Kundelki są zdrowsze, kundelki nie chorują… To chyba największe z mitów powtarzanych przy promocji kundelków. Chyba większy niż to, że adopciak kocha z wdzięczności. I choć nigdy w niego nie wierzyliśmy, świadomie nie decydujemy się na kolejnego owczarka właśnie z uwagi na predyspozycje do chorób, z którymi przy Budziku i Donnerze musieliśmy się zmierzyć…
A jednak kundelki chorują. Chorują wcale nie mniej i nie rzadziej niż psy rasowe. Oczywiście może nie mają z góry przypisanych predyspozycji chorób typowo rasowych (oczywiście o ile nie są miksem danej rasy o jej silnych cechach), ale to nie znaczy, że mając kundelka lekarza weterynarii będziesz odwiedzać raz w roku – profilaktycznie na szczepieniu.
I oczywiście, wiele zależy od sposobu prowadzenia psa, dbania o niego, pilnowania go, żywienia i profilaktyki weterynaryjnej, trochę nawet od szczęścia, ale wielu rzeczy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, niezależnie od tego, jak będziemy bardzo dbali o naszego pieska.
Dziś opowiem Wam o naszych ostatnich weterynaryjnych historiach, w których główną rolę grają moje kundelki. Psy badane profilaktycznie, dobrze odżywione, suplementowane, a jednak…
Weterynaryjne przypadki wakacji 2022 zaczęła Ela – sześcioletni kundelek, któremu poza rozcięciem łapy w wieku szczenięcym przez całe życie nic nie było. Nie chorowała, nie miała kontuzji, jest profilaktycznie badana, prześwietlana. Ma idealną wagę, dobrą kondycję, ale na początku lipca nie wiedzieć czemu doszło do czegoś w rodzaju paraliżu ogona. Z dnia na dzień. Bez wyraźnego powodu, bez kontuzji, bez przewiania. Po prostu pewnego dnia Ela obudziła się z niewładnym ogonem.
Na początku trochę to zbagatelizowałam – było gorąco, psy miały rozstawiony basen, jak nic syndrom zimnego ogona. Jednak kiedy po kilku dniach nic nie przechodziło, a dodatkowo doszedł ból podczas załatwiania się, nie zwlekając udaliśmy się do Klinika Szmaragdowa, gdzie rozpoczęła się długa i żmudna diagnostyka.
RTG i pierwsze podejrzenie – spondyloza. Szok i niedowierzanie, bo zdjęcie sprzed niespełna dwóch lat nie wskazywało na spondylozę, a ostrożne rokowania dotyczyły zupełnie innego odcinka! Dostała leki przeciwbólowe i zalecenie suplementacji. Minęły dwa czy trzy dni i nic się nie poprawiło. Druga konsultacja i podejrzenie lumbalizacji kręgu S1 i kręg przejściowy. Dostała drugie leki, tym razem neurologiczne i przeciwzapalne, nospę w zastrzyku i już na drugi dzień była znacząca poprawa. Ja do standardowej suplementacji profilaktycznej na stawy ponownie dołączyłam Flexadin, szukając przy okazji czegoś jeszcze (zobacz porównanie suplementów na stawy dla psów), bo w przeciwieństwie do spondylozy Donnera, kiedy po Flexadinie była momentalna poprawa, o tyle u Eli po miesiącu stosowania nie wiele się zmieniło. Dodatkowo doszły konsultacje u neurologa oraz fizjoterapia, którą obecnie kontynuujemy. I choć na razie jest wszystko okej, choć nie widać by coś ją bolało, a ogon wrócił do żywych, ja nie przestaję szukać. Leki zostały odstawione, pozostały suplementy i ćwiczenia oraz ograniczony ruch. W planach był jeszcze tomograf, ale obecne ceny lekko mnie zszokowały i choć nigdy nie oszczędzam na leczeniu psów, o tyle trochę nie jestem gotowa wydać z dnia na dzień kolejnych kilku tysięcy, by potwierdzić RTG, więc póki zwyrodnienie nie nawraca (i oby nie wróciło) wstrzymujemy się z tym, szczególnie że przy sterylizacji chcemy powtórzyć RTG.
Na chwilę obecną zdrowie Elzy jest ustabilizowane, choć musimy liczyć się z tym, że mogą być nawroty i pogorszenie samopoczucia związane choćby z pogodą.
