Strona główna Sporty kynologicznePozostałe sporty z psem Gdy każdy wie lepiej jak wychować Twojego psa…

Gdy każdy wie lepiej jak wychować Twojego psa…

...ale to Ty pracujesz z nim na co dzień!

autor Amelia Bartoń - zamerdani.pl

Uwielbiam nieproszone rady przypadkowych osób, które nigdy nie poznały nas na żywo, często nawet nie wymieniły ze mną jednej konwersacji, nie obserwują nas stale, więc nie widzą progresu moich psów na przestrzeni lat, a mimo to uważają, że mają kompetencje do tego by mówić mi jak powinnam pracować ze swoimi psami… Więc muszę Wam o tym napisać, bo wiem że wiele z Was też dostaje nieproszone dobre rady od przypadkowych osób, i bardzo się nimi przejmujecie, bo chcecie dla swojego psa jak najlepiej – tym czasem, jakaś zupełnie obca osoba zarzuca Wam, że robicie psu krzywdę. Dla świętego spokoju trzeba po prostu to ignorować i dalej robić swoje, pod warunkiem, że wiecie co robicie.

Zaczynając pracować z Marcysią nawet nie zliczę ile razy dostawałam wiadomości od pseudobehawiorystów z Instagrama, po jakichś śmiesznych kursikach, którzy zaniepokojeni strachem Merci przekonywali mnie, że lepiej dla niej będzie nie wrzucać jej w tak trudne środowisko jak miejskie spacery po parku. Że nie powinnam z nią tam pracować, a nawet tam zabierać, bo dziewczyna sobie nie radzi i problem jej lękowości się nie rozwiąże, a jedynie pogłębi. I nie pomogło tłumaczenie, że ten pies musi przepracować miejskie tereny i to jest najwyższy moment (ponad 2 lata od adopcji), by zaczęła ogarniać się w warunkach miejskich. Że ten pies sam decyduje czy wchodzi w trening czy nie, a jak nie to siedzi z boku i patrzy jak inne psy ćwiczą. Nie pomogło tłumaczenie, że Merci bardzo dużo uczy się przez obserwację Eli i mimo, że się boi to każde kolejne wyjście znosi lepiej. Nie pomogły nagrania jak z treningu na trening złoty piesek chętniej podejmował pracę i zaczynał się nią cieszyć. Nie… Zabieranie Marcysi na treningi nie mogło przynieść nic dobrego.

A jednak przyniosło, wbrew obawom internetowych znawców, którzy doradzali by nie brać jej na treningi, a gdybym ich posłuchała Merci byłaby pewnie do tej pory zahukanym kundelkiem z lasu umierającym z przerażenia tuż za bramą ogrodu.

Inną grupą doradzaczy byli wyznawcy nurtu wolnościowego uważający, że rozwiązaniem wszystkich problemów Marcysi jest zabierane jej do lasu lub na łąki i tam puszczanie luzem, bo to załatwi wszystko, a miasta zupełnie nie potrzebuje (mimo, że w mieście mieszkamy). A zabieranie jej na spacery do miasta, a nie-daj-Boże prowadzenie w szelkach i ćwiczenie czegokolwiek uniemożliwia jej realizowanie się jako psa. Nie wiem jak te osoby wyobrażały sobie puszczenie psa lękowego, bez zrobionego przywołania na tip-top luzem, w obcym miejscu, tym bardziej teriera, który poluje i to skutecznie. I nie pomagało tłumaczenie, że psa w lesie luzem się nie puszcza, że terier to nie molos, który raczej ma wywalone na większość zwierzyny, że pies luzem, który nie wraca na komendę, a przestraszony leci na oślep to pies martwy lub w najlepszym wypadku zagubiony. Nie… Szkolenie psa i zabieranie go w miejskie warunki było dla niej krzywdą.

A jednak wbrew obawom internetowych znawców, dzięki dobrze zbudowanemu przywołaniu w trakcie szkoleń i na smyczy, oraz wypracowanie relacji z psem i motywacji by do mnie wrócił obecnie jestem w stanie zabrać Merci na spacer bez smyczy na łąki czy na plażę, jednak dalej mam z tyłu głowy że to pies polujący więc hipokryzją z mojej strony było by pozwalanie jej realizować się jako psu – czytaj polującemu terierowi narażając tym samym inne zwierzęta na utratę zdrowia lub życia.

