Strona główna Z życia psiary Pierwsza rocznica śmierci Donnera

Pierwsza rocznica śmierci Donnera

autor Amelia Bartoń - zamerdani.pl

W ostatnich dwóch latach odeszło zdecydowanie za wiele psów… Psów mi bliskich; psów, które znałam, psów osób dla mnie ważnych. To praktycznie jakaś lawina pożegnań i nie ma miesiąca, by nie opuszczał nas pies, którego śmierć nie była dla mnie obojętna.

W dużej mierze są do rówieśnicy Donnera, może trochę starsi lub ciut młodsi, ale w większości to już psy we „właściwym” wieku, choć żaden wiek nigdy nie będzie wystarczający, by pogodzić się ze śmiercią psa.

Ale nikt nie daje nam piesków na wieczność…

Zawsze ich życie jest za krótkie, a odejście zbyt bolesne. Nie ważne czy są z nami dwa, sześć, dziesięć czy piętnaście lat. To zawsze jest za krótko.

Z drugiej strony, przez tę krótkość życia psa nikt inny nie uczy nas takiej miłości do innego stworzenia jak pies. I choć jego odejście bardzo boli, choć przez wiele tygodni, nawet miesięcy zarzekamy się, że nie będzie kolejnego, bo rozstanie jest zbyt ciężkie, to wbrew obietnicom wielu z nas bardzo szybko znajduje kolejnego przyjaciela.

I nie… to nie jest przyjaciel, który ma zastąpić ukochanego psa. Żaden kolejny pies nigdy nie zastąpi poprzedniego i nie takie jest jego zadanie. Kolejny pies ma pozwolić nam żyć dalej i cieszyć się nowymi przygodami. Razem z nami pisać kolejne rozdziały naszego życia, czasem kontynuować ścieżkę poprzednika, a czasem pokazać nam coś zupełnie nowego.

Żałoba to kwestia indywidualna

Nie ma idealniej żałoby. Nie jest określone ile powinna trwać i co powinno się w niej robić. Często po śmierci psa można usłyszeć – weź kolejnego / skup się na innym psie – przejdzie Ci. Albo „to tylko pies”. Z drugiej strony, jeśli weźmiesz zbyt szybko drugiego psa zostaniesz skrytykowana, bo w oczach niektórych już zapomniałaś o poprzednim.

Żałoba to rzecz indywidualna. To jak ją przeżywamy to nasza sprawa i nikt nie powinien wówczas udzielać dobrych rad i pouczać. Jedni zamkną się w domu i będą płakać, znikając ze świata i mają do tego pełne prawo. Kolejni, będą wspominać i mówić o zmarłym psie, bo tak jest się łatwiej im oswoić z tym, że go niema. Inni wpadną w wir pracy/treningów z innym psem, by zająć głowę, a jeszcze inni będą żyć normalnie, bardzo szybko godząc się z tym, co było nieuniknione. Żadna z tych postaw nie jest zła, lepsza czy gorsza. Żadna nie zasługuje na krytykę, bo to jak radzimy sobie z trudem odejścia to tylko i wyłącznie nasza sprawa. I nie ma w tym nic złego, że uciekamy w pracę, przyjemności, nowego psa czy odcinamy się od świata.

Kiedy ból po odejściu minie wrócimy do „normalnego” życia, ale trzeba dać sobie czas odnaleźć się w nowym świecie bez ukochanego psa.

Ja po śmierci Budzika wiedziałam, że muszę zająć się młodym Donnerem i poświęcenie mu całej miłości i zaangażowania (oraz szybko pojawiąjące się pierwsze problemy) skutecznie zaprzątnęły mi głowę pozwalając wrócić do normalności. Podobnie było po śmierci Donnera. Akurat kilka dni przed nią, zaczęłyśmy z Elą treningi OBI i to dzięki nim, skupieniu się na nich i na niej było mi łatwiej, bo miałam cel i wiedziałam, że Ela jeszcze bardziej niż ja potrzebuje zajęcia, bo ona miała też swoją, bardzo długą żałobę. I tak pomogłyśmy sobie na wzajem przejść przez to wszystko.

