Kiedyś na swoim fanpagu Maybe Chart Kasia napisała bardzo mądry tekst o różnych relacjach z jej psami. Później Karolina z Pies Moją Miłością poruszyła wątek „niesprawiedliwego” pokazywania psów w social mediach – tj. nie po równo. I tak się ostatnio złożyło, że dużo o tym myślałam w kontekście tego, jak wiele w moim życiu zmienił Donner i jak jest dla mnie ważnym psem – nawet po śmierci i mocno zaczęłam zastanawiać się nad łączącą mnie z dziewczynami relacją. Bo to, że jest inna to wiadome… ale czy to znaczy, że kocham je mniej niż Donnera?
Łobuz kocha najmocniej
Nigdy nie ukrywałam, że Donner był psem problemowym. Przez lata nauczyłam się celebrować, każdy z naszych najmniejszych sukcesów, wyolbrzymiając je po tysiąckroć. I wcale nie uważam, żeby było to coś złego, czy żeby Donner był jakoś specjalnie wyróżniany w codziennym życiu nad Elcię. Ona miała swoje sukcesy (zazwyczaj dużo trudniejsze i wymagające), a Donner swoje – zazwyczaj na poziomie „bycia normalnym”.
Bo życie z Donnerem, było trochę jak życie z trudnym dzieckiem. Kiedy jego rodzeństwo osiąga coś normalnego, naturalnego dla jego wieku – cieszymy się, bo to super krok w rozwoju, ale to normalne, bo to ten czas. Kiedy dziecko, które ma pewne trudności (większe czy mniejsze), po wielkich trudach, morzu łez i często o wiele później niż rówieśnicy osiągnie w końcu to samo, nawet na mizernym poziomie to nie da się tego nie świętować jak wielkiego wyczynu. I to nie chodzi wcale o faworyzowanie jednego, czy drugiego. Nie docenianie tego „normalnego”, tylko po prostu tak jest, że ta „normalna” rzecz, osiągnięta pomimo tylu przeciwności jest naprawdę niesamowita!
I dokładnie tak samo wyglądała moja relacja i życie z Donnerem i Elzą. Sukcesy Elzy nigdy nie były tak gloryfikowane i wychwalane, bo to było normalne. Normalne życie, akceptowalnie społecznie zachowania, naturalny rozwój umiejętności, możliwości i kompetencji. Fajny, mądry stabilny pies – kogo obchodzi, że poszła na spacer i nikogo nie naszczekała, mając otoczenie w ogonie, skoro to jej normalne zachowanie – zachowanie normalnego psa. Co w tym dziwnego, że w wieku półtora roku wymiatała w dość zaawansowane posłuszeństwo, skoro świadomie pracowałam z nią od małego i ma niesamowite predyspozycje do wszystkiego. Ale kiedy to samo zrobił Donner, np. tylko utrzymując dobre emocje i humor przez cały spacer i ani razu nie doprowadzając mnie do skrajnej furii lub histerii, to było coś! Kiedy zrobił trening na poziomie psiego przedszkola i ani razu nie wysłał mi CS’a, to był wyczyn – choć powinnam z nim trzaskać posłuszeństwo na zupełnie innym poziomie, ale nie robiliśmy tego, bo choć je umiał – wzbudzało w nim za dużo stresu i napięcia.
Nie lada wyzwaniem było dla nas zabranie go na wakacje i choć dużo podróżowaliśmy logistycznie były to bardzo ciężkie wyprawy okupione wychodzeniem na szlak o bardzo wczesnych porach, by minimalizować obecność ludzi, schodzenie i ustępowanie wszystkim drogi, odpuszczanie pewnych atrakcji, które mogłyby zepsuć mu humor. Nie rzadko też były to wyprawy w złym nastroju z bagażem stresu na plecach, bo Donner miał zły humor i trzeba było mieć oczy dookoła głowy, nie wiedząc kiedy, dlaczego i na kim odreaguje. Ela zaś, zawsze stabilna, radosna towarzyszyła nam, nie dając nam odczuć, że jest z nami drugi pies. Po prostu towarzyszka, będąca zawsze obok, ale jakby jej nie było.
I może też dlatego, teraz po latach, kiedy wspominamy nasze wyprawy, pierwsze hasło, które pada to: „Pamiętasz jak Donnerowi tam się podobało?” „Pamiętasz, że Donner wtedy odpuścił i nie naszczekał?”, rzadko kiedy wspominamy przygody Eli, bo Ela tych przygód nie miała. Nigdy się nie zgubiła i niczego nie odwaliła, po prostu z nami była, ale to nie znaczy, że jej nie kochamy.
To którego psa bardziej kocham?
Myślę, że wszystkie moje psy kocham i kochałam tak samo, mogę to “kochanie” rozpatrywać jedynie w kontekście, którego psa bardziej w danym momencie lubię/potrzebuję ewentualnie, który bardziej mnie potrzebuje – ale to nie znaczy, że jak przez pierwsze miesiące po adopcji więcej czasu poświęcałam Twinsom, to Ela przestała być kochana i poszła w odstawkę. Wprawdzie z Donnerem, przez te jego problemy i przygody połączyła nas wyjątkowa więź, ale to nie znaczy, że dziewczyny kocham mniej. Z każdą z nich robię wiele aktywności – dopasowanych do ich możliwości i potrzeb. Każda ma mnie tylko dla siebie i w ilości której potrzebuje. Czy to, że Molly zapisałam na szkolenie, a Merci nie – oznacza, że Merci nie kocham? Kocham, ale uważam, że w tym momencie Molly go bardziej potrzebuje. Czy to, że obecnie więcej Zamerdanych Spotkań ma Ela niż Twinsy to znaczy, że ją bardziej kocham? Nie – po prostu spotykane przez nas pieski bardziej potrzebują stabilności Eli, niż emocje, które byłyby w stanie zaoferować Twinsom. Czy to, że po spacerach i wycieczkach obecnie najbardziej rozprawiamy nad zachowaniem Merci i jej mikro sukcesach (jak niegdyś o Dosiu) to znaczy, że kochamy Merci bardziej? Absolutnie nie, tylko wiemy ile ją kosztuje przejście spaceru bez strachu i na dobrych emocjach, w przeciwieństwie do Molly i Eli, które jak są razem trudno wytrącić z równowagi.
