na grupie i nagle okazuje się, że i tak muszę to napisać – to, co od pewnego czasu siedziało mi w głowie, bo było ważne, by przekazać to kursantom. Więc przekazuję. Zamkniętej grupie.
A potem kolejnej. I kolejnej. I piszę lub nagrywam w kółko to samo. Czasem, gdy nie chce mi się opisywać wszystkiego raz jeszcze, robię po prostu „kopiuj-wklej”, a z tyłu głowy zawsze pojawia się ta sama myśl:

Hej. Po co ja to robię? Czemu nie zrobię tego raz, a porządnie, żeby potem po prostu udostępniać link, a resztę doprecyzowywać w dyskusji?

Tak bardzo wsiąkłam w social media i ich ograniczenia, że próbuję upchnąć ważne rzeczy w limicie pięciu kafelków i 2200 znaków, jednocześnie zabijając całą tę nie merytoryczną otoczkę historii z życia wziętych, która pozwala lepiej zrozumieć dany problem.

I dzisiaj powiedziałam sobie: STOP.

Nie będzie czekania i zaczynania od pierwszego stycznia. Nie potrzebuję specjalnej daty ani wydarzenia, by zacząć robić to tak, jak naprawdę chcę.

Siadłam – tak jak kiedyś – i zaczęłam pisać.

A pisać mam o czym, bo od wielu miesięcy zbieram tematy, które chcę poruszyć. Tak, te związane z wychowaniem i zrozumieniem psów. Bo mimo że wiedza – zarówno ta podstawowa, jak i bardziej zaawansowana – w dzisiejszych czasach jest niemal podana na talerzu, w dobie Chata GPT i Google, opiekunowie psów wciąż mają te same problemy, co 10, 15 czy 20 lat temu. Bardzo często wynikają one po prostu z braku zrozumienia psiej komunikacji, emocji i tego, że pies… to nie człowiek.

W związku z tym profil szkoły w social mediach też trochę się zmieni. Oczywiście będą urywki z kursów i zajęć, bo to nadal najlepszy i najbardziej namacalny dla Was dowód na to, jak wyglądają moje zajęcia, jak pracuję z opiekunami, z jakimi psami pracuję i czego możecie się spodziewać. Ale dojdzie też, myślę, dość szeroki aspekt merytoryczny jako dopełnienie zajęć.

I nie, nie będzie tu czystych regułek. Nie będzie postów w stylu „te pięć rzeczy odmieni Twój spacer”.

Nie.

Nigdy nie umiałam w algorytmy Instagrama i nigdy ich nie szanowałam. I chyba nigdy się z nimi nie polubię, bo lubię robić rzeczy po swojemu, nie pod program, który ma je dobrze sprzedać.

Będą za to historie. Moje, Wasze, czasem wymyślone. Takie, które pokażą Wam różne sytuacje i problemy psów oraz opiekunów, żebyście mogli się z nimi utożsamić i zrozumieć, że nie tylko Wy mierzycie się z takim problemem. Mam też nadzieję, że dzięki nim zobaczycie, że zachowanie Waszego psa bardzo często nie jest problemem samym w sobie, a próbą komunikacji – często prośbą o pomoc – którą zupełnie źle interpretujecie.

Odmowa pracy psa to nie problem. To informacja.

Sporo osób już się o tym przekonało, pracując ze mną. Zrozumiało, że faktycznym problemem psa nie jest to, że nie chce na zajęciach czy w parku wykonać zwykłego „siad”, tylko że problem leży zupełnie gdzie indziej. Że ta odmowa prostej komendy jest jedynie efektem nagromadzonych rzeczy: bodźców, emocji i zmiennych, z którymi pies sobie nie radzi. Dochodzi do ściany, do swojego limitu, i nagle najprostsza komenda – a właściwie odmowa jej wykonania – staje się kwintesencją wszystkiego, co ten pies musiał do tej pory znieść.

I teraz, dla przykładu, opowiem Wam moją historię.

