Strona główna Nasz punkt widzenia Jeden pies, dwa psy, trzy psy!

Jeden pies, dwa psy, trzy psy!

autor Amelia Bartoń - zamerdani.pl

Zawsze chciałam mieć dwa psy, uważałam, że to fajne minimum i zdrowe maximum pozwalające na realizowanie się w psiarstwo i zapewnienie psu fajnej rodzinnej relacji z kompanem. Jednak nigdy nie planowałam mieć trzech psów – wiadome, mam dwie ręce jak więc mam ogarnąć trzy łebki do głaskania? Ale mam trzy psy. Jak wygląda życie z jednym, dwoma a jak z trzema psami? Jak wyglądają podróże i treningi i czy nasze życie diametralnie się zmieniło?

Osobiście uważam, że psy w grupie lepiej się odnajdują i lepiej im się żyje. Nikt z psem się nie pobawi tak, jak drugi pies, który ma relacje rodzinne (nie mówię o wybiegowych nawalankach dwóch zupełnie obcych psów). W grupie łatwiej im nauczyć się psiej komunikacji i zasad panujących w domu – szczególnie jeśli mają się od kogo uczyć. Mądry, stabilny pies potrafi też być wsparciem dla drugiego psa z problemami. Ale każdy kij ma dwa końce, bo też bez problemu nauczą się złych zachowań od drugiego psa, mogą przejąć i podzielić jego problemy, a dość często zdarza się, że ten nasz mądry, stabilny pies przejmuje głupie zachowania psa, którego „miał wychować”. Mając kilka psów istnieje ryzyko, że psy ze sobą stworzą silniejsze więzi niż z opiekunem, a co najważniejsze (o czym nie możemy zapominać) w grupie psy tworzą stado i pewne zachowania, te stadne jak np. polowanie, potrzeba obrony rodziny – w grupie mogą być zdecydowanie wzmocnione, gdzie osobno każdy z psów może nawet ich nie przejawiać.

Życie codzienne – dom

Jeśli chodzi o samo wyposażenie to… i tak w domu wszędzie leżą legowiska. Obecnie mam ich w domu dziewięć (rozłożonych na stałe niemal w każdym pokoju), jak był Donner i kiedy chorował, w skrajnym momencie naliczyłam ich trzynaście, więc chyba dostrzegam progres w ograniczeniu legowisk pomimo większej ilości psów. A tak na poważnie – w małym mieszaniu, jakie mieliśmy pod Warszawą, nie zdecydowałabym się na trzy psy nigdy. Dwa – było okej, nawet za czasów Eli-szczeniaka, gdy jej klatka zajmowała jedną trzecią mieszkania. Teraz gdy mamy o wiele więcej przestrzeni nie czuć obecności trzech psów. Oczywiście stoi więcej misek, wisi więcej smyczy, bywa bardziej nakłaczone i nadeptane (tu akurat systematyczny groomer i zaopatrzenie domu w Roombę i Baavę rozwiązało problem), ale wiele nie zmieniło. Może działka jest bardziej zdeptana, jest więcej kup do sprzątania, ale poza tym życie codzienne nie uległo bardzo zmianie.

Powiem Wam, że w kwestii domowej zupełnie nie odczuwam różnicy mając jednego, czy trzy psy. W większość czasu dziewczyny, kiedy są w domu to śpią, tudzież bawią się ze sobą. Nauczyłam się na tyle organizować im czas i aktywność, że psy, kiedy pracuję lub odpoczywamy – śpią grzecznie regenerując baterie lub spędzając czas z nami na przytulaniu się do nas. I tu powiem Wam, że swojego czasu największym problemem był Donner, kiedy jeszcze był jedynakiem. Póki nie nauczyłam się go zdrowo męczyć (zdrowo mam namyśli inteligentnie nie poprzez zajechanie go treningami i spacerami) w domu był bardzo nieznośny, bo po dwugodzinnej drzemce był gotowy by znowu coś robić wpychając nam non stop na kolana piłkę lub jojcząc wymuszając spacer i uwagę. Trochę czasu zajęło mi nauczenie się życia z takim psem, ale dzięki temu obecnie mając praterrierze stado, naprawdę nie mamy problemu z wymuszaniem atencji. A strach pomyśleć co by się działo, gdyby wszystkie trzy wymagały tyle uwagi i zainteresowania co wówczas oczekiwał Doś!

