Wiosna się kończy, powoli zaczyna się lato, wybujała roślinność zarasta ronda, chodniki i osiedlowe skwery. Jednym słowem miasto kwitnie. Kwitnie… co jest nie w smak urzędom miasta, administracjom osiedla, osobom odpowiedzialnym za porządek na swoim terenie. Kiedyś zatrudniano kilku panów z kosiarkami koszącymi trawnik, panie z motyczkami usuwającymi chwast spomiędzy chodnikowych płytek, a teraz? Teraz jest magiczny środek na R. i jemu podobne, które rozwiązują problem w kilka godzin.
Niestety z roku na rok coraz częściej słyszy się o masowych zatruciach psów w miastach, o licznych zgonach i apelach o dawców krwi, bo z powodu zatrucia opryskami nasze pupile niemal codziennie walczą w klinikach o życie. No właśnie… nasze pupile, które znamy, obserwujemy i widzimy na co dzień, więc teoretycznie możemy szybko zareagować. A co mają powiedzieć dzikie zwierzęta i wolnożyjące koty? Nimi nie ma się kto zająć. Zatrute, osłabione konają godzinami w straszliwych męczarniach, a to wszystko za sprawą kilku osób, którym obojętne jest to, co i w jakim stężeniu wyleją na trawnik. W końcu żadne dziecko jeszcze od tego nie umarło. No bo i trudno o zatrucia dzieci w dzisiejszych czasach. Kiedyś przy pięknej pogodzie wychodziło się „na koc” pobawić lalkami, turlało z górski po wysokiej, miękkiej trawie, robiło wianki i bukiety z polnych chwastów i ogólnie spędzało dzień na dworze… teraz zazwyczaj gra się na komputerze. Więc skoro naszym dzieciom teoretycznie nic nie grozi, znaczy, że nie ma problemu.
Ale problem jest. Poważny i realny. Co raz więcej osób trafia do klinik z psem walczącym o życie. Osłabienie, brak reakcji na bodźce świetlne i dźwiękowe, temperatura, krwawe wymioty i biegunka również często z krwią, osłabienie, paraliż kończyn to tylko nieliczne objawy zatrucia. A o zatrucie wcale nie tak trudno. Oprysk znajduje się na roślinach, przeniesiony z wiatrem, kiedy zabieg jest wykonywany przy nieodpowiednich warunkach, może znaleźć się nawet tam gdzie teoretycznie nie było pryskane – na ścieżce, chodniku lub wybiegu dla psów! Tak! Przecież kosiarka nie wykosi idealnie wzdłuż siatki. Żaby nie zostawiać wysokiej trawy poleje się ją środkiem, a że wleje się trochę na wybieg, to mówi się trudno, a jeśli nawet nie, to gdzie psy najczęściej sikają? Na słupki i ogrodzenie, czyli… najczęściej i to wąchają. Ale pojawiają się tez bardziej abstrakcyjne sytuacje, przykładem niech będzie jedna z mojej pracy zawodowej, którą na pewnym audycie opowiadali mi Niemcy, którzy są niezwykle wyczuleni na znoszenie oprysków: Kiedyś oprysk z kukurydzy znaleziono na szczypiorku, na polu oddalonym 5km od miejsca oprysku. Pogoda, wiatr, ciśnienie, odpowiednia wilgotność, wtedy jeszcze doszła do tego mgła i oprysk przeniósł się na niesamowitą odległość. Oczywiście to jest zupełnie inny rodzaj oprysku, gdzie wykonujący zabieg mają wiedzę, szkolenia, specjalistyczny sprzęt, odpowiednie stężenie roztworu, a o opryskach na polu wszyscy są informowani przez wywieszenie tabliczek z informacją o niebezpieczeństwie i zakazie wstępu oraz okresie prewencji – zakazie wstępu na pole, bo może być to niebezpieczne dla ludzi, ale i zwierząt czy pszczół. Tak, niemieckie systemy jakości mają takie wymagania – tylko brać przykład! Dobra niektóre polskie standardy też to uwzględniają, ale tabliczka jest tylko po to, by pokazać na audicie, że jest. W praktyce nikt jej nie stosuje.