Moje dziecko budziło się kilka razy w nocy, w związku z czym ja również. Jestem niewyspana i zmęczona, a czeka mnie mnóstwo rzeczy do zrobienia w ciągu dnia i chciałabym mieć godzinę dla siebie – na którą strasznie czekam. Dziecko w nocy płacze mimo to przytulam je i mówię, że je kocham, choć sama długo nie zasnę. Rano wstajemy i zbieramy się do przedszkola. Jest awantura o ubieranie się, mycie zębów, zjedzenie śniadania. Gdy mamy wychodzić, jesteśmy już spóźnione, ale po drodze śpiewamy głośno „Baby Sharka” i śmiejemy się. Wracam z językiem na brodzie, żeby zdążyć na zajęcia i się nie spóźnić. Na ostatnią chwilę klient dzwoni, że on spóźni się na trening pół godziny, ale bardzo mu zależy, żebyśmy zrobili pełną godzinę. Miałam w planach tego dnia zrobić swoje prywatne rzeczy, na przykład usiąść i napisać coś na bloga albo ogarnąć sprawy do pracy, ale zgadzam się. Klient przyjeżdża 40 minut spóźniony, kolejny raz nie pracował z psem od naszego ostatniego spotkania, ogólnie nie ma humoru na trening i większość czasu spędza na komentarzach, że chyba dziś nic z tego nie będzie, bo „to nie jest ich dzień”. Wracam do domu i mąż pyta mnie, czy kupiłam po drodze do domu mleko, bo się skończyło. I w tym momencie wybucham. Zupełnie bez powodu. Ale jest godzina 12, a mój mózg od rana dostał tyle bodźców i tyle razy musiał się powstrzymywać i ogarniać, że w pewnym momencie po prostu przekroczyłam swój limit. Było za dużo.

I dokładnie tak samo jest z naszymi psami. Każdy z nas ma jakiś próg tolerancji, limit, margines – nazwij to, jak chcesz. Po jego przekroczeniu, w zależności od osobowości i umiejętności radzenia sobie, możemy zareagować reaktywnie, jak ja: wybuchając, albo zamknąć się w sobie i rozpłakać, chowając się w kącie.

Tak samo każdy pies ma swój własny limit i własną reakcję, która pojawia się po przekroczeniu tego limitu. Gdy pies przekroczy próg, jest zbyt przestraszony, podekscytowany, zestresowany lub sfrustrowany, by się uczyć i współpracować.

Takie psy mogą przyjmować różne strategie: szczekać i rzucać się, warczeć i demonstracyjnie okazywać swój niepokój oraz pobudzenie. Mogą gryźć i wyrządzać szkody, na przykład kopać dziury, zgryzać patyki czy nagle łapać opiekuna za spodnie albo smycz. Mogą też zamknąć się w sobie i wycofać, odcinając się od kontaktu. Pies może być tak zdenerwowany, że najmniejszy dźwięk czy drobna zmiana w otoczeniu wywołuje u niego panikę lub reakcję reaktywną. I to wcale nie znaczy, że pies przestraszył się lecącej foliowej reklamówki i dlatego odmówił wykonania komendy „siad” albo że zobaczył innego psa i to było bezpośrednim powodem.

Z dużym prawdopodobieństwem to, co my uznaliśmy za przyczynę nieposłuszeństwa, było po prostu przekroczeniem limitu, który w danym dniu i w danej sytuacji przerósł możliwości psa.

Oczywiście może też być tak, że pies zapamięta tę reklamówkę albo tamtego psa. Zapamięta to, że czegoś od niego wtedy chcieliśmy, że już wcześniej czuł się źle i że my byliśmy zdenerwowani. Psy mają tendencję do bardzo specyficznego łączenia faktów, absurdalnego z naszego punktu widzenia. W efekcie przy kolejnej podobnej sytuacji w psiej głowie może odpalić się cały ten łańcuch nieszczęść i znów, „przez reklamówkę”, pies odmówi pracy.

Wracając jednak do limitów i nieszczęsnej odmowy wykonania „siad”.