Treningi i nauka

Tu zdecydowanie potrzebuję dużo, dużo więcej czasu i … melisy. Mając jednego psa wplecenie treningu w spacer czy między spacery nie było żadnym wyzwaniem. To było coś tak naturalnego, jak karmienie psa. Nie trzeba było się też zbytnio zastanawiać co robimy – po prostu robimy to, co wczoraj plus kroczek do przodu lub coś nowego. Pies mnie wkurzył (a z Donnerem-jedynakiem myślę, że z połowy ćwiczeń i spacerów wracałam z płaczem) wracałam do domu ochłonąć i do wieczora ignorowaliśmy się, a na drugi dzień zaczynaliśmy z nową energią. Dziś posłuszeństwo, jutro biegamy, za tydzień agilitki – do wyboru do koloru, na co mamy ochotę, kiedy mamy ochotę i czas.

Mając już dwa psy nieco nam się życie utrudniło, ale na szczęście Ela jest tak wyjątkowa, że treningi z nią czy nauka czegokolwiek to zawsze był miód na moje serce. Wiele wybacza, nie gniewa się i cholernie dużo uczy się przez obserwacje. Więc niemal zawsze zaczynałam od treningu z Donnerem, który nawet jak mnie wkurzył, nie był w stanie zepsuć treningu z Elą, która popatrzyła na nas, pomyślała i kiedy przychodził jej czas trzaskała to, co chwilę temu robił Donner, nawet jak robiła to pierwszy raz.

Ale z Twinsami plany treningowe wyglądają zupełnie inaczej. Każda ma inne potrzeby i wymagania, każda jest na innym poziomie odwagi i otwartości, od każdej oczekuję troszkę czegoś innego i muszę dopasować poziom treningów oraz ich aktywność do możliwości każdej z nich. Jest to też trzy razy więcej czasu. Twinsy nie są jak Ela. Same się nie nauczą, bez nauki zachowują się jak stado z jednym mózgiem podzielonym na trzy psy, a że są młode i terrierowe – pozostawione same sobie bez aktywnego zmęczenia główki niechybnie coś zbroją wciągając w to Elę, która jest zachwycona z bycia trzecim Twinsem.

Inną kwestią jest to, że miedzy Dosiem, a Elą były trzy lata różnicy, więc Donner (mimo swoich probemów) był już dość ogarnięty. I to był/jest chyba klucz w posiadaniu większej ilości psów, aby kolejny pies pojawiał się w domu, kiedy obecny jest już wychowany, bo według mnie najciężej jest ogarniać od zera kilka psów na raz…

Zaplanowanie podstawowego treningu (nie mówię o jakimś profesjonalnym tylko takim „ogarnę sobie psa do życia”) wymaga nie lada główkowania i rozpiski. Z kim co dziś robimy, co się, u której nie sprawdziło, jak wyglądają dzisiaj lęki. Jaką metodę i strategię dopasować do Molly, a jaką do Merci, przy czym pamiętając, że z każdą robię rzeczy od podstaw, więc przed kolejnym treningiem z kolejnym psem musi być pełen reset głowy. Nie mogę zakładać, że skoro Merci już umie siad, to Molly jest na tym samym poziomie. A to jest trudne (przynajmniej dla mnie) przełączać się z pewnego fajnego poziomu na zupełne podstawy, które jeszcze niezbyt równolegle się rozwijają u każdej z dziewczyn.

