Strona główna Gdzie na spacer Co nas nie zabije, to nas wzmocni!

Co nas nie zabije, to nas wzmocni!

autor Amelia Bartoń - zamerdani.pl

Wraz z poprawą pogody i pojawieniem się za oknem pierwszych oznak wiosny rozpoczęliśmy z dziewczynkami intensywną miejską socjalizację. Do tej pory większość naszych spacerów sprowadzała się do chodzenia po lasach, opcjonalnie polem wzdłuż ścieżki rowerowej, sporadycznie wybierając się nad Zalew raczej wieczorem, by spotykać jak najmniej ludzi.

Ale im dłużej Twinsy są z nami, im bardziej nam ufają tym, szerzej uchylamy klosz, który nad nimi zbudowaliśmy, kiedy potrzebowały ochrony przed światem. Teraz coraz częściej wrzucamy je w trudne sytuacje, w których muszą sobie radzić i które muszą przepracować – oczywiście mając do dyspozycji nasze i Eli wsparcie i ochronę, jeśli tylko tego potrzebują, stosując starą dobrą zasadę krzywda im się nie dzieje.

Ze spaceru na spacer obserwujemy wielkie postępy dziewczyn, cały czas mając w pamięci pierwsze tygodnie w naszym domu, kiedy chowały się w lesie po rowach i krzakach niezdolne do spacerowania w obcym miejscu, a teraz dumnie kroczące miejskim wąwozem. Oczywiście nie jest tak, że spacery są idealne, bo wzorem Donnera pierwszy kilometr jest na zrzucenie emocji, tylko Doś chciał wszystko zabić przez ten czas, a Twinsy się boją.

  • Merci w prawdzie wychodzi z domu na świetnych emocjach, nakręcona na spacer, jak na teriera przystało, robiąca zadymy z każdym mijanym przez siatkę psem, tylko po to, by po wejściu na pola koło ścieżki rowerowej prowadzącej do miasta, spanikować i chować się po krzakach, bo przy widoku ludzi i rowerów, cała odwaga wyparowała.
  • Mollcia natomiast wychodzi z domu spokojnie, z każdym kolejnym mijanym za płotem psem pozwalając swojej panice narastać, by w pewnym miejscu (mniej więcej tym samym) spanikować doszczętnie i rzucić się do ucieczki niemal na oślep.
  • Elcia nie jest lepsza, bo przez pierwszy odcinek zabawia się w Mortal Kombat za wszelką cenę starając się wyrwać mi kręgosłup, by kiedy to już zrobi odwrócić się z szaleńczym uśmiechem i krzyknąć „finish him!

A wszystko to dzieje się na niespełna 2km, po których psy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmieniają się. Nagle zaczynają iść pewnie, przestają się szarpać, plątać, przysiadać lub odskakiwać i zaczyna się spacer. Oczywiście Twinsy dalej się stresują, bo to widać, ale dziarski krok i dumnie zwinięty do góry ogon; mówią, że nie jest aż tak źle. Za to Ela po przekroczeniu niewidzialnej granicy miasta zmienia się w najlepiej wyszkolonego psa świata. Luźna smycz, kontakt wzrokowy i idealna noga, gdy na horyzoncie pojawia się pies, zero grożenia czy szarpania się.

I tak spacerujemy sobie miejskim wąwozem mijając ludzi, rowery, wózki, inne psy. Robimy krótki postój na placu, siadając na ławeczce i pozwalając psom napatrzeć się na otoczenie. Wtedy na chwilę wracają Twinsowe stresy. Najlepiej schować się pod ławką i zacząć się trząść i nawet najpyszniejszy smaczek zabrany specjalnie na tę okazję nie przechodzi, przez gardło. Trudno, Ela dostaje potrójną nagrodę i idziemy dalej. Tym razem idziemy przez osiedle, by wpaść jeszcze na małe Conieco , w końcu w knajpkach i restauracjach też psy muszą umieć się zachować i po dłuższej przerwie ruszamy do lasu.

Tam Twinsy się rozpinają. Zaczynają heheszkować, dopominają się smaczków i cały stres momentalnie z nich ucieka, a przecież jeszcze niedawno las był przerażający. Ale wraz z przekroczeniem linii drzew dziewczyny zamieniają się w leśne buraki, podejmując każde wyzwanie rzucone im przez mijanego psa. Nawet Ela jeszcze kilkadziesiąt metrów wcześniej zachowując się wzorcowo, teraz zachowuje się jak kundel z głębokiej prowincji.

