Stało się to czego się najbardziej obawiałam, po przeprowadzce do miasta: Donner rozwalił łapę… wprawdzie nie jakoś strasznie i na szczęście nie od spodu, ale rana jest więc dziś podzielę się z Wami historią pierwszego nowotworu Budzika, który zaczął się właśnie od błahego skaleczenia łapy, ale zanim przejdziemy do tego najgorszego scenariusza chwila dla naszej gwiazdy, czyli Donnera.
Pies rozwalił łapę dość dziwnie ponieważ od góry. Musiał wejść w jakiś drut albo blaszkę która po prostu zdarła mu skórę z wierzchniej strony paluszka. Nie wiem kiedy to się stało, pies ani nie okulał, ani też nie zachował się dziwnie (zapiszczał, odskoczył), więc ciężko mi powiedzieć co było przyczyną. Ale patrząc na stan trawników i to co można na nich znaleźć mam kilka teorii.
O tym, że coś jest z łapą dowiedziałam się w nocy, kiedy kilka razy obudziło mnie mlaskanie psa – wylizywanie się. Ponoć potrafię spać jak zabita, ale ten dźwięk postawi mnie zawsze na równe nogi, po tym jak Budzik potrafił w przeciągu kilku godzin rozlizać łapę do żywego mięsa… Rano kiedy wstałam pierwsze co zaczęłam oglądać łapy, ale nic nie widziałam. Uznałam więc, że może dostał jakiegoś uczulenia, może piasek mu tam powpadał i czyści łapki, albo utkną mu jakiś kamień. Umyłam mu dokładnie łapy i uznałam sprawę za załatwioną. Pies przestał się interesować stopą aż do wieczoru, kiedy znowu zaczął ją ciamkać. Ponownie wkroczyłam do akcji tym razem postanawiając wyciąć futro między palcami. Może zrobiły się tam dredy które przeszkadzają mu w chodzeniu? Po dokładnym wycięciu futra spomiędzy paluszków wszystkich łap odnalazłam źródło problemu. Paskudną, choć niewielką, ranę która już zaczęła się ślimaczyć. W ruch poszła woda utleniona i rozpaczliwe ubolewanie nad tym, że nikt nie sprzeda mi bez recepty oxycortu. Po wyschnięciu łapy, kiedy przestała się pienić jakby należała do wściekłego psa, obandażowałam ją dokładnie i problem lizania się rozwiązał. I tak już trzeci dzień. Kiedy jestem z psem, łapka sobie oddycha, ranka wysycha. Na spacer chodzimy też bez opatrunku, bo rana jest na wierzchu łapy, więc nic wielkiego jej się nie dzieje. Po spacerze jest dokładnie myta i odkażana i ponownie schnie. Kiedy zaś wychodzę do pracy, idę spać lub zostawiam psa samego psia stopa jest bandażowana. Na całe szczęście, Donner wszystko co mu się założy traktuje jako ozdobę i nie próbuje tego ściągnąć. Praktycznie nie zauważył bandaża, nie przeszkadzał mu w chodzeniu, ani życiu i ani razu nie próbował go ściągnąć także myślę, że łapa do świąt się zagoi. Całe szczęście, bo u Budzika głupie skaleczenie skończył się nowotworem… Dletego też jutro jedziemy do weterynarza. W sumie z nadzieją na receptę na oxycort bo to paskudztwo, zawsze mieć dobrze pod ręką, a przy okazji zapytam o dziwną plamkę na języku Donnera która pojawiła się miesiąc temu. Ale skupmy się na psich stopach, o plamkach na języku będzie innym razem.