Cofanie się, które jest ruchem do przodu

Dlatego bardzo często zalecam takim osobom powrót do podstaw i pracę z psem bez przekraczania jego limitu, a tak naprawdę nawet bez zbliżania się do niego. Są to zazwyczaj proste ćwiczenia motywacyjne, później ich drobnie modyfikowane, których celem jest utrzymanie psa poniżej progu niepożądanej reakcji. Z czasem, odpowiednio modyfikując trening, zarządzając środowiskiem i zmiennymi, możemy stopniowo przesuwać te limity, pomagając psu radzić sobie z coraz większą liczbą bodźców i sytuacji wyzwalających, zanim pojawi się reakcja negatywna.

Niestety w 99% przypadków opiekunowie nie chcą takich treningów. W ich rozumieniu pies nie uczy się niczego nowego, nie idzie do przodu i nie ma czym się pochwalić w social mediach. Nie dają ani sobie, ani swojemu psu czasu. Nie pozwalają na zbudowanie zaufania.

Mają jasno określony cel: ich pies ma być taki jak… jakiś tam, postawiony sobie za wzór. Koniec i kropka. Nie może być inny, nie może mieć wad. Nie może mieć problemów. Ma być dokładnie taki, jak sobie wymyślili i ma robić to cholerne siad, w nocy o północy, niezależnie od tego czy nadciąga tsunami, huragan, koniec świata czy ufo. Siad ma być wykonane, bo opiekun tak chce.  A tak się po prostu nie da.

Są psy, które mają wyjątkowo wysoki próg pobudzenia (jak na przykład moja Ela) i potrafią zbierać różne sytuacje przez wiele dni, zanim osiągną swój limit. Są takie, które bardzo szybko potrafią „rozbiegać” emocje, zrzucić je samodzielnie lub z pomocą opiekuna i zresetować limit. Są też takie, dla których wyjście do miasta, gorszy dzień opiekuna, zły kierunek wiatru (tak, psy naprawdę na to reagują, a spora ich część to meteopaci) i przelatująca foliowa torba wywołają atak paniki uniemożliwiający trening, bo mają tak mały limit.

Historia Shiry, gdy perfekcyjny pies mówi: dość!

Jednym z psów, które zdecydowały się pracować nad przesuwaniem swoich limitów tolerancji, jest samojedka Shira.

Dziewczyny przyszły do mnie na kurs Rally-O, prezentując bardzo wysoki poziom posłuszeństwa. Jedynym problemem Shiry była jej duża emocjonalność (tak wówczas myślałyśmy), którą okazywała szczekaniem, oraz brak motywacji pokarmowej, ale mimo to pies wyszkolony był świetnie. Bardzo trudno było jej przejść tor bez ciągłej frustracji, mimo że technicznie była świetna i wydawać by się mogło, że nie ma powodów do takich emocji.

Dziewczyny pojechały na zawody Rally-O jako pewniaki, a suka na torze zupełnie odmówił pracy. Dla opiekunki to był cios. Bo doskonale wiedziała, że ma dobrego psa, a mimo to, coś się stało. Coś co spowodowało, że pies ogłuchł nawet na własne imię.

Sytuacja powtórzyła się podczas dwóch kolejnych startów. Shira coraz mniej chętnie ćwiczyła na treningach, coraz częściej uciekała w środowisko i coraz więcej szczekała. Było ewidentne, że te treningi nie sprawiały jej radości.

Opiekunka Shiry zdecydowała się mi zaufać i wrócić do podstaw. Odeszły od treningów stricte posłuszeństwa i skupiły się na motywacji oraz kontroli emocji. Nie pamiętam już, czy były to trzy czy cztery miesiące pracy nad wzmacnianiem pewności siebie Shiry, ich relacji i motywacji, ale mniej więcej w połowie tego czasu ponownie zdecydowały się wystartować w zawodach.

Gdy przegrana staje się sukcesem.

Shira znów odmówiła pracy na zawodach, ale tym razem dopiero w połowie toru.

