Chyba każdy opiekun psa przechodził z nim przez naukę opanowania emocji przed wyjściem na spacer, postawieniem miski z jedzeniem, czy rzuceniem piłki. Znacie to spojrzenie, kiedy bierzecie do ręki smycz lub zabawkę? Rozszerzające się źrenice, uśmiech rozciągnięty od ucha do ucha, wywalony jęzor i podniecone dyszenie, a czasem nawet wokalizowanie? O dziwo również ucieczki przed założeniem obroży, czy kółka w okół nóg z histerycznym ponagleniem: “rzuć! rzuć! rzuć!”. Ostatecznie kto choć raz na wałsnej skórze nie poczuł jak jego pies wypada przez drzwi niczym oszołom, łamiąc po drodze nogi na schodach, aby tylko szybciej wyjść na spacer. Oj tak… wszyscy znamy to aż nazbyt dobrze. Nie zależnie od tego czy mieszkamy w bloku czy w domku. Czy pies przebywa w ogrodzie, czy w mieszkaniu – spacer zawsze jest dla psa czymś wyczekanym za co dałby się pokroić, a jak nie spacer to rzucenie zabawki. Dlatego świadomi opiekunowie psów od maleńkiego pracują ze swoimi futrzastymi kuleczkami nad kontrolą emocji, czy w zabawie, czy przy karmieniu i przed wyjściem na spacer, bo dobrze rozpoczęty spacer – przejście przez przysłowiowe drzwi – może rzutować na to wszystko co wydarzy się w przeciągu najbliższych 45minut.
Leżąc sobie kolejny dzień w łóżku, wypluwając płuca i zastanawiając się czy tak wygladają ostatnie chwile przed śmiercią… dotarło niespodziewanie do mnie, że w niedzielę jadę z futrami na kurs instruktorski Canid. Zapytacie, czy tym razem rzucam pracę? Nie… tym razem nie, dostaję urlopu tyle co mi potrzeba, więc nie będę narzekać, pomimo, że od prawie dwóch tygodni leżę w łóżku i umieram… ale postanowiłam, że od jutra jestem zdrowa i tego się trzymajmy.
Jak wiec ma się to wszystko do tych emocji związanych z wyjściem na spacer? A no właśnie tak, że kiedy uświadomiłam sobie, że kurs jest już za kilka dni zaczęły targać mną emocje niemal takie same jak Donnerem, który widzi spakowaną torbę.
Z jednej strony nieopisana radość, że jadę na kurs – jadę realizować swoje marzenia! Z drugiej strach, że się nie wyleczę i nici z moich planów. Później wielkie szczęście, że spotkam przyjaciół od psów i mój światopogląd, moja szara codzienna rzeczywistość znowu nabierze żółtych i niebieskich barw. A za chwilę znów przerażenie… bo co będzie jak Donner nie podoła? Od ponad trzech tygodni nie robię z nimi nic – najpierw delegacje, potem choroba… nawet nie są należycie wybiegane… tyle mojej pracy pójdzie na marne z powodu choroby… I nagle to przerażenie znika i zastępuje je to wspaniałe uczucie wolności i spokoju, gdzie przez cały tydzień jestem tylko ja i moje psy… Ja będę dla nich i one dla mnie! Kiedy już odpływam w półsen spowodowany gorączką widzę siebie i biegnącą przez wiosenną łąkę, a za mną dzielnie podążającego Donnera i Elzę nagle z nieba spada przede mną wielki koziołek do aportu… a mój piękny sen zamienia się w koszmar. Aport… cholerny… wkurzający mnie na maksa i doprowadzający do rozpaczy aport, a raczej zawiechy Donnera z jego oddawaniem. Niby jest już dobrze, ale znając życie te jego emocje znowu dadzą o sobie znać, a ja się załamię… Budzę się zlana potem i znowu czuje spokój i radość. Co tam aport! Ważne, że popracuję w końcu trochę inaczej z tym kudłaczem. Że będzie miał okazję ćwiczyć w grupie psów, czego na co dzień mu brakuje. Że Elka będzie miała szansę na fajne kontakty z psami i z ludźmi! Nauczymy się czegoś nowego, doszlifujemy to co kuleje. Pędzę szykować swoje i psie rzeczy, zamawiać to czego mi brakuje z psiego sprzętu i kompletować to co już mam. Będzie cudownie! Jak bym mogła zaczęłabym skakać z radości! A później znowu przychodzi osłabienie i ta przerażająca wizją męża ryglującego drzwi: „Chorzy nigdzie nie jadą.” O nie! Nie, nie, nie! Więc strategicznie w sobotę wysyłam go samolotem na drugą półkulę – Sayōnara Panie mężu – żeby mi tu planów nikt nie zmienił i w niedzielę skoro świt wyjeżdżam.
I kiedy Donner dostanie amoku na widok torby i wybiegnie z jazgotem z klatki, rozbijając łeb o szklane drzwi, tylko po to by z połowy parkingu wyskoczyć w powietrze i zapakować się do powoli otwierającego się bagażnika – chyba mu na to pozwolę. Bo wiem co czuje. Panikę: Czy jak zejdzie dwie sekundy później to zdąży się zapakować? Radość z wycieczki i strach, że nie zostanie zabrany. Podniecenie, bo samochód to albo wakacje, albo super spacer i ta nie pewność co go czeka. Złość, że musi jechać z Elką i zarazem radość, że nie musi się zastanawiać czy w tej chwili szczeniak nie robi czegoś lepszego. Ah, niech chłopak da upust swoim emocjom! Jego szalony wyraz pyska we wstecznym lusterku i ta nieopisana niemal emanujące niczym aura radość, ze wspólnego wyjazdu jest tego warta. A na pewno więcej warta niż później trzydniowy rozstrój żołądka z powodu zbyt długotrwających emocji i stresu pod tytułem: „Czy ja aby na pewno pojadę? Dlaczego nie biegniemy do auta?! Pospiesz się, bo torby pojadą bez nas!”.
8 komentarzy
Udanego zjazdu! I zdrówka!
Na pewno będzie udany! Dzięki 🙂
Rzeczywiście przy takim natłoku emocji ciężko zachować spokój! 🙂 Za mną też bardzo emocjonujący weekend, więc już trochę bardziej rozumiem ekscytację Hery, niemniej na szczęście ludzie jeszcze nikogo nie ciągną, nie skaczą i nie wierzgają, że o zagrożonym złamaniem nosie przy schylaniu się nie wspomnę! 🙂
Bawcie się dobrze! Pozdrawiam! 🙂
Hahah! Ochrona nosa to podstawa i oczu, bo też zdarzają sie podbicia, ale to od psich całusków 😀 Buziaki dla Was!
Bawcie się dobrze na kursie! 🙂 My praktycznie co tydzień wyjeżdżamy gdzieś na seminaria czy treningi, ale nadal targają mną emocje podobne do Twoich 😉
Dzieki! Ja nie mam tyle urlopu i pieniazkow ;( staram sie 2-3 razy w roku wyjechac ale nietety…. zycie.
Mam ten plus, że sama ustalam sobie godziny pracy 🙂 fakt, miesięcznie trochę kasy wydaję na treningi, bo IPO to drogi sport, ale staram się oszczędzać np. na kupowaniu ciuchów 🙂
Taki model pracy jet cudowny! Znam doskonale to o czym piszesz – pies ważniejszy 😛