Już przed treningiem muszę wiedzieć co dziś z którą chcę osiągnąć i być gotowa skorygować to w połowie pracy jak coś nie pyknie. Nie mogę sobie pozwolić na to, że jedna mnie zdenerwuje i na kolejnych treningach będę już z góry zła, bo zablokuję dziewczyny i nic z nimi nie zrobię, tylko je zestresuję. Nie mogę też odpuścić kolejnych treningów, bo reszcie będzie przykro, że z nimi nic nie porobiłam, a teriery są okropnie zazdrosne, pamiętliwe i wymagają uczciwości w traktowaniu. Wplecenie też treningu w spacer nie jest już takie oczywiste. Z Dosiem i Elą mogłam odłożyć jednego psa w lesie na polance lub równolegle pracowanie z dwoma (np. chodzenie przy nodze), gdzie jeden super ogarnia, a drugi super się stara i też ogarnia – to nie był problem. W konfiguracji jeden ogarnia i się popisuje, by mieć wszystkie smaki dla siebie, drugi stara się ogarniać, ale środowisko go stresuje, a trzeci poza ogrodem stara się ogarniać tylko wtedy, kiedy ma wyjątkowo dobre emocje i nikogo nie ma w obrębie 5km, przy dodatkowym założeniu, że masz tylko dwie ręce, a trzy mordki jest praktycznie niewykonalne. Na chwilę obecną, nie jestem też w stanie odłożyć na spacerze dziewczyn, by chwilę z każdą z osobna poćwiczyć, bo to trochę za dużo stresu, który odbije się i na treningu i dalszym spacerze. Na szczęście mam możliwość trenowania z nimi w ogrodzie i mam zamiar ją wykorzystywać tak długo, póki Twinsy nie będą na tyle pewne siebie i odważne na spacerze, że nie będzie to dla nich problemem.

A tutaj jeszcze warto zaznaczyć, że ja ogarniam swoje psy sama. Gdyby natomiast doszła opcja jeżdżenia na szkolenie posłuszeństwa co np. sobotę i niedzielę z dwójką, to praktycznie moje weekendy przestałyby istnieć: przy założeniu, że na placu spędzałabym po godzinie z każdym, a jeszcze w domu czeka Ela, której nie można zaniedbać, bo nie była na wyjeździe, no i oczywiście w weekend wypadałoby zrobić fajny, dłuższy spacer w miejsce inne niż na co dzień, w efekcie czego weekend byłby poświęcony w 100% psom, bez chwili dla domu, siebie czy rodziny.

Spacery

Z jednym psem problemowym spacer był mega wyzwaniem. Z dwoma psami, gdzie jeden już tylko bywał problemowy, a w większości ogarniał, a drugi mega ogarniał – spacer problemem dla mnie nie był i mogłam chodzić z nimi sama. Z trzema psami bywa różnie. Kilogramowo nie ma dla mnie znaczenia, bo Donner (37kg) i Ela (26kg) potrafili swoje pociągnąć, ale tylko raz w życiu udało im się mnie wywrócić, ale dzięki o dziwo wyjątkowo dobrze działającej komendzie stój w sytuacji kryzysowej, nigdy mnie nie zabili. Z Twinsami raczej nie martwię się o to, że przeszorują mną po lesie, bo dziewczyny ważą 13,5 i 14,5kg, przy czym Merci nie ciągnie. Więc jedynym harpaganem pozostaje Ela, zatem kilogramowo jestem w stanie sama wyprowadzić trzy psy. Jeśli chodzi o ich ogarnięcie też nie, mogę narzekać, bo Ela, jeśli nie ma dnia bez mózgu, to bardzo ładnie się ogarnia, Molly w większości ma na wszystko wywalone i chętnie nawiązuje ze mną kontakt, o ile żaden pies jej nie zaczepia, więc jedynym problemem są strachy Merci, które też czasami w ogóle już nie dają o sobie znać. Natomiast jeśli wszystkie trzy byłby problemowe lub problem choć jednej byłby na tyle poważny, bym nie była w stanie zabrać dwóch psów razem, jakość spacerów dziewczyn znacznie by spadła, bo w czasie kiedy robię porządny spacer z całą trójką musiałby się odbyć dwa, albo trzy spacery w efekcie czego przy normalnym ośmiogodzinnym dniu pracy wszystkie spacery dziewczyn stałyby się fizjologiczne. Dlatego fajną opcją są nasze wspólne spacery z M. kiedy on prowadzi dwie dziewczyny, a ja mam jedną, na której mogę się skupić i coś z nią popracować. Z jednej strony są w grupie, więc nie ma paniki, że nagle nie ma sióstr i pies sobie nie radzi, z drugiej jest gdzieś grupa wsparcia, a z trzeciej da się coś na spacerze podziałać z jednym psem, a wszystkie są odpowiednio wyspacerowane. Ale realnie patrząc, gdybym była sama, nie miała terenu do ćwiczeń w domu i mieszkałabym w mieście, na pewno przez długi czas zmuszona byłabym na spacery i spacero-treningi z każdą z suk indywidualnie, więc czas, który musiałabym im poświęcić na spacery połączone z treningami wzrósłby niesamowicie i chyba wówczas nie zdecydowałabym się nawet na dwa psy – ze względów czasowych i logistycznych.