A pod blokiem? Przyjdzie pan Józek i opryska. No dobra są to firmy, które wygrały na to przetarg. Ale one też najmują ludzi z teoretycznym szkoleniem – znaczy, osoby wykonujące opryski odsiedziały dwa dni, na tym szkoleniu chemizacyjnym, czy innym zorganizowanym, przez producenta oprysków i dostali nawet papier, odzież ochronną i to wszystko (o ile takowe szkolenie w ogóle było, a nie sam papier). Ale w rzeczywistości nie wiele ich to wszystko interesowało. Kazali, to poszli. Mają zlecenie, leją środek i do boju! A jeśli nie jest to „specjalistyczna firma” to administracja osiedla wynajmie sobie takiego pana Józia, który im to zrobi bez tego całego pic-szkolenia. W końcu co to za filozofia. Wleje magiczny środek na R. czy inny podobny cud środek do podręcznego opryskiwacza. Niby jakieś tam stężenie jest wskazane, ale kto by się tym przejmował? Odmierzyć nie ma czym albo po co odmierzać? Jak będzie mocniejszy lepiej zadziała. I do akcji! Pryskamy jak leci, co popadnie i po robocie. Mówili, żeby nie robić tego w dzień, bo pszczoły się potrują? Pan Józek nie lubi pszczół, bo go kiedyś taka w tyłek ugryzła, więc im ich mniej, tym lepiej!
A później wychodzi niczego nieświadomy opiekun z psem na spacer. Pies wącha świeżo opryskaną środkiem trawę, często ją poliże, bo zwilżone zapachy łatwiej odczytać, a przecież czuć coś dziwnego, a może trochę sobie skubnie świeżej trawki – tak na lepsze trawienie z rana. Liźnie wodę z kałuży, do której ściekał oprysk, wytarza się w ulubionej kępie trawy, pomemła w niej zabawkę, albo kostkę, a może pańcio ułoży ścieżkę do śladu? Szczęśliwy, wybawiony pies jak zwykle wróci do domu. Tam wyliże sobie łapki z jakiejś dziwnej substancji, która się do nich przykleiła powodując pieczenie. A i nos trochę piecze, oczka również, ale tego nie widać – jeszcze. Pańcio się śpieszy do szkoły, czy pracy, a przecież pies nie będzie mu przeszkadzał. Wróci, to mu powie, że coś jest nie tak, a może już przejdzie do tego czasu? Ale nie przechodzi… Skóra i opuszki pieką i swędzą, oczy bolą, nos puchnie… dodatkowo ten obrzydliwy smak w pysku… I jeszcze brzuszek zaczyna boleć… I kiedy właściciel po kilku godzinach wraca z pracy lub szkoły znajduje swojego psa w ciężkim stanie z objawami silnego zatrucia. Ale skąd?! Jak to możliwe?! Przecież nic nie zjadł na spacerze? Nie biegał luzem, nosi kaganiec, wyprowadzany jest na smyczy i pilnowany! A jednak coś się stało.
Szybka wizyta u lekarza, badania krwi wykluczenie babeszjozy czy innych chorób dających podobne objawy i zapada wyrok… zatrucie opryskami. W takiej sytuacji ratuje zazwyczaj tylko szybka transfuzja krwi. Ale gdzie znaleźć dawców? Z dnia na dzień, w przeciągu godziny? Krwi brakuje jak zwykle, jak wszędzie, ale trzeba walczyć! Zawsze znajdą się jakieś dobre dusze, które pomogą, ale czy to wystarczy? A może tym razem trzeba było zostać dłużej w pracy i wyrobić nadgodziny? I kiedy wróciliśmy do psa, zabraliśmy go do weterynarza słyszymy wyrok – możemy już tylko mu ulżyć, by nie cierpiał…
Ilu psom nie udało się doczekać pomocy? Ile z nich nie miało szansy na pomoc z powodu ciężkiego stanu i pozostało tylko ulżyć ich cierpieniom? A ile wolnożyjących kotów umarło z powodu oprysków czy zjedzenia podtrutej myszy, czy ptaka? Ile jeży czy lisów? Ilu z nas wydało fortunę na leczenie psa i późniejszą jego rehabilitację? To niej jest kwota rzędu 50zł. Często jest powiększa o dodatkowe zero, a i cyfra z przodu niebezpiecznie rośnie. A wszystko przez głupotę i wygodę stróżów osiedlowych trawników.
A przecież wystarczy tak niewiele:
- Wywieszać karteczki z informacjami na drzwiach klatek, w skrzynkach na listy i na słupach: o planowanych zabiegach, dniach i godzinach. Informacji, że są szkodliwe i o okresie karencji, a właściwie prewencji. Tylko jak podać te informacje skoro według producenta jest to określone jako „NIE DOTYCZY”, a potem w karcie charakterystyki cała gama tego, jak może zaszkodzić. To w końcu bezpieczny, czy nie bezpieczny?