Ostatnią (moją ulubioną) grupą byli trenerze starej szkoły, którzy kilka miesięcy po pojawieniu się Twinsków – gdy mówiłam o ich problemach zalecali jasną dyscyplinę, twardy trening, jedzenie tylko podczas pracy i kolce dla Molly, no bo jak tak można pozwalać by pies siadał w trakcie spaceru i się wgapiał w ludzi lub psy lub uciekał w krzaki zamiast grzecznie przy nodze habituować stresujące bodźce. Nieszczęście kilka lat temu szybko zareagowałam rozdając powitalne bany od Twinsów, ale te rady się nie skończyły. Wróciły jak boomerang, gdy zaczęłam przygotowywać dziewczyny do zawodów Rally-O. No i pierwszym problemem było to jak one mało chętnie pracują, że idą pół kroku za mną, nie są skoncentrowane i muszę je prosić. Natomiast drugim punktem zapalnym było to, że pozwalam psom odmawiać pracy i schodzić z rajdu w trakcie treningu jeśli nie czują się komfortowo. To już było powyżej zdolności poznawczych wielu osób. Toż ja uczyłam psy, że mogą robić co chcą i odmawiać pracy, a to ja mam decydować kiedy pracujemy, a kiedy nie.

A jednak wbrew obawom internetowych znawców Ela i Merci całkiem ładnie pracują i z powodzeniem startują w zawodach. I owszem może ostatnie zdanie z ich zarzutów ma sens, ale jeśli pracujemy z psem zmotywowanym, odważnym i pewnym siebie. Gdy zawody i wynik są naszym celem, a nie jedynie formą sprawdzenia siebie i psa. Pozwalając psu lękowemu na rezygnację z pracy dawałam mu jasny sygnał, że rozumiem jego emocje i szanuję obawy. Dzięki temu pies na każdy trening wychodził coraz chętniej i coraz odważniej mierzył się z tym czego się obawia, bo nigdy nie został zmuszony do pracy w warunkach, które go przerastały i nie stracił do mnie zaufania.

I właśnie my z Merci (po mimo tych rad) robiłyśmy swoje, według mojego planu, jej postępów i możliwości. Jeździłyśmy do parku. Tam robiłyśmy trening z Elą i owczarynkami, a Twinsy siedziały i patrzyły. Mogły podjąć pracę jeśli chciały, jeśli natomiast nie czuły się na siłach wracały na swoje miejsce czekając, aż zakończymy ćwiczyć z resztą.

Dzięki temu dziewczyny oswajały się z warunkami parku ucząc się ignorować to co je przerażało – przechodnie, rowerzyści, inne psy czy cokolwiek co się pojawiło w naszym otoczeniu nie będąc bezpośrednio wrzucane w pracę wśród takich bodźców. Za to obserwowały psy na których nie robi to wrażenia i które ćwiczą i cieszą się z tego. Ostatecznie dostając ode mnie pełną zgodę na odmowę treningu, a jeszcze dodatkowo dobry gryzak na rozładowanie emocji, więc wiedziały, że mogą na mnie liczyć – w związku z tym na każdy kolejny spacer/trening wychodziły chętniej i więcej im się udawało. I tak sobie trenowałyśmy-nie-trenowałyśmy ponad dwa miesiące. Bez presji, oczekiwań z wielką radością, że są z nami i chętnie przychodzą do miasta towarzyszyć reszcie psów w treningu.

Aż pewnego razu coś pykło i Marcysia postanowiła, że od dziś będzie trenować na równi z Elą. Jak postanowiła tak też się stało i nie mam pojęcia co na to wpłynęło. Po prostu jednego dnia idąc po Elę, bo była jej kolej, Marcysia wyrwała się i naszykowała, że teraz ona będzie pracować.

Od tego momentu podczas treningów, jak zmieniam psa, Marcysia zawsze uważa, że jest jej kolej i choć na początku po prostu przechodziła trening przy nodze, żeby dostać smaczka z czasem na każdym kolejnym, uczyła się nowej rzeczy, a szczytem sukcesu było ogarnięcie przez nią piwotu i warowania przy nodze na komendę słowną.

Kiedy więc ta radość i chęć do treningów zaczęła brać górę nad strachem, uznałam że trzeba iść krok dalej i gdy zapisywałam Elę na pierwsze zawody Rally-O, zapisałam też Marcysię. Właściwie tylko po to, by pojechała na taką imprezę i by wyszła na ring. Nie oczekiwałam od niej pracy, ale chciałam wrzucić ją w takie warunki, bo znając już dość dobrze swojego psa miałam przeczucie, że mimo strachu to doświadczenie ją wzmocni.

Nie myliłam się. Na pierwszych zawodach po dwóch ćwiczeniach przestraszyła się tak bardzo, że chciała uciec z ringu – niemal jak podczas pierwszych treningów w parku. Ja zgłosiłam rezygnację i po próbie zrobienia jeszcze jednego ćwiczenia opuściłyśmy ring. I choć to Ela na pierwszych zawodach zdobyła 2gie miejsce, w domu to Marcysia przez kolejne dni zachowywała się jakby wygrała mistrzostwa świata. Patrząc tak na nią, na to jak ze zdwojonym zapałem rusza na treningi i coraz mniej rzeczy ją stresuje, mimo iż na początku miałam jej nie zgłaszać na zawody w Tarnowie, bo była tam psia impreza i kilka innych konkurencji równolegle, to  postanowiłam znów zaryzykować. Szczególnie, że pomyliło mi się że ten piknik ma być w Warszawie, a nie w Tarnowie, a że tam było zgłoszonych mniej psów, uznałam że będzie jej łatwiej. Oczywiście na miejscu okazało się, że razem z Rally-O jest Top Speed Dog, nosework i całkiem spora impreza, która nie ułatwiała startu…