Koszty

Zmiana dwóch psów dużego i średnio dużego na trzy (dwa średnio małe i jeden średnio duży) nie zmieniła mi znacznie kosztów ich utrzymania. Oczywiście pomijam rosnące ceny i poszukiwanie karm dla Twinsów, które nie będą ich uczulały. Ale pozostając w kosztach, jakie do tej pory ponosiłam za worek 12 kg na jednego psa, dalej tyle samo wydaje miesięcznie, bo Twinsy jedzą mniej więcej tyle, co Donner. Wiadome koszty wyżywienia wyglądałyby zupełnie inaczej gdyby do mojego stada dołączyły np. dwa owczarki i miesięcznie nie szłoby mi 24kg karmy na psy tylko 36kg, ale na szczęście kilogramy psów w stadzie dalej mi się zgadzają. Za to doszły koszty nowego sprzętu, bo choć mam całkiem pokaźne zaplecze szelkowo-obrożowe to były to do tej pory rozmiary M-L-XL, a Twinsy chodzą w S-kach. Niestety zdecydowanie zmieniają się koszty profilaktyki i ewentualnego leczenia, bo jednak dodatkowy pies to dodatkowy stały wydatek nawet w samej podstawowej profilaktyce: zabezpieczenie na kleszcze, szczepienia, badania kontrolne. Ale to nikogo nie powinno zaskoczyć decydując się na kolejnego członka rodziny.

Wakacje

Tutaj odczuwam zdecydowanie zmianę na plus, jeśli chodzi o postrzeganie nas i naszych psów: w sensie ludzie jakoś łatwiej akceptują trzy średnie/małe psy, które jeszcze na dodatek są adoptowane i słodkie (bo Twinsy wyglądają jak szczeniaki) niż dużego, kudłatego Donnera, bo kto to widział, żeby mieć takiego dużego psa. Więc jeśli chodzi o szukanie noclegów ,jest łatwiej, bo dwa czy trzy psy to już większej różnicy nie robi (i tak więcej niż jeden, to dla większości ludzi jest już nienormalne), ale zazwyczaj tam, gdzie przyjmują z dwoma psami, to trzeci już nie robi różnicy. A jak wspomniałam na początku gabarytowo jesteśmy lepiej postrzegani, zresztą spotkałam się też z miejscami, gdzie akceptowano psy, ale nie owczarki, lub psy do X kg, w które Donner nigdy się nie łapał, a dziewczyny są w dziale „poza zakazami rasowo-kliogramowymi”.