- Wykonywać opryski późno w nocy, kiedy już mało osób spaceruje, a do rana zdążą wyschnąć – ale kto pracuje w nocy… nie pan Józio. Pan Józio pójdzie opryska o 5-6 rano albo w normalnych godzinach pracy – trzeba się szanować – czyli niemal prosto w nos naszym psom.
- Wypadałoby też dostosować środek i jego stężenia do potrzeb – ale wiem niestety jak jest. Wiem jak są pryskane uprawy, których plony mamy potem spożywać. Wiem, że pryska się czym jest i ile jest, a nawet tym, czym się nie powinno – na wszelki wypadek… I mówię teraz o roślinach, owocach i warzywach do spożycia przez ludzi, gdzie jakieś ogólne normy są przestrzegane, bo inaczej plon się nie sprzeda. Ale kto będzie bawił się w odpowiednie stężenia na trawie i chwastach. Wypali to wypali, kosić nie będzie trzeba. A trawa jak włosy – odrośnie.
Jak działać? Jak żyć?! Szczerze powiedziawszy: nie wiem. Sama przeżyłam dwukrotnie zatrucie Donnera w Grójcu – w prawdzie nie opryskami z trawy, ale opryskami z okolicznych sadów. Swoją droga nie życzę nikomu obracać się w środowisku sadowniczym. Smród wieczorami, że nos urywa, żółty nalot na samochodach, którego nie można domyć zwykłym karcherem, chemiczna mgła tak gęsta, że nawet wujek Google w swoich mapach na czas oprysków pokazuje siwą plamę zamiast okolicy… Na szczęście u nas szybko pomagał antybiotyk i kroplówki oraz mój magiczny węgiel.
W całej Polsce mimo licznych skarg poszkodowanych opiekunów psów, mimo licznych informacji na portalach – nic się nie zmienia. Dochodzić odszkodowania też nie ma jak, no bo kogo pozwać? Żeby badania psa był wiarygodne i jednoznacznie wskazujące na zatrucie opryskiem należy robić jakąś toksykologię, bo raczej sama krew, wątroba, nerki – nie wystarczą, a toksykologia jest tak droga, że aż nieopłacalna. Kogo pozwać, kto ma zapłacić za leczenie psa? Rada mieszkańców, dzielnicy, administracja, a może urząd miasta? Wszak oni kupili środek, zlecili opryski, ale na etykiecie było napisane okres karencji / prewencji: NIE DOTYCZY – środek bezpieczny. To może pana Józia lub firmę robiącą opryski, co opryskiwali o złej porze, czy zrobili złe stężenie? Bo w końcu skoro środek jest bezpieczny, to żeby stał się niebezpieczny musiano nie dopilnować stężenia. Ale kto to udowodni, że pryskano o siódmej rano, lub wlano (wsypano) za dużo środka? W końcu zrobiono wszystko z instrukcją, a jeśli nie – nikt nie udowodni. Słowo, przeciw słowu. To może pozwać producenta środka? Z Bogiem… prawda jest taka, że wielkim koncernom opłaca się świadomie wprowadzić w błąd konsumenta tylko po to by produkt się lepiej sprzedawał, bo zyski ze sprzedaży produktu są nieporównywalne do jakiegoś tam odszkodowania. O ile im ktokolwiek, cokolwiek udowodni, bo w końcu żaden człowiek nie zginął. A pies? Kogo obchodzi pies! Może był stary? Może kleszcz go ugryzł? Zresztą za koncernem stoi rzesza prawników i pieniądze. A że ktoś tam choruje na nowotwór to w końcu coś normalnego – zdarza się.
Opiekun psa jest praktycznie bez szans… realnie niestety też bez szans.