Psy to najlepsi nauczyciele

Budzik był moim pierwszym i zawsze to podkreślam najukochańszym psem. Psem wyczekanym przez 13 lat, psem wymarzonym, przyjacielem, towarzyszem dziecięcych i młodzieńczych rozterek. Nauczył mnie kochać psy nad życie i wielbić owczarki za ich inteligencję, wierność, odwagę i wszystkie te cechy, którymi ta rasa charakteryzowała się jeszcze dwadzieścia lat temu.

Od śmierci Budzika minęło już prawie 10 lat. Już nie płaczę za nim, nie tęsknię, choć pamiętam, że jeszcze w trzecią rocznicę jego śmierci na wspomnienie o nim zalewałam się łzami. Ale pogodziłam się z tym i nigdy nie zapomnę tych naszych godzin spędzonych w lesie na tropieniu zwierzyny i poznawaniu nowych ścieżek.

Donner odszedł rok temu i bardzo, bardzo przeżyliśmy z M. jego śmierć. Po Budziku długo płakałam, ale po Donnerze mieliśmy praktycznie miesiąc wyjęty z życia. Minął rok, a ja dalej, kiedy o nim wspominam – najczęściej jadąc autem, czyli w mojej małej, bezpiecznej przestrzeni – zalewam się łzami i wyjąc na głos, jak dziecko. I choć mam świadomość, że podjęliśmy słuszną decyzję, że nie dało się zrobić nic więcej, a przedłużanie jego cierpienia o kilka dni byłoby bezduszne i nieetyczne, to z tyłu głowy zawsze pozostaje pytanie, czy na pewno zrobiła wszystko i czy nie dało się zrobić coś więcej? Czy jakbym robiła mu USG cztery raz do roku, a nie dwa to nowotwór byśmy wykryli wcześniej? A gdybym sprawdzała krew co miesiąc, a nie co trzy miesiące czy mogłabym coś zaradzić? Pewnie nie, ale gdybanie pozostaje.

Donner nauczył mnie wszystkiego, co wiem o psach, otworzył mi oczy na psi świat, szkolenie, sporty i zrozumienie psich potrzeb i emocji. Dzięki niemu poznałam najfajniejszych ludzi na świcie i zawiązałam wspaniałe przyjaźnie. To dla niego tyle podróżowaliśmy, bo on to uwielbiał, a widok jego zadowolonej mordki, kiedy wychodził na szczyt góry podziwiając z niej panoramę okolicy, jest nie do zapomnienia. Nawet ludzie nie potrafili tak cieszyć się widokiem, jak on. Dużo też nauczył mnie rzeczy nie tylko psich, ale i takich normalnie ludzkich, jak umiejętność akceptowania niedoskonałości, możliwość zmiany planów i niepoddawania się, tylko poszukiwania nowych radości z posiadania psa, nawet jeśli te wymarzone nie mogą być realizowane. Nauczyłam się wybaczania sobie i psu. Cieszenia każdą chwilą i najmniejszym kroczkiem, a nie tylko tymi największymi sukcesami. Nauczył mnie także pewności siebie, stanowczości i konsekwencji. I chyba też dzięki niemu i jego problemom odważyłam się na adopcję psów, no bo czy może być pies trudniejszy niż Donner? Pewnie może, ale obecnie nie ma psich problemów, które by mnie przerażały, bardziej niż to, co przeżyłam z Donnerem, psie problemy to po prostu kolejne wyzwania i motywacja do pracy i poszukiwania ich rozwiązania, ale nie rzeczy dyskwalifikujące życie z psem. I chyba za to jestem mu najbardziej wdzięczna. Że nauczyłam się nie oczekiwać od psów niczego, a wszystko, co uda nam się osiągnąć, traktować jako wielki sukces – nasz sukces dający nam olbrzymią radość ze wspólnego życia.