Na szlakach też nie odczuwamy większej różnicy (tu chodzimy we dwójkę) więc jesteśmy w stanie tak podzielić się psami, by czuć się komfortowo w każdej sytuacji – do tej pory ja zazwyczaj chodziłam z Elą, a M. z Donnerem. Gabaryty psów nie przeszkadzają w wędrówce, oczywiście nie pomogą już we wspinacze, tak jak Doś, ale i on w ostatnich latach zbytnio się nie starał, bo po co się będzie męczył. Twinsy na spokojnie są wstanie pokonać 15-20km po górach, bo to nie gabaryty decydują o tym, a kondycja. Swojego czasu wiele osób uważało, że nie boimy się nocnych spacerów czy wypraw w mniej znane zakątki gór, bo mamy Dosia, który nas obroni. Cóż… prawda jest taka, że jak M. i Doś zobaczyli w lesie jelenia we mgle, którego pomylili z niedźwiedziem, to pierwsi uciekali. Doś był pozerem, potrafił przestraszyć, ale w sytuacji niebezpiecznej pierwszy by spierniczał, wcześniej rzucając za siebie Elę na pożarcie. I w całej tej naszej bandzie najgroźniejsza i najdzielniejsza to zawsze byłam ja, więc niezależnie od tego, czy szedł z nami Doś, czy idą dziewczynki – nasze poczucie bezpieczeństwa się nie zmieniło – dalej nie boimy się lasu i gór.

Ale poruszyłam tutaj tematy tylko wycieczek pieszych i wędrówek – lasy, góry, zapewne w przyszłości wyjazdy nad morze. Ale są takie miejsca, w które od zawsze jeżdżę tylko z jednym psem i szczerze nie wyobrażam sobie tam stada, a mam na myśli wyjazdy na żagle. Na łódce, kiedy oboje z M. ją obsługujemy, musimy mieć psa ogarniętego, ogarniającego i posłusznego. Nie ma czasu na negocjacje czy będzie siedział pod pokładem, czy nie. Nie ma możliwości na atencję w momencie, kiedy pies jej zapragnie np. w trakcie manewrów w porcie. Tym bardziej nie wyobrażam sobie kilku nakręcających się terrierów, „bo matka ma emocje, więc my też” – już nie wspomną o wątpliwej przyjemności mieszkania z trzema mokrymi (lub niedoschniętymi) psami pod pokładem – także nie wyobrażam sobie żeglowania ze stadem, niezależnie jak duże czy małe by były.

Podróże

Na szczęście pomimo trzech psów obyło się bez zmiany auta – tu jest analogicznie jak w przypadku karm – kilogramy psów się zgadzają, jednak w samochodzie odczuwamy, że jest mniej miejsca. Zmieniła nam się też sama logistyka w podróżowaniu i pakowaniu, bo dotychczas Ela i Donner jeździli w bagażniku (zresztą owczarki od zawsze jeździły w bagażniku), sama Ela jeździła pod moimi nogami z przodu, za to z Twinsami, które miewają chorobę lokomocyjną, musieliśmy się nieźle nakombinować. Bagażnik odpadał, bo jakby któraś zwymiotowała, to wszystkie byłyby w tym opanierowane. Na tylnej kanapie się nie mieściły – znaczy mieściły się, ale jak się stykały, szczególnie z Elą, co nie było wyczynem, bo Twinsy za każdym razem próbują się do niej przytulić – zaczynało się zamieszanie i przesiadanie, w efekcie czego trzeba było wyplątywać psy ze smyczy i pasów w trybie natychmiastowym, bo zaplątana łapa właśnie zaczynała odpadać, a ogon Merci leżący na głowie Eli budził w niej demony piekieł. Tak więc póki co znaleźliśmy następujące rozwiązanie: Molly jedzie ze mną z przodu pod nogami (nie wyglądając przez okno nie ma odruchów wymiotnych), Merci ma kojec transportowy oddzielający ja od Eli, wiec nie może się do niej przytulać, a Ela zajmuje dwie trzecie kanapy i przeżywa, że jedzie obok „rzygulina”, bo ona pamięta, że na pierwszej wyprawie któryś z Twinsów narzygał jej na ogon. Oczywiście na krótkie trasy wszystkie lądują razem z tyłu lub w bagażniku, bo do 30-40min są wstanie przejechać bez dodatkowych atrakcji, natomiast kilkugodzinne podróże są rozwiązane w powyższy sposób. Niestety w takiej konfiguracji nie możemy już ze sobą zabierać dodatkowych osób (lub ta, która ląduje między Elą i Merci ma dość niekomfortową jazdę). Dodatkowo z powodu dwóch jeżdżących z nami klatek (Ela i Donner jeździli bez nich) mamy nieco mniejszą pojemność bagażnika, co w sumie i tak nam się wyrównuje, bo na wyjazdy największą torbę rzeczy zawsze miał Donner, a teraz Twinsy i Ela pakują się w jedną, którą zazwyczaj pakowałam samej Eli.