Widać, że pewność siebie bezpośrednio przekłada się na niekontrolowane emocje, ale w sumie to rozumiem. Po stresującym, bądź co bądź, spacerze po mieście, gdzie trzymały nerwy na wodzy, trzeba gdzieś zrzucić emocje. No i paradoksalnie w mieście nigdy nikt psów nie zaatakował, żaden pies nie wpadł w nie, ani ich nie przestraszył, w przeciwieństwie do lasu, gdzie praktycznie co drugi / trzeci spacer jakiś pies podbiegach chce je staranować, więc nie dziwi mnie ta nagła zmiana nastrojów, ale jak uznaliśmy z M. – w lesie mogą być burakami. Jest miejsce, żeby zejść na bok, bezpieczna przestrzeń niech się cietrzewią, póki nie da się przekierować uwagi, a z czasem i to przyjdzie. Ważne, że w mieście zachowują się wzorowo.

Taki spacer powtarzamy dwa albo trzy razy w przeciągu ostatnich dwóch tygodni. Dodajemy do tego dwukrotny wyjazd do miasta na badania USG, gdzie dziewczyny robią za psich statystów, na których weterynarze uczą się przeprowadzać te badania. To też całkiem dobra socjalizacja, raz, że psy od samego początku przez właśnie tego warsztaty, wizyty w naszej klinice czy u groomera uczą się, że mają być w pełni obsługiwalne, a sam fakt, że badania są poza kliniką (w sali konferencyjnej w hotelu) nie powoduje tego, że dziewczyny łączą klinikę i jej zapach z baniami. Nie od dziś wiadome jest, że psy nawet te, które nie były nigdy u weterynarza lub nie miały poważniejszych badań bardzo często reagują strachem na samo wejście do kliniki (oczywiście poza Dosiem, który wchodził od zawsze tam jak do siebie). Dokładając do tego badania, które same w sobie powodują dyskomfort psa szybko może nam się zrobić combo, w efekcie czego bardzo często widzę, jak opiekunowie psów zupełnie sobie z nimi nie radzą podczas zwykłej wizyty profilaktycznej, nie wspominając już o tym, kiedy trzeba z psem zrobić coś mniej przyjemnego. Tak więc ja, by tego uniknąć, korzystam z możliwości, by nauczyć psy bycia obsługiwanymi w mniej stresującym miejscu niż weterynarz (choć ilość ludzi i innych psich statystów na sali podkręca poziom wyzwania), ale wiem, że dzięki temu w sytuacji ważnej dla zdrowia i życia dziewczyn badanie w klinice będzie możliwe do zrobienia, a pies nie wyjdzie z niego z głęboką traumą – większą niż powód dla którego odwiedził weta, bo już nie raz to przeżył na całkiem spoko emocjach tylko w innym miejscu.

Ale nie tylko w mieście się socjalizujemy. Wychodzimy też nad Zalew, coraz bardziej wybierając godziny poobiedniego spaceru niż późnego wieczora, bo dostarczyć dziewczynom różnorakich bodźców. Tym razem muszą zmierzyć się niestety z rowerzystami nie na swojej ścieżce obok nas, tylko takimi, którzy hamują niemal na naszych plecach. Z ludźmi, między którymi trzeb lawirować, zdecydowanie zbyt często podbiegającymi niekontrolowanymi psami, z końmi i całą masą innych bodźców. Do tego dochodzi jeszcze zmiana środowiska, bo poza lasem, a może właściwie bardziej parkiem dochodzi jezioro i bagna, które są niezwykle interesujące. Tu też wplatamy namiastkę cywilizacji wpadając na pizzę, by maksymalnie trudne rzeczy, jakimi jest siedzenie w knajpie, gdzie są ludzie, głosy, muzyka i zapachy równoważyć ze spacerem po fajnym miejscu.

I tak jak pisałam wcześniej to nie jest tak, ze Twinsy się nie stresują. Stresują, i to jak! Ale krzywda im się nie dzieje, po spacerze śpią kilka godzin jak zabite, ale kiedy na drugi dzień biorę do ręki szelki i wołam je na spacer, to pierwsze ustawiają się pod drzwiami lub bramą do wyjścia – czyli w sumie pomimo strachów im się podobało, bo przecież na początku siłą wyciągałam je spod stołu, by je ubrać i wynieść z domu, bo już metr za działką dostawały drgawek i paraliżu, tak bardzo bały się i nie chciały iść na spacer. A teraz, kiedy same dają głowy do nakładania szelek, bez zaproszenia wsiadają do auta i ewidentnie cieszą się na wyjście, to wiem, że każde takie doświadczenie je wzmacnia i wracają z niego silniejsze, bo w końcu co ich nie zabije, to je wzmocni, a ostatni spacer przeżyły, więc na kolejny są gotowe jeszcze bardziej.

Ogółem: 348, dzisiaj: 1

You may also like

Zostaw komentarz