Ale to tylko Ela. Dosłownie trzy dni po rozpoczęciu choroby Eli do domowego szpitala weterynaryjnego dołączyła Molly (młody silny pies, niespełna dwuletni, który w założeniu powinien być zdrowy, bo jest młody i jest kundlem), którą zaatakował i pogryzł kot. Tak, moi mili. W moim własnym ogrodzie czyjś wolno wychodzący kot napadł i pogryzł w łapę mojego psa. Mollcia miała pogryziony mięsień, rany zaczęły się paprać, trzy dni miała gorączkę i nie mogła chodzić. Tydzień antybiotyków, kilka dni zastrzyków, kołnierz i po nieco ponad tygodniu łapa została uratowana, ale co pies się wycierpiał, to tylko ja wiem, przez cudzą ignorancję w opiece nad kotem. Ale korzystając z tego, że po zakończeniu antybiotykoterapii musiałam jej zbadać ponownie krew, by potwierdzić brak zakażenia w organizmie, więc postanowiłam poszerzyć badania o tarczycę i profil trzustkowo-jelitowy. Skąd ten pomysł? Otóż odkąd Molly jest z nami, nie jestem w stanie jej odpaść. Nie chodzi o to, że chcę psa utuczyć, ale po roku dobrego żywienia i ćwiczeń wypadałoby, żeby głaszcząc psa przestać obijać sobie ręce o jego biodra czy kręgosłup. Kolejną niepokojącą mnie rzeczą, było to, że Molly robi kupę 3-4 razy dziennie, a nawet częściej. Niby konsystencja i wielkość okej, ale ile można? Trzeba było zacząć szukać innej karmy, ale trochę blokowała mnie Merci, która dla odmiany jest zdrowa (nie licząc serca – ma blok II stopnia Mobitza – Wenckebacha), ale ma uczulenie na większość karm, które próbowałam im wprowadzić… Wracając jednak do Molly, ostatnim niepokojącym mnie objawem była sierść i kiedy nie była suplementowana szybko stawała się matowa, sucha i wypadająca, tworząc miejscami wyłysienia. Więc szukałam. I o ile krew w morfologii i biochemii wyszła dobrze, o ile tarczyca też była okej, o tyle w badaniu trzustki wyszedł znacznie podniesiony wskaźnik TLI każący szukać czegoś w jelitach. Tak więc niezwłocznie zbadałam jeszcze kał zarówno pod kątem ewentualnych pasożytów, jak i czegoś, co mogłoby wskazywać nieswoiste zapalenie jelit lub coś podobnego, równocześnie szukając lekkostrawnej, dobrze przyswajalnej karmy.
Jak widzicie na moim przykładzie – trzy psy, trzy kundle, trzy różne choroby, na których powstanie nie bardzo miałam wpływ: kręgosłup Eli – zwyrodnienie, najprawdopodobniej genetyczne, które zawdzięczamy genom owczarka, serce i alergie Merci – wada wrodzona, jelita Molly – genetyczne, środowiskowe.
Więc nie, kundelek nie gwarantuje Wam zdrowia. Pies w typie rasy wcale nie będzie zdrowszy niż jego rodowodowy kuzyn i nie, rasowiec też wcale nie musi być nosicielem wszystkich chorób typowych dla rasy, ale nie można też tego wykluczyć. Psy, tak jak ludzie chorują. Chorują na bardzo podobne choroby, choroby które przez wiele lat mogą nie dawać żadnych objawów, a tylko badania profilaktyczne i czujne oko opiekuna są w stanie odpowiednio szybko je wyłapać w stadium, kiedy jeszcze można pomóc psów i pozwolić na długie życie bez bólu. Można też nie robić nic i nagle obudzić się z przerażającą diagnozą, że jest już z późno by coś zrobić. Dlatego nie bagatelizujmy objawów, tego co nas niepokoi. Szukajmy, badajmy, leczmy, bo w dzisiejszych czasach naprawdę wiele chorób da się wyleczyć lub znacząco zahamować i choć leczenie psa bywa drogie i upierdliwe, to warto walczyć o zdrowie przyjaciela, bo sam o siebie nie zadba, a powiedzenie zagoi się jak na psie jest równie kłamliwe jak to, że kundelki nie chorują.
Cieszę się, że przeczytałaś/eś ten tekst i będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w formie komentarza. Zawsze chętnie poznam Twoją opinię na dany temat i z przyjemnością o tym podyskutuję. Będę też bardzo wdzięczna, jeśli podzielisz się tym tekstem ze swoimi znajomymi na Facebooku, czy Instagramie. Dzięki temu więcej osób tu dotrze i choć Zamerdani to miejsce na moje przemyślenia, myślę, że warto promować świadome, odpowiedzialne życie z psem, które staram się tu pokazać. Z góry dziękuję i bardzo, bardzo cieszę się, że tu zajrzałaś/eś.