Kolejny zjazd kursu instruktorskiego dobiegł końca. Zostało pięć tygodni do wielkiego finału, czyli do egzaminu. Pięć tygodni ciężkich ćwiczeń z Donnerem i pracy nad sobą oraz nauki teorii… teorii której jest niemal tyle co potrzebnej do zaliczenia magisterki… aż dziw bierze, że tyle wiedzy jest o psie!
Jak wspominałam Wam ostatnio egzamin instruktorski to nie byle PT. Zawiera dużo elementów wykraczających poza znane mi ćwiczenia z zakresu różnych szkoleń, a nawet jeśli się powtarzają, to dokładność i tępo ich wykonania dalece odbiega od poziomu na którym obecnie znajdujemy się z Donnerem.
Ale to nic, trzeba było się sprężyć przemyśleć wszystko i zaplanować plan treningowy. Na ten jakże genialny w swojej prostocie pomysł oczywiście Amelka sama z siebie nie wpadła (znaczy na plan w takiej formie)i pewnie wałkowałabym wszystko po kolei do tzw. „porzygu”. Na szczęście pomysł planów treningowych podsunęła nam Magda Łęczycka – ok powiedziała łopatologicznie jak go efektywnie zrobić. I tak, pięć tygodni zostało niemal co do minuty zaplanowane, aby nic nam nie uciekło, a tym samym nie znudziło mnie i psa.
Zapytacie skąd Magda Łęczycka na kursie instruktorskim w Canid? Słuszne pytanie! Kurs instruktorski to nie tylko wałkowanie na placu, patrza i chodzenia przy nodze. Jest to też cykl całodniowych warsztatów (praktyka i teoria) z zakresu różnych psich dziedzin.
I tak mieliśmy warsztat z obedience i to nie z byle kim tylko właśnie z Magdą Łęczycką z Team Spirit. I choć wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że obi jako sport to jednak nie dla nas, ale same elementy ćwiczeń, budowanie motywacji u psa, zachowywanie balansu w treningu są po prostu genialne! Dla mnie najcenniejszym doświadczeniem z obi była notabene rozgrzewka. Nic wielkiego, klika ćwiczeń, które tak nakręciły Donnera na pracę, że zabawka przy nich mogła się schować. I te ćwiczenia nakręcają go w sposób „zdrowy” gdzie pies zachowuje panowanie nad sobą będąc chętnym na zabawę i pracę, a nie zamienia się w zabawkowe zombie. Na warsztatach ćwiczyliśmy obiegi w kombinacji z różnymi ćwiczeniami, przeszkodę, wysyłanie kierunkowe, o dziwo nawet kwadrat – a wszystkie te ćwiczenia okazały się łatwizną (łatwizną w załapaniu ich i wykonaniu, nie mówimy o jakimkolwiek poziomie wartym uwagi). Ale ma się tego genialnego psa! Niestety rotacja zadań ustawionych „w stacje” szybko spowodowała u Donnera frustracje, bo nie potrafił poradzić sobie z ogólnym zamieszaniem na placu – że każdy robi coś innego i z każdej strony. W efekcie czego owczarek chwilowo rozłączył się z rozumem wpadając w niekontrolowane napady ni to szału ni to histerii. Nic to, miałam na szczęście psa zastępczego. Na ostatnie (trzecie tego dnia) wyjście, pokazałam się z Elką. Akurat trafiliśmy na budowanie pierwszych łańcuchów – połączonych ćwiczeń w sekwencje, gdzie nagroda pojawia się dopiero po wykonaniu łańcucha. No i mój szczeniak zaskoczył mnie po raz kolejny. Trochę zaniedbana szkoleniowo, ze względu na szkolenie Donnera pod uprawnienia, zapracowała na całkiem ładnym poziomie, mimo że ma jeszcze mocno podstawowy poziom. Z tych warsztatów poza obowiązkową rozgrzewką, postanowiłam wdrożyć do zabaw ćwiczeniowych (zarówno u Donnera jak i Elki) targety do wysyłania, czy to kierunkowego, czy tzw. kwadratu, jak i nagradzanie na odległość. Nie tylko w kontekście odroczonej nagrody, ale i nagrody w postaci zabawki, która jest wyrzucana psu, kiedy ten jest jeszcze w odległości.
