Żeglarze uwielbiają opowieści i historie ze swoich rejsów, które powtarzane z wersji na wersję stają się coraz bardziej niesamowite i odrealnione, potem na ich podstawie powstają szanty. A od nas kilka żeglarskich wspomnień – oczywiście psich.
Już lato, więc elegancki porzucam świat
I czuję się jakbym miał znowu naście lat.
I lecę tam, gdzie żeglarzy barwny tłok,
Bo nie widziałem moich Mazur przecież przez cały rok.
Już w Mikołajkach mnie czeka wrażeń moc,
W tawernie lecą fajne szanty całą noc
I każdy znajdzie tu dla siebie ciepły kąt,
I nie ma takiej siły, która by mnie przegnała stąd.
~Spinakery
Na Mazurach Budzik był z nami kilka razy. Bardzo dzielnie towarzyszył nam podczas żeglugi, zazwyczaj śpiąc pod pokładem, gdzie nie ryzykował wypadnięciem za burtę. Tak jak pisałam w „Jak przygotować psa na żagle” na Mazurach nie spotkałam się tu z zakazami dla psów. Wszędzie Budzik chodził z nami i był mile widziany, niezależnie czy był to sklep, restauracja czy zwykły bar. Jednak było to wiele lat temu, więc nie wiem na ile te informacje są aktualne. Wraz z rosnącą psią turystyką, a jak wiemy nie każdy właściciel jest odpowiedzialny - w związku z różnymi incydentami, możliwe, że Mazury nie są już tak przychylnym psom miejscem jak kiedyś. Dlatego ten wpis będzie połączonym zarówno dla Mazur jak i Soliny. Jeśli uda mi się zabrać Donnera na Mazury, na pewno opiszę szerzej te wyprawy. Na dzień dzisiejszy - kilka wspomnień z wyprawy nad Solinę.
Popłynę w Solinę
tam, gdzie wiatr się odbija od gór.
Żeglarzowi tłumaczy,
że gdzie indziej nie znaczy tyle co tu
~Morże Być
Nad Solinę wybraliśmy się na długi weekend w sierpniu 2014r. Było to raptem kilka dni i nie bywaliśmy w portach, tylko nocowaliśmy w zatokach, ciężko więc ocenić mi na ile są to przyjazne psom regiony. W sumie nawet do sklepów nie zachodziliśmy, a jedynie dzień przed powrotem poszliśmy na Szanty (oczywiście z psem) jednak przez jego muzykalność i powywanie do niektórych kawałków, szybko wróciliśmy nie chcąc nikomu się narażać.
Było kilka zabawnych sytuacji. Pierwszą z nich była zabawa Donnera w „Echo”. Siedzieliśmy we dwoje na dziobie, kiedy coś na brzegu przykuło uwagę psa.
Szczeknął cicho, pytająco po czym echo odpowiedziało mu kilkakrotnie. Donner przekonany o tym, że na brzegu jest jakiś pies który go drażni, szczeknął ponownie (również pytająco - jest to chyba jeden z najzabawniejszych szczeków u psa, z ewidentnym znakiem zapytania na końcu). Echo ponownie odpowiedziało kilka razy. I tak się „szlajaliśmy” ledwo płynąc pluja na godzinę, a Donner rozmawiał z echem, przekrzywiając głowę i nie rozumiejąc czemu ten obcy pies go przedrzeźnia.
Inna zabawna historia wiąże się z tym jak Donner pomagał mi holować łódkę. Chcąc schronić się przed zbliżającą się ulewą, wpłynęliśmy w jedną z długich i wąskich zatok. Pierwszy raz byliśmy na Solinie, więc nie znaliśmy zupełnie tego akwenu, a mapy które dostaliśmy, daleko odbiegały od rzeczywistości.
Silny, odbity od wysokich brzegów, dociskający wiatr szybko zaczął sam wpychać nas w zatokę, która nie nadawała się do przeczekania ulewy. Wypłyniecie z niej wąskim przesmykiem pod wiatr na żaglach było nie wykonalne, natomiast mały elektryczny silniczek, nie radził sobie z silnym wiatrem. Zrzuciliśmy żagle, a i bez nich z powodu siły wiatru łódź dalej była wpychana w zatokę. Wyskoczyłam więc na brzeg i idąc brzegiem próbowałam holować łódź w stronę zatoki, wspomagana nieradzącym sobie silnikiem. W ogólnym zamieszaniu, Donner został spuszczony z oczu. O mało nie dostając zawału, że wyszłam z łodzi bez niego, wyskoczył za mną, a widząc jak wspaniale bawię się liną przyłączył się do ciągnięcia łodzi. Szybko dostaliśmy drugą liną i zawzięty pies trzymając ją w zębach ciągnął równo ze mną, a wierzcie mi, że w przeciąganiu nie ma sobie równych. Jedynym problemem było to, że Donner nie do końca wiedział gdzie ma ją ciągnąć więc bardziej wyciągał ją na brzeg niż z zatoki, ale i tak była to duża pomoc. Kiedy udało nam się dociągnąć łódź na cypel, wsadziłam psa na pokład. Załoga była gotowa do szybkich manewrów by ‘wystrzelić’ się w jezioro. I udało nam się wypłynąć z niebezpieczniej zatoki.
Ostatnia historia jest o psie ratowniku. Na wyposażeniu łodzi poza kapokami i kołem ratunkowym była bojka (deska) ratunkowa, taka z jaką biegała Pamela Anderson w Słonecznym Patrolu. Postanowiłam popływać, więc przerzuciłam sobie pas przez ramię (na wszelki wypadek gdybym się zmęczyła) i wypłynęłam w jezioro. W tym czasie Donner bawił się na brzegu (dobrze, że w kamizelce ratunkowej), kiedy zorientował się, że mu zginęłam z pola widzenia, z piskiem rozpaczy rzucił się w moją stronę. Bardzo szybko dopłyną do mnie i chwyciwszy w zęby za linkę na której ciągnęła się za mną bojka zaczął holować mnie do brzegu. Odganianie psa i dalsze płynęcie było niemoliwe, bo zawzięty Donner postawił sobie za cel wyciągnąc mnie na brzeg. Okazało się to świetna zabawą, co przedstawia film. Donner bez namysłu skakał do wody tylko po to by sholować mnie do brzegu. Jedyną zasadą zabawy było to że musiał trzymać linkę w pysku. Przywiązanie jej do kamizelki, czy też trzymanie się psa podczas kiedy płynął, psuło całą zabawę i Donner wyrywał się wtedy nie chcąc holować w ten sposób (który by był dla niego na pewno wygodniejszy), ale nie to nie. 😉
2 komentarze
Podziwiam i Was, i pieseła za odwagę. Moja borderka by się kosmicznie zestresowała na łódce, ale cóż, takie prawo jak się ma 14 lat 🙂 Za to w wersji mini widziałem szczeniaka w typie gończy mazowiecko-podwórkowy, który pływał na… dmuchanym flamingu 🙂
Doś dał radę, ale chyba do końca zachwycony nie był, w przeciwieństwie do Elci: https://zamerdani.pl/ahoj-przygodo/
Szkoda, że w tym roku taki słaby wyjazdowo rok, bo nie wiem czy się uda wyskoczyć na łódkę. 🙁