Opiekunka była zdruzgotana, gdy zadzwoniła do mnie. Tyle pracy i kolejna dyskwalifikacja. I wiecie co? To nie był tylko limit psa. Ale i limit opiekuna. Podróż, stres związany ze startem, obawy o to czy tym razem się uda. Godziny treningów liczone w setkach złotych, nałożona na siebie presja i świadomość, że jej pies to umie. I nagle mały, nieznaczący błąd – potrzeba jego poprawienia i limit u jednej i u drugiej się kończył.

Ale po rozmowie ze mną udało jej się zrozumieć to co się stało i ostatecznie przekuła jednak tę porażkę w sukces, bo pies nie odmówił pracy od razu po wejściu na ring, jak miało to miejsce do tej pory. Wyłączyła się dopiero w połowie toru, gdy trzeba było powtórzyć ćwiczenie i pojawiły się emocje.

LIMIT SIĘ PRZESUNĄŁ.

Shira była w stanie udźwignąć atmosferę zawodów, emocje opiekunki, wystartować i przejść połowę toru, zanim dotarła do swojego limitu.

Po zrozumieniu tego opiekunka Shiry ze zdwojoną siłą wróciła do pracy. Wróciły do treningów sportowych, ale ich priorytetem nie były już ćwiczenia ani szybki powrót na zawody, tylko emocje Shiry, umiejętność wspierania jej w trudnych sytuacjach i reagowania, gdy zbliża się do granicy swoich możliwości i docenianie mikro sukcesów, które pozwalały im iść na przód.

Zaufanie zamiast ambicji

Pamiętam ich pierwszy treningowy rajd, gdy Shira nie szczeknęła ani razu. Może wydawać się to mało spektakularne, ale gdy mamy psa, który na torze niemal nie przestawał szczekać, a po kilku miesiącach jest w stanie przejść tor w ciszy lub z pojedynczym szczeknięciem, ale bez objawów frustracji to jest to ogromny dowód na wykonaną świetnie pracę.

Gdy po tym przejściu opiekunka powiedziała, że kończy trening (mimo, że była połowa zajęć), bo było tak dobrze, że nie chce po raz drugi wrzucać Shiry w tę sytuację i ryzykować przekroczenia jej limitu, byłam z niej jeszcze bardziej dumna. Wiedziałam, że rozumie swojego psa, szanuje go i nie stawia swoich oczekiwań ponad ich relację.

Sukces, którego nie widać na podium

Obecnie dziewczyny trenują dość regularnie. Rozpoczęły przygodę z zupełnie nowym sportem, wymagającym od psa i opiekuna znacznie większej precyzji i skupienia, ale nadal mają w planach próby startów w zawodach Rally-O.

Czy im się uda? Trzymam kciuki i zrobię wszystko, by pomóc im ukończyć start. Obie z opiekunką Shiry jesteśmy jednak świadome, z jakimi trudnościami mierzy się ta samojedka. Wiemy, że zawody mogą znów obniżyć jej próg, że może wydarzyć się mnóstwo rzeczy, na które nie będziemy mieć wpływu, a które w dniu startu wypełnią jej limit po brzegi, a potem westchnięcie opiekunki „na krzywy siad” wybije psa całkowicie z pracy. Ale to nie będzie porażka. Bo nawet w największej przegranej można znaleźć mały sukces.

Tak jak w przypadku jednego z ćwiczących ze mną samców, który na torze na ostatnich zawodach non stop węszył. Odmawiał pracy, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ale mimo wszystko reagował na opiekunkę, gdy ta go prosiła o uwagę. Z boku można by ocenić, że to przejście wyglądało słabo, a jednak opiekunka potrafiła nawiązać kontakt z psem i ukończyć rajd. A pies mógł przecież całkowicie ją zignorować i zostać przy węszeniu. Ona też to doceniła, ten mikro sukces, choć była bardzo niezadowolona ze swojego startu.

Ale o tym, gdy pies nas nie słucha, bo „udaje”, że węszy, opowiem następnym razem.

Dziękuję Opiekunce Shiry za pozwolenie opowiedzenia ich historii.

Ogółem: 1, dzisiaj: 1

You may also like

Zostaw komentarz