Każdą z moich suk leczyłabym tak samo i nie wahałabym się szukać pomocy na końcu świata. Każdą z nich traktuję indywidualnie i staram się indywidualnie realizować jej potrzeby i pomagać w problemach. Po każdej płakałabym tak samo i każda jest olbrzymią częścią mojego życia, choć Twinsy zaczynają dopiero pisać swoje historie.
Czasem jedną bardziej lubię niż inne, czasem jedna bardziej mnie wkurza. Na przykład Molly przesadza z miłością i pilnowaniem mnie, więc nie raz (pewnie w jej mniemaniu jej nie kocham) świadomie odtrącam ją i wysyłam zająć się swoimi sprawami w drugim pokoju, dla jej i mojego dobra. Merci irytuje mnie do granic możliwości, kiedy napawa się w ogrodzie swoim szczekiem, a przywołana do domu znika i kilka minut udaje, że nie ma takiego psa jak Merci. Ela potrafi być diabłem na spacerze z lubością i czystą złośliwością wyrywać nam kręgosłup zupełnie ignorując polecenia i naszą obecność, bo jest terierem, który teraz tropi.
Na każdą z dziewczyn się gniewam, czasem się obrażamy, każda jak przegina dostaje olbrzymi opiernicz i nie ma wtedy zmiłuj się, czy jest się Słodką Elunią, Merciczkiem-Serniczkiem, czy Molly Heheszkiem. Ale każda też dostaje ode mnie wsparcie miłość i pomoc i nigdy nie jest oceniana i rozpatrywana przez pryzmat i osiągnięcia sióstr.
Miłość nie jedno ma imię.
Tak wygląda życie w rodzinie, tak wygląda miłość. I to, że czasem poświęcam w social mediach więcej miejsca Eli, to że na blogu opisuję więcej problemów Merci, to nie znaczy, że Molly nie kocham, bo paradoksalnie obecnie to z nią robię najwięcej. I zawsze się uśmiecham na wspomnienie wielu komentarzy sprzed lat w stylu: „To miał być blog o owczarku, a teraz piszesz non stop o Eli, bo jest szczeniakiem/łatwiejsza w prowadzeniu/cokolwiek, czy już nie kochasz Donnera?”, albo w drugą stronę: „Tylko Donner i Donner. Więcej Eli! Czy kundelek nie zasługuje na swoje miejsce w Internecie?” – no nie dogodzisz. Nawet chciałam kiedyś zrobić takiego mema ze zdjęciem Donnera przed laptopem z podpisem “Stuku, stuku, stuku… więcej owczarka w Internecie”, ale uznałam, że to by było przegięcie, gdybym wstawiała je pod takimi komentarzami.
Zamerdani, od zawsze to powtarzam, są moim miejscem, w którym dzielę się przygodami moich psów. Piszę o tym, o czym mam potrzebę napisać. Nigdy nie prowadzę statystyk, że do tej pory były trzy zdjęcia Eli, to teraz muszę wrzucić Merci. Piszę i pokazuję to, na co aktualnie mam ochotę i co chcę pokazać i mogą być to miesiące Twinsów, jak i Eli, ale to nie znaczy, że pozostałe psy siedzą w komórce pod schodami. Merci jest najbardziej fotogeniczna, toteż ma najwięcej zdjęć, Molly ma najwięcej aktywności, bo tego potrzebuje, które nie zawsze dokumentuję, bo ważniejsze jest dla mnie skupienie się na psie, a nie na dobrym zdjęciu dla algorytmu, a Ela – Ela uwielbia być w centrum zainteresowania, przyjmować gości i wdzięczyć się do zdjęć z produktami – jest Elą i zawsze po prostu jest, nienachalna, tuż obok, gotowa do działania, a jeśli nie, to leży wtulona w mój bok po prostu towarzysząc. Taka już jest, że po prostu jest.
I nie da się ukryć, że zawsze na moje psy będę patrzyła przez pryzmat Donnera i jeszcze wiele lat będę go wspominała. Bo to jemu zawdzięczam niemal wszystko, co dzieje się w moim życiu z psami. To on jest twórcą Zamerdanych i to on zmienił moje życie. Trudno więc go nie przywoływać, kiedy pewne rzeczy, sytuacje, zachowania – bezpośrednio wynikają z tego, co przeżyłam z tym psem i czego mnie nauczył.
Dlatego, Donner będzie wspominany niezależnie od wszystkiego, bo to dzięki niemu dziewczynki mogą mieć życie takie, jakie mają – czyli myślę, że całkiem dobre i mądre, otoczone miłością i opieką. Nawet jeśli czasem są pokazywane w niesprawiedliwych, nie proporcjonalnych ilościach.