Pozostaje więc tylko prośba: o informowanie o planowanych opryskach, dobór stężenia i pory zabiegu i wiara w to, że zostaniemy wysłuchani. A my? Ludzie, opiekuni psów co możemy zrobić? Nie wiele. Kaganiec nie zabezpieczy psa przed opryskiem. Możemy prowadzać go po chodniku. Ale co to za życie, zresztą oprysk też może być zniesiony na trawnik. Chyba najsensowniej pakować psa w auto i wywozić poza miasto, tylko nie zawsze jest na to czas i możliwości. Ale mówiąc obiektywnie… poza miastem wcale nie jest lepiej. Jeśli bawimy się na łące w niedalekiej odległości od pól, ryzyko jest takie same. Ugory i nieużytki też często bywają opryskane… Parki – tam znajdziemy opryski od kleszczy i komarów… ale nie można popadać w paranoje. Tylko trzeba być o tego świadomym, że takie ryzyko istnieje… Myć brzuch i łapy po spacerze – koniecznie. No i obserwować i nie bagatelizować najmniejszych niepokojących objawów. I pisać! Pisać, pisać, zgłaszać, nagłaśniać! Do upadłego, do porzygu im więcej z nas napisze o tym, podejmie jakieś kroki, nawet w formie wpisu na pyskoksiążce, tym więcej osób o tym usłyszy. Może media w końcu też poruszą ten problem na większą skalę i może w końcu administracje osiedli się ogarną. I zaczną, chociaż informować mieszkańców i przestrzegać pór i stężeń oprysków.
A samo rzekome bezpieczeństwo środków pozostawia wiele do życzenia. Te liczne fragmenty: „nie badano” „nie ma danych” więc jak na podstawie braku danych zaklasyfikowano jako bezpieczny? Sami wczytajcie się w informacje z etykiety, a potem porównajcie z kartą charakterystyki. Skoro bezpieczny – skąd takie zamieszanie wokół tego środka (polecam zagłębić się w jego historię). Skoro bezpieczny – dlaczego nasze psy cierpią! Pozostawiam bez komentarza.
Poszczególne środki ochrony roślin mogą różnić się między sobą, nawet w obrębie środka na R., nie ma też jednoznacznych doniesień, że psy zatruły się akurat tym preparatem, jednak jest to najpopularniejszy i wymieniany w artykułach środek, stąd też posłużył jako przykład.
O kilku przypadkach zatruć psów środkami do zwalczania chwastów przeczytacie poniżej:
- Otruli psa niebezpieczne opryski terenie Lublina
- Opryski traw nie sluża czworonogom (audycja)
- Brak ostrzezeń o opryskachtraw chemikaliami
- Uwaga srodki chwastobojcze na trawnikach
- Psy z lublina trafiaja z zatruciami doweterynarzy powod opryski
- Lublin – spacer z psem to spore ryzyko
Ale opryski na trawy to nie wszystko. Trzeba uważać też na opryski na komary i kleszcze, które również są wykonywane i równie rzadko pojawiają się ostrzeżenia o nich. Częściej przeczytamy o tym po fakcie w gazecie, kiedy miasto chce się pochwalić jak dba o mieszkańców, by im muszki nie doskwierały. A trzeba pamiętać, że te opryski w dużej mierze oddziałują również na pożyteczne owady i ptactwo, a idąc dalej łańcuchem pokarmowym znowu dochodzimy do jeży, lisów i wolnożyjących kotów, a z powietrza, czy pozostałości na roślinach i chodniku – do psów. Preparaty te można bez problemu kupić w sklepach ogrodniczych i kiedyś przy kasie pani kasjer zachęcała mnie na zasadzie „może frytki do tego”. Kiedy poprosiłam o informacja o okresie prewencji, bezpieczeństwa dla zdrowia zwierząt itp. pani zbaraniała, bo środek taki skuteczny i tak chętnie kupowany – a ja podziękowałam. Jeszcze w swoim ogrodzie będę truła swoje zwierzęta i „pół-swoich” dzikich lokatorów, jak chociażby koledzy Stefana, czy nieżyjącego już Śnieżka.
A Wy jakie macie doświadczenia z zatruciami psów z powodu oprysków?
Cieszę się, że przeczytałaś/eś ten tekst i będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w formie komentarza. Zawsze chętnie poznam Twoją opinię na dany temat i z przyjemnością o tym podyskutuję. Będę też bardzo wdzięczna, jeśli podzielisz się tym tekstem ze swoimi znajomymi na Facebooku, czy Instagramie. Dzięki temu więcej osób tu dotrze i choć Zamerdani to miejsce na moje przemyślenia, myślę, że warto promować świadome, odpowiedzialne życie z psem, które staram się tu pokazać. Z góry dziękuję i bardzo, bardzo cieszę się, że tu zajrzałaś/eś.