Kolejnymi warsztatami były zajęcia z ratownictwa z Joanną Pulit. Uczyliśmy się o pracy psich ratowników, zdobyliśmy podstawy do pracy „górnym wiatrem”, dowiedzieliśmy się o tym jak naprowadzać psa w stożek zapachowy, jak taki rodzaj pracy uczy psa pewności siebie i decyzyjności. Poza teorią i pokazami, każdy z nas również mógł spróbować swoich sił, a raczej sił swojego psa w tym rodzaju pracy. Nie zaskoczę pewnie nikogo kiedy powiem Wam, że w praktyce udział wzięła Elza. Jak to ładnie ktoś określił, Donner nadawałby się tylko jako „pies na zwłoki”, a że wszyscy pozoranci (czyli my) byliśmy całkiem żywi jakoś nie było chętnych do pozorowania Donnerowi, zupełnie nie wiem dlaczego. Dobrze mieć czasem psa zastępczego, hehe. Ela stanęła na wysokości zadania, dzielnie ratując swojego pozoranta i wszystko było w porządku, puki pozorant po znalezieniu nie „ożył”. Wrzasku było na cały las, bo Ela nie spodziewała się, że człowiek leżący w krzakach może ożyć, mimo, że samo nagrodzenie Eli było przemyślane i zaplanowane w taki sposób, żeby zminimalizować możliwość przestraszenia jej. Na szczęście dzięki wspólnej pracy całej grupy, panna Elza z dnia na dzień była coraz bardziej pewna siebie i otwarta, do tego stopnia, że ostatniego dnia podczas wykładów starała się robić Ewelinie konkurencję. Nie ma jak środowisko świadomych psiarzy! Jako ciekawostkę powiem Wam jeszcze coś na temat labradora Asi. Jak wiecie fanką retriverów nie jestem, ale ten pies pokazał, że ta rasa potrafi też być piękna. Pomijam niespotykany rudy kolor, ale budowa tego psa świadczy o tym, że te psy stworzone są do użytkowości i ciężko patrzeć na te wszystkie upasione labki… No da się zadbać o te psy, by jakość wyglądały, to nie jest tak że lab ma wpisane we wzorzec rasy nadwagę i otłuszczenie… Da się!
Ale wracając do warsztatów.
Na ten zjazd był zaplanowane dwa warsztaty, na kolejnym czeka nas agility, ale coś czuję, że jeśli będzie się to rozwijało w takim tempie niedługo kurs instruktorski z trzech zjazdów, będzie musiał być wydłużony do czterech, przy czym cały jeden tydzień trzeba będzie poświęcić tylko i wyłącznie na warsztaty. Jako, że psiarze są specyficznymi ludźmi zamiast wieczorami odpoczywać oczywiście skupialiśmy się dalej na naszych psach. Jednego wieczoru Ola poprowadziła dla nas zajęcia z psiego fitnessu jako, że sama dużo ćwiczy z Killusiem na Psiłowni. Każdy więc z nas mógł popracować na piłkach i podkładkach, ucząc się w jakich ćwiczeniach jakie partie mięśni psa pracują, co daje dane ćwiczenie i jak je prawidłowo wykonać. Bardzo ważna była kwestia równomiernego rozwoju psa. Psy chodząc przy nodze bardzo często mają napięte i naciągnięte mięśnie z jednej strony ciała. W końcu pozycja patrza jest bardzo nienaturalna i zazwyczaj ćwiczona tylko na jedną stronę. W efekcie czego, każdy z nas uświadomił sobie jak ważne są treningi z naszym psem równomiernie obciążające obie strony. Wiadomo – chodzenia przy nodze nagle nie zrobimy na drugą stronę, ale warto tak dobierać ćwiczenia, rozgrzewkę, czy rozciąganie po treningu by minimalizować ryzyko kontuzji i zwyrodnień na stare lata.