Podobnie jak w przypadku Donnera, nie zauważyłam kiedy Budzik rozwalił łapę. Wprawdzie z tego co pamiętam, tuż przed zdiagnozowaniem problemu, chodził dość dziwnie – w sensie, że odstawiał tą łapę, w taki sposób, że co jakiś czas mu na nią nadeptywałam, co na pewno zaostrzyło stan. Ale winę zrzuciłam na swoją pierdołowatość i to że Budzik po prostu chce tak perfekcyjnie iść noga, że mi ją podstawia ciągle. Jakiś czas później na jednym ze spacerów zobaczyłam, że Budzik zostawia niewielkie krwawe ślady. Po powrocie do domu opatrzyłam pospiesznie łapę, palec był trochę opuchnięty i zgrubiały, ale nie róbmy paniki. Wtedy jeszcze byłam twarda i nie panikowałam z byle siniaka u psa. Odkaziłam rankę, założyłam skarpetę i uznałam problem za rozwiązany. Niestety Budzik postanowił leczyć się na własną łapę i rozlizując i pogłębiając ranę. Kilka dni nieuwagi i na palcu pojawiła się wielka twarda, ropiejąca narośl. Trzeba iść do weterynarza, bo zamiast się goić, łapa wygląda coraz gorzej. Zakładałam, że po prostu coś mu się wbiło w łapę i po prostu tkwi pod skórą, bo tak to wyglądało. Niestety… weterynarz już na pierwszy rzut oka zdiagnozował, ze jest to jakiś guz. Badania wycinka tylko to potwierdziły i pies szybko trafił na stół operacyjny. Zmianę wycięto w całości i poinformowano nas, że niestety jest to taka zmiana, która może mieć przerzuty i pojawić się w innych częściach ciała. Brzmiało to jak wyrok, bo niespełna 3 letni pies był już napiętnowany nowotworem. Szybko jednak wygoiliśmy łapę po zabiegu i do wieku 7 lat nie było problemu z guzami. Później podobny pojawił się na plecach na wysokości bioder, ale pies nie interesował się nim, guz się nie rozrastał, więc nie wycinaliśmy go, żeby nie obciążać psa kolejną narkozą (bo miał już za nadto ich w swoim życiu). Najprawdopodobniej ten guz później ewoluował lub dał początek guzom na śledzionie i przerzutom na serce. Ciężko mi powiedzieć, czy gdyby zadbać o łapę Budzika wcześniej i nie dopuścić do takiego stanu uchroniłabym go przed nowotworami. Ponoć w jakimś stopniu są one genetyczne i pewnie jak nie to to coś innego dało by im początek. Pozostaje teraz spekulacja co by było gdyby… i złość na siebie, że niedostatecznie zadbało się o psa.
Tak więc na Donnera chucham i dmucham jak na porcelanową laleczkę. Chwilami przesadzam, co nawet weterynarze dają mi jasno do zrozumienia, ale wolę czasem przyjść z błahostką niż czegoś nie dopatrzeć i pozwolić by z niczego, zrobił się coś strasznego. Ale najważniejsze, że psia łapa się goi, a jej rokowania są całkiem pozytywne. A co do spacerów… coż… ponownie kończymy na spacerach po ulicy lub chodniku, unikając miejskich trawników poza szybkim siusiu i kupce. Las, pola, łąki – to miejsca gdzie możemy sobie beztrosko hasać, węszyć i świrować. Miejski trawnik jest pełen niebezpieczeństw: szkieł, drutów, po rozrzucanego jedzenia i niezbieranych odchodów innych psiaków, w których mogą czyhać bakterie i robaki które bardzo chętnie zadomowią się w organizmie mojego psa… Ale dobrze, że sprawa skończyła się na błahostce i łapa nie jest rozcięta od spodu lub jakoś bardzo poważnie, ale marzy mi się tydzień bez nieprzyjemnych przygód… A to zawsze coś… albo niestarwność, albo ugryzienie, albo inna krzywda… eh taki nasz los.
2 komentarze
Cześć!
Po pierwsze wyrazy współczucia dla Donnera. Rany na łapach są wredne i często nie chcą się goić bo wciąż są brudzone i naruszane, kiedy pies się porusza. Rocca raz skaleczyła się w “piąty palec” i rana otwierała się na nowo przy każdym “hopsnięciu”. Aha no i pytanie czy jesteś absolutnie pewna, że to skaleczenie? Bywa, że na łapach kiedy jest wilgotno, sierść nie dosycha, pojawiają się jakieś hot spoty czy zmiany grzybiczne – mogą wyglądać tak jak na Twoim zdjęciu. Wtedy trzeba podleczyć ranę w tym właśnie kierunku i samo oczyszczanie może nie wystarczyć.
Po drugie, chciałabym podpowiedzieć, że dziś już nie uważa się wody utlenionej za skuteczną przy odkażaniu ran. Więcej na przykład tutaj: http://pierwsza-pomoc.wieszjak.polki.pl/urazy-i-zlamania/310748,Mity-na-temat-odkazania-ran.html#
Pozdrawiam i życzę szybkiego powrotu do zdrówka!
Wiem, że woda utleniona nie jest najlepsza, ale w nagłych momentach sięga się po to co jest w domu pod ręką. Później była już jodyna i maść antybakteryjna kiedy wybrałam się do apteki. Na 100% było to skaleczenie, bo zdarty, a raczej zadarty płat skóry był ciągle nad raną, póki pies go nie zlizał.