22 komentarze
:/ ja mam ochotę zabić takiego “pana Józia”, jak w zeszłym roku widziałam po 6 rano jak pryskał wszystkie krawężniki w okolicy (Warszawa Grochów) i przyznał, że to R. Nosiłam z 2 dni Tajgę na rękach w wydawało mi się bezpieczniejsze miejsce i drżałam żeby nic jej nie było… Dobrze, że poruszyłaś ten ważny temat! jak nie “miłośnicy psów” rozkładający żarcie z trutką, to miasto… :/
Dobrze, że zauważyłaś, że pryskają… a ile osób nie wiedziało… to jest straszne, szczególnie że miedzy 6-8 rano najwiecej osób z psami wychodzi, czyli tak na prawdę prosto w oprysk normalnie jeszcze wilgotny…
Ostatnio przy filiżance ulubionej herbaty, miałam okazję czytać pewną fejsbukową kłótnię. Spór toczył się oczywiście o zatrucia psów. Każdy kto ma fejsa, lub żyje w blogowym świecie, mógł zauważyć, że ostatnio wzrosła liczba artykułów “Otruty pies… itp.” Jako że takie jadki uważam za ciekawe zjawisko i lubię czasami dowiedzieć się o racjach osób trzecich, czytałam i czytałam. Jedni byli zbulwersowani trucicielami – mordercami, którzy rozkładają trutki na trawnikach, wkładają gwoździe w kiełbasy, podsypują szkodliwe substancje pod krzaki, w celu “zwalczania” domowych psów i kotów Drudzy natomiast twierdzili że właściciele wyolbrzymiają te problemy i nikt ich zwierząt nie truje, tylko psy najzwyczajniej w świecie są źle wychowane i zjadają resztki/śmieci. Nikt ze stron sporu nie pomyślał że ostatnie przypadki z zatruciami psów, mogą być spowodowane opryskami a nie np. trutką na szczury. Mało osób ma chyba świadomość, że takie czynności mają miejsce i że są bardzo szkodliwe – zarówno dla ludzi jak i innych zwierząt.
Ja, całe szczęście mieszkam na wsi, gdzie nikt nie pryska niczego (oby tak zostało) Myślałam że tak już zostanie, gdy coś dziwnego stało się z naszą łąką spacerową. Trawa zrobiła się ruda, czerwona, sucha… Nie wiem co to jest, ale na pewno to nic dobrego. Teraz tam nie chodzimy i nie wiem czy kiedykolwiek zaczniemy…
Poważnie była taka dyskusja? No nieźle 😀 To z powodu, że psy śmieci zjadają, trzeba naszpikować je pinezkami 😀 Boże… Internet nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Ale faktem jest że zatrucie opryskami daje różne objawy. Suka która ostatnio się w LBN tym zatruła była badana najpierw na babeszjzę, potem na ropomacicze. A ile jest dobrze zdiagnozowanych? Ile źle leczonych, bo objawy podobne i nikt nie wie co mu jest? Jest to przerażające… a co do trawy… to możesz tylko podejrzewać co to jest… choć po 7-14dniach i w takiej temperaturze, raczej już nie jest to szkodliwe. Najgorsze są pierwsze godziny / dni po oprysku. A jak już wypali, to się pewnie rozłoży.
Ostatnio na fejsbukach pełno informacji o tym, że ktoś celowo truje psy. Nie przypuszczałam, że powodem mogą być opryski. To na prawdę ważny artykuł skłaniający do refleksji. Tyle wokół nas chemii, często trujemy siebie sami nawet o tym nie wiedząc. Przykre jest to, że cierpią na tym również dzikie zwierzęta, a także nasze domowe zwierzaki. Zdecydowanie popieram apel o zwracanie uwagi na szkodliwość oprysków!
Niestety, wydaje mi się, że większość osób które decydują się na opryski nie zdaje sobie sprawy, że jest to tak niebezpieczne. No bo w sumie na etykiecie nie ma informacji napisanych wprost i jednoznacznie, a z drugiej myślę że nie-psiarom i nie-zwierzolubom nawet przez głowe nie przejdzie, że może być to ogólnie niebezpieczne bo oni nie dostrzegają na ogół zwierząt.