Jestem wdzięczna moim chłopakom za wszystko, czego mnie nauczyli. Za to, że byli ze mną przez ostatnie prawie 20lat. I choć za nimi tęsknię, to wiem, że tak miało być. Pojawili się w moim życiu dokładnie, wtedy kiedy powinni i dokładnie tacy jak być powinni. Budzik – psi ideał (z problemami, które wówczas nie miały dla mnie znaczenia, choć z perspektywy czasu wiem, że mogłam lepiej go prowadzić), który spowodował, że pokochałam psy jeszcze bardziej niż mała Amelka, która całe życie marzyła o psie. I Donner – pies, który nauczył mnie pokory i tego, że w życiu nie ma nic za darmo, a pies to olbrzymia odpowiedzialność, wymagająca wielu wyrzeczeń, poświęcenia ogromu czasu, zrobienia mini doktoratu i… skarbonka bez dna.

Na zawsze pozostaną w moim sercu i nigdy ich nie zapomnę, choć psy będą się zmieniać, choć z czasem ból i żałoba osłabną, zawsze będą częścią mojego życia, wspomnieniem i niezastąpionymi nauczycielami.

W rocznicę śmierci Donnera miałam nawet zrobić zlepek filmów, taki jak zrobiłam Budzikowy, czy na urodzinki Eli… ale nie potrafiłam. Miała za dużo filmów, które bezsensownie odtwarzałam w kółko, nie mogąc się zdecydować, które skrócić, a które wyrzucić w efekcie czego wychodził prawie godzinny film. Tak więc podrzucam Wam tylko linki do filmików, które gdzieś kiedyś publikowałam na YT i pozostawiam Was ze zdjęciami, których od groma znajdziecie w starszych tekstach na blogu, Facebooku i Instagramie.

 

Ogółem: 927, dzisiaj: 1

You may also like

4 komentarze

Piotr 20 maja 2022 - 07:53

Śmierć własnego psa jest jednym z najgorszych doświadczeń dla wszystkich. Badania pokazują, jak bolesne może być to doświadczenie dla właścicieli psów i dlaczego opłakujemy psy tak samo intensywnie – a czasem nawet bardziej – niż nad zmarłym krewnym.
Nie ma znaczenia, czy pies umrze z powodu starości, choroby czy z jakiegoś innego powodu – to zawsze ogromne obciążenie. Wie o tym również Frank T. McAndrew, profesor psychologii w Knox College w Galesburgu w stanie Illinois. Sam musiał pożegnać się ze swoim wiernym psem Murphym. Wyjaśnia międzynarodowemu portalowi informacyjnemu The Conversation, jak badania pokazują, że właściciele psów opłakują swoich czworonożnych przyjaciół, tak jak opłakują zmarłego krewnego. Ponadto profesor psychologii pokazuje, dlaczego gdy zwierzę umiera, „tylko pies” nie wystarczy.

opublikuj
Amelia Bartoń - zamerdani.pl 20 maja 2022 - 10:36

Dziękuję Ci za to komentarz! Bardzo mnie to zaintrygowało i muszę poszukać ich publikacji. Ale to wszystko prawda, możemy traktować psa – jak psa, ale jeśli żyjmy z nim świadomie (nie obok siebie) nie da się nie stworzyć więzi i relacji bardzo podobnej jak te nasze międzyludzkie.

opublikuj
Magda 24 maja 2022 - 17:48

To już rok… nie do wiary.
Trzymajcie się po tej smutnej rocznicy.
Na szczęście ból w końcu mija – chociaż czasem rozpaczliwie dużo czasu to zabiera – a piękne wspomnienia zostają.

opublikuj
Amelia Bartoń - zamerdani.pl 26 maja 2022 - 13:44

Niesamowite jak czas szybko leci, ale dzięki temu też szybko leczy rany, a wspomnienia pozostają na zawsze i one już nie bolą. Są ciepłe, miłe i dobre. 😉

opublikuj

Zostaw komentarz