I tak na swoich drugich zawodach Merci zaliczyła dyskwalifikację za nagrodzenie psa w niewłaściwym momencie, ale nie miało to żadnego znaczenia, bo Marcysia pokonała cały rajd i zawarowała w tak trudnych warunkach, a to ćwiczenie dość często ją blokowało i odmawiała wykonania go, więc musiałam to nagrodzić przed ukończeniem ćwiczenia, wiedząc, ze skończy się to dyskwalifikacją . I choć na ringu bardzo się bała, tym razem została ze mną i pracowała, a przed i po starcie dzielnie towarzyszyła mi i Eli i całe zamieszanie imprezy wcale nie robiło na niej tak wielkiego wrażenia, jak oczekiwałam że zrobi.

Podbudowana jej sukcesem zdecydowałam, że w czerwcu jedziemy kolejny raz podbijać Warszawę. I tu na zawodach przeżyłam ciężki szok, bo znowu trafiłyśmy na piknik (tym razem zupełnie się go nie spodziewałam) i to taki, przez który nie jeden doświadczony pies sobie nie poradził. Było gorąco, było nagłośnienie, było sporo namiotów z różnymi firmami, kawalątek od naszych ringów były pokazy psich zaprzęgów, obiedence i agility. A do tego mnóstwo ludzi, którzy przyszli na piknik pooglądać co się dzieje. Ludzi z psami, podprowadzanymi pod sam ring, psami które biegały bez smyczy. Rodzin z dziećmi i piszczącymi zabawkami, którzy również chodzili tuż przy ringach. Jednym słowem warunki tragicznie trudne. I wiecie co? (Tak Ela znów zdobyła drugie miejsce, ale to nie o niej dziś). Merci wyszła na ring, podjęła pracę zdobyła 190 punktów, po czym zrobiła bonusa z przywołaniem bez smyczy podnosząc swój ostateczny wynik na 200pkt. Zjadła paczkę parówek i jak gdyby nigdy nic położyła się na ziemi obok Eli czekając na wyniki.

Mój mózg widząc to dosłownie eksplodował. Już sam fakt pokonania toru z takim wynikiem to było wielkie WOW, ale kiedy widziałam ją leżącą sobie w cieniu drzew po starcie, na zupełnym luzie to dosłownie chciało mi się płakać ze szczęścia, że ten pies tak cudownie sobie radzi.

Czego niestety nie mogłam powiedzieć o Molly, którą zabrałam z nami, żeby nie siedziała sama w domu. Bo choć i ona coraz chętniej pracuje i coraz lepiej jej wszystko wychodzi, to w momencie kiedy wyciągałam ja z auta na siku i gdy przeszłyśmy się po terenie zawodów, zdałam sobie sprawę z tego jak ona bardzo jeszcze nie jest gotowa. Merci się bała i pokazywała to na treningach. Molly zazwyczaj była spokojna i tylko odmawiała pracy. Tym czasem zgiełk i zamieszanie doprowadziły ją do płaczu i prośby o natychmiastowe zabranie w bezpieczne miejsce. Co też niezwłocznie uczyniłam odprowadzając ją do auta razem z Marcysią (ku jej niezadowoleniu, bo przecież Dorosłe Suki czekają na medale), ale Molly potrzebowała i spokoju i wsparcia siostry.

Tak więc pomimo planu, by we wrześniu i Molly spróbowała swoich sił już wiem, że do wiosny nie ma nawet co myśleć o jej startach na takich imprezach. Na razie pojeździ z nami by się oswajać i patrzeć na siostry. Tymczasem Ela i Merci już szykują się na podbój Łodzi. Tym razem Ela spróbuje swoich sił w klasie 2, a Merci – postara się utrzymać wynik z Warszawy, choć jeśli warunki ją przerosną to bez żalu zgłoszę kolejny raz rezygnację – i będzie to jak najbardziej okej  nie będzie to moją, czy jej porażką. Bo porażką byłoby zostawienie tego psa samemu sobie, jej lękom i flashbackom i nierobienie z nią nic lub robić dużo wbrew jej woli i możliwościom.

Nie dajcie sobie wmówić, że robicie coś źle. Ze powinniście umieć już więcej lub robić coś inaczej. Jeśli widzicie progres u swojego psa, jeśli zdobywacie swoje własne szczyty. Jeśli oboje macie z tego radość – to znaczy, że robicie wszystko dobrze. Nawet jeśli ktoś uważa inaczej.

Ogółem: 99, dzisiaj: 1

You may also like

1 komentarz

justyna 1 lipca 2024 - 19:57

idealnie napisany tekst

opublikuj

Zostaw komentarz