Akurat mojej przyjaciółki pies umarł otruty… Teraz wiadomo dlaczego 🙁
Przykro mi. 🙁
Witam. I znów pryskają w Lublinie. Mój pies umiera od 2 dni… Będzie rozróba. Obiecuję! Proszę o szczególną ostrożność. Opryski były przez kilka dni przed poniedziałkowym i dzisiejszym deszczem. J.4.10.2016
Dziękuję za kometrarz i ostrzeżenie, to się chyba nigdy nie skończy, ale żeby pryskać w taką pogodę? Co za bezmyślność… Trzymam kciuki za pieska i za pomyślne dla Pana rozwiązanie sprawy.
Cholerka, tylko co z tym zrobić. :/ Chyba tylko grupę zebrać i uderzać jakimiś petycjami.
Przypuszczam, że nie wiele to da, bo nie ma prawnych uregulowań – że mają obowiązek ogłaszania oprysków. Zobacz artykuły z końca wpisu. Większość jest z Lublina. Ludzie pisali do rad osiedli / dzielnicy, chodzili z wynikami badań psów, media nagłaśniały i jeszcze 2-3 tygodnie i przypuszczam, że i tam będzie to samo, a ja wydłużę listę artykułów o tym. Póki człowiek nie umrze i nie będzie mocnego dowodu, że to od tego nic nie zostanie zmienione.
Raczej nie zakładałam petycji do rad osiedli i dzielnicy, ani nawet miasta, tylko do rządu o zmianę prawa. Chociaż szczerze przyznam, że w powodzenie takiej akcji też nie wierzę. Żeby taka akcja miała szansę, to musiała by się zebrać ogromna grupa ludzi, musiały by się zainteresować media głównego nurtu no i rząd trochę bardziej musiała by obchodzić opinia publiczna.
O zmianie prawa i petycjach do rządu można zapomnieć. Nie w tym kraju i nie przy tym problemie gdzie koncerny chemizacyjne mogą kupić wszystko i wszystkich.
U nas w mieście, szczęśliwie, nie praktykuje się oprysków. W zeszłym roku “w sąsiedztwie” opryskiwano parki na kleszcze, ale zwyczaj nie przekroczył granic gminy. Po trawnikach chodzą panowie i jadą kosiarkami po trawach, a przy płotach zostaje wysoka… i dobrze! O żadnych zatruciach nie słyszałam. Najbardziej, paradoksalnie, boję się pól uprawnych…
Nie dziwią mnie te pola… Ja w Grójcu mieszkałam i tam psa mi podtruły zniesione opryski sadownicze… A nie chcę nawet wspominać co się działo jak był wiosenny przymrozek…. Myślałam że cała dzielnica płonie… A to tylko w okolicznych sądach opony palili…
Mój szczeniak zatruł się jakimś chemicznym nawozem jesienia, na skwerze miejskim. Był ciekawy zapachu więc sobie dziabnal trochę ziemi. Nie pomyślałam że coś takiego może się zdarzyć, jako że obok byl plac zabaw i psy normalnie tam spacerowaly.. po 20min miałam polprzytomnego psa na rękach z biegunka i wymiotami. Na szczęście reakcja i diagnoza była na tyle szybka że dzisiaj mam zdrowego psa. A wystarczyłaby głupia tabliczka z informacją o niebezpieczenstwie..
Dobrze, że tak szybko zareagowaliscie. Wiele osób czeka bo może “samo przejdzie” a potem jest za pozno
Po zeszłorocznych opryskach nie słychać nad zalewem kamieńskim żab, nie słychać ptaków trzciniaków. Dramatycznie spadła ilość pszczół. Lipy kwitły, a pszczó jak na lekarstwo. Dramat.
Pszczoły to na całym świecie od tego giną… ale taka jest prawda – łańcuchem pokarmowym wszystko się od tego truje. I ptaki i gryzonie i wszystko w koło.
Na moim osiedlu zastosowano opryski agrosarem czyli krotkomówiac zamiennikiem roundapu. ADM nie dało ani jednego ogłoszenia. Psy chorują od miesięcy ale nie tylko psy także ludzie mają problemy oddechowe. Sprawa zostanie zgłoszona na policję jako możliwość popełnienia przestepstwa z paragrafu 160 Kodeksu Karnego. Radzę wszystkim robić dokładnie to samo. Tu chodzi o nasze zdrowie i życie bo herbicydy to bomba z opóźnionym zapłonem i absolutnie nie wolno ich stosować w przestrzeni publicznej!
Bardzo słusznie, że tego nie zostawisz bez interwencji. Tekst jest z przed kilku lat, a jak widać nic się nie zmienia… to strasznie przykre ;(