Jeden pies, dwa psy trzy psy – a więc?

Osobiście nie bardzo odczułam różnicę w życiu z dwoma, a trzema psami – znacząca by była pewnie, gdyby z jednego zrobiły mi się nagle trzy. Oczywiście na pewno odczułabym ja bardziej – szczególnie finansowo i logistycznie, gdybym miała w stadzie trzy duże psy. A psychicznie i czasowo odczuła bym to jeszcze mocnej jakbym miała trzy psy problemowe i jeszcze chciała je przygotowywać do zawodów, czy w ogóle robić coś z nimi poważniej, wówczas myślę, że przy moim trybie pracy nie byłabym w stanie ich ogarnąć. Myślę (tak szczerze), że już jeden problemowy pies na poziomie młodego Dosia pochłonąłby 200% moich psiarskich możliwości i wówczas nie wiem, czy dwa psy nie byłyby ekstrawagancją. Natomiast gdyby Twinsy nie były bliźniaczkami, a ich adopcja byłaby rozłożona w czasie np. roku sam początek życia z trzema psami, byłby jeszcze mniej zauważalny.

Nie narzekam na życie z trzema psami, nie przeszkadza mi i nie wymagało ode mnie jakiegoś znacznego przeorganizowania życia. Ale to olbrzymia zasługa charakteru dziewczyn i trochę szczęścia, które mamy, bo mam świadomość tego, że mogło być dużo gorzej i mogło to się wiązać z wieloma zmianami.

Natomiast jaka jest konkluzja? Ilość psów zależy tylko i wyłącznie od Twoich możliwości czasowych, finansowych i ogarnięcia w psiarstwo oraz tego, co oczekujesz od życia z psami. Chcąc siedzieć w domu z ogrodem, ograniczając się do spacerów raz w tygodniu, pewnie można mieć tych psów i z pięć. Chcąc połączyć życie zawodowe, prywatne i jakieśtam podstawowe ogarnianie psów większe stado może być już problemem. Natomiast na wielki szacunek zasługują Ci co mają stado, żyją z nimi normalnie – pracują, podróżują i jeszcze mają osiągnięcia ze swoimi psami czy to w posłuszeństwie czy innych sportach, gdzie z każdym psem trzeba indywidualnie trenować. Nie wiem jak oni to robią, ale wielkie chapeau bas, bo zapewne wiąże się to ze znacznym poświęceniem się psom. Mi chwilami brakuje rąk i jedna dodatkową bym nie pogardziła szczególnie, kiedy wszystkie chcą się na raz głaskać lub dostawać smaczki, ale jestem wstanie jeszcze je ogarnąć (choć dalej uważam, że dwa psy to optymalne zestawienie). Ale są tygodnie w trakcie sezonu, gdzie z powodu pracy ledwo samą siebie ogarniam, wiec psy maja bardzo ograniczone atrakcje. No ale, staram się łączyć życie zawodowe, prywatne i pasję. Nie jestem w stanie (i chyba nie chcę) poświęcić się tylko jednej dziedzinie, więc na chwilę obecną dwa-trzy psy to coś co w pełni mnie satysfakcjonuje, bo jeden… to jednak byłoby trochę mało.

Ogółem: 1 529, dzisiaj: 1

You may also like

Zostaw komentarz