Kolejnego dnia mieliśmy wykład z Anią z mondioringu, niestety pogodna nie pozwoliła na zorganizowanie pokazu i podstawowych ćwiczeń dla nas. A przecież jeszcze mamy w canidowej grupie Rafała Śmiałkowskiego z sukcesami trenującego sporty zaprzęgowe min.: canicross i bikejoring! (więcej o warsztatachz Rafałem) A tylko Ewelina wie, kto jeszcze przewiną się przez progi Canidu. Ale to nie jest tak, że instruktor musi trenować wszystkie sporty. To nie jest tak, że instruktor ma obowiązek uczyć wszystkiego, a to jest najgorsza z możliwych opcji, bo nie ma ludzi od wszystkiego i znających się na wszystkim. Ale im więcej sportów się pozna, tym łatwiej jest dobrać odpowiednie metody pracy i opracować pomysły na ćwiczenia czy elementy ćwiczeń dla konkretnych psów. Bo jak każdy zapewne wie z własnego doświadczenia są psy bardziej „żarte” i bardziej „zabawkowe”. Szybsze i wolniejsze, pewniejsze siebie i mniej pewne, psi indywidualiści i psy wpatrzone w przewodnika, które bez jego znaku nie zrobią nic. Świadomość różnorodnych zachowań psów, różnych predyspozycji ras i znajomość różnorakich metod pracy, umiejętność wykorzystania różnych elementów w nauce ćwiczenia, pozwala podejść do psa indywidualnie – bez stosowania schematu, że jak dziesięć psów (pastuchów) nauczyło się czegoś w ten sposób to jedenasty (stróż) też musi zrobić do dokładnie według wyuczonej procedury. Elastyczność i otwartość to podstawa!
Ja tu tylko o warsztatach i warsztatach, a co z samym kursem? Mieliśmy dużo trudnej teorii – teorii uczenia się, bez znajomości której naprawdę ciężko świadomie uczyć nasze psy w sposób efektywny. Dużo też mieliśmy na temat pracy z psem agresywnym. Bardzo cenna wiedza i aż dziw bierze, że my psiarze – od wielu lat. Psiarze świadomi, trenujący różne sporty, jeżdżący na różne kursy i seminaria większość rzeczy słyszeliśmy i rozpatrywaliśmy po raz pierwszy. Jak to ładnie Ewelina podsumowała kupując rybki lub jaszczurkę, człowiek przeczyta kilkanaście książek, kupi terrarium, grzałki, podłoża… będzie zastanawiał się jakie rybki łączyć z jakimi, żeby się nie biły, co ile zmieniać wodę, jakie roślinki najlepsze itp. itp. Bo trzeba zapewnić zwierzętom najlepsze warunki do życia. A przecież to tylko rybki które żyją kilka lat (ewentualnie żółw czy jaszczurka). Kupując zaś psa… no waśnie… Kupuje się legowisko, miskę, karmę zabawkę i smycz i już. Bo co to za filozofia mieć psa. Większość osób nie jest świadomych złożoności potrzeb tych zwierząt, sposobu ich funkcjonowania i po prostu życia. Trzy spacery wokół bloku, czasem jakiś godzinny do lasu, chrupki w misce, legowisko i piłeczka – życie jak marzenie, pies jest kochany, śpi w domu na poduszce, w czym problem? A no w tym, że sama miłość nie zapewni psu wszystkiego, ale to temat na inny wpis. Tak więc, my dużo bogatsi o wiedze tajemną, która zwykłych śmiertelników nie interesuje, bo i po co znać biologię i fizjologię psa, jego potrzeby, historię udomowienia czy mechanizmy „działania” – świadomie trenowaliśmy z naszymi burkami budując coraz dłuższe łańcuchy ćwiczeń. Zmiany pozycji na odległości, pozycje w marszu, kontakt wzrokowy i trzymanie pozycji czy koziołek to tylko nieliczne podstawowe elementy – niemalże wyjściowe do tego co przewiduje egzamin.
Ale chyba najcenniejszym doświadczeniem były filmy. Filmy z nami w roli głównej. Podczas niektórych dni Ewelina kręciła nasze ćwiczenia i systematycznie wieczorami oglądaliśmy samych siebie i kolegów. To zabawne, ale będąc na placu tak skupiamy się na naszym psie, że nie mam pojęcia co robią w tym czasie koledzy. Miło było w końcu zobaczyć co i jak robią inni. Z drugiej strony możliwość zobaczenia siebie – swoich błędów jest najcenniejszym doświadczeniem. Bo nawet jeśli ktoś zwraca uwagę – ciężko to zmienić, kiedy samemu zobaczymy co robimy i jak robimy – momentalnie zaczynamy myśleć nad danym ruchem i ćwiczeniem. Zdecydowanie najlepsza nauka – wspólne omówienie siebie. Świadoma tego co robię i rad i coraz szerszej wiedzy – ćwiczę.
Ćwiczę i wracamy tym samym do początku tego wpisu. Chociaż 15 minut dziennie, chociaż na jednym spacerze. Na razie cofnęliśmy się kroczek w tył obniżając poziom ćwiczeń i moje oczekiwania względem Donnera. Nie ma co gnać do przodu robiąc sekwencje ćwiczeń na odwal się. Póki co w tym tygodniu wałkujemy trzymanie pozycji, na każdej płaszczyźnie oraz siady i zawarowania z marszu. Mimo, że Donner już ładnie je robił w pełnym ćwiczeniu (mimo, że już ma od kilku lat egzamin na koncie z tymi ćwiczeniami), nie podobała mi się jego szybkość (a raczej opieszałość) więc na powrót odwróciłam się do niego, nagradzając ze zdwojoną siłą nie wykonanie ćwiczenia, ale szybkość jakość wykonania. Tak jak Magda radziła – znajdź trzy elementy nad którymi w danym czasie pracujesz, bo nie wychodzą i kolejne pięć które tylko powtarzasz. Także: trzymanie pozycji w marszu, siad i waruj z ruchu, a trzecie? Trzecie to koziołek, który nam się zupełnie popsuł. Jeszcze w połowie zjazdu, Donner pięknie pluł koziołkiem, ale chyba z powodu zmęczenia i narastającej presji z mojej strony – bo czas goni! – stare koszmary wróciły. Wiec zupełnie zaprzestałam pracy nad całym ćwiczeniem, bawiąc się tylko w podążanie psa za mną z trzymanym w psyku koziołkiem. By przepracować jego panikę z odbieraniem rzeczy. A na przyszyły tydzień… hym… pewnie podniesiemy poprzeczkę, ale to się okaże. Jedno jest pewne – takiego zapału do pracy z psem, takiej konsekwencji działania i zwracania uwagi na szczegóły nie miałam nigdy. Zawsze podchodziłam do tego – nie ważne jak zrobił, ważne żeby zrobił, bo i tak zrobi to lepiej niż inni. Teraz nie liczy się już wykonanie ćwiczenia, ale jego poprawność i szybkość. Bo zrobić, a zrobić – nie jest sobie równe. A ja chcę robić dobrze i dokładnie, bo zbyt dużo pracy kosztowało mnie doprowadzenie Donnera do obecnego poziomu, by teraz pójść na łatwiznę. Choć łatwizną, było by zrobienie pod egzamin Elki. Tak – psa, który nie ma złych nawyków, który nie ma źle zakodowanych ćwiczeń, psa który jest niemal czystą kartą, o świetnych podstawach z trzymaniem pozycji i patrzem. Ale, nie! Donner jest moim oczkiem w głowie i skoro z nim to zaczęłam to i z nim to skończę. No chyba, że nie zdamy, to wtedy przygotuję Elę.
Wszystkie zdjęcia z kursu możecie obejrzeć tutaj.
2 komentarze
Przyznam, że bardzo zazdroszczę Ci tego kursu. Może bycie instruktorem nie jest moim priorytetem, ale chętnie wybrałabym się na jakieś poważniejsze szkolenie.
Podziel się planem a’la Magda!
Trzy elementy które najgorzej wychodzą i pięć które tylko doszlifowujemy. I planujemy na to 3-5 dni. A poten te trzy jak są poprawione zamieniamy tylko do trenowania, a na warsztat bierzemy kolejne elementy 🙂 Ale najpierw musimy sobie rozłożyć ćwiczenie na czynniki pierwsze by wiedzieć co ćwiczyć. 🙂