Czasem nie tylko o psach mam ochotę coś napisać. Mój blond mózg ma tyle różnorodnych, ciekawych pomysłów, że warto czasem byłoby przelać je na papier. Oczywiście jak się nie trudno domyśleć, większość i tak krąży wokół psich spraw – bliżej lub dalej, ale zawsze w okolicy. Tak więc postanowiłam dołożyć dział „Z życia psiary” i upchnąć w niego te wszystkie moje małe smuteczki, radości i przemyślenia, nie koniecznie związane bezpośrednio z psami, choć i te związane z nimi, które bezpośrednio dotyczą mnie – jako psiary i trenerki szkolenia psów.
I tak w czasie świąt, kiedy to mieliśmy z M. więcej czasu, by przemyśleć i poukładać trochę dokładniej temat ślubu. Naszło nas na przemyślenia, jak to zmieniło się nasze życie, odkąd jesteśmy razem. Znaczy, jak zmieniło się życie M., bo moje nie aż tak bardzo. Oczywiście zmieniłam pracę, wyprowadziłam się z moich idealnych księżniczkowych warunków w obce, nieprzychylne i spartańskie warunki Grójca. Ale to nic. Moje plany, cele, dążenia nie zmieniły się, co najwyżej odwlekły w czasie. Jak na przykład to, że w tym roku muszę zrezygnować z kursu instruktorskiego i warsztatu behawiorysty, bo nie wystarczy mi dni urlopowych na szkolenia, wesele i podróż poślubną. Znaczy… starczyłoby, ale zabrakłoby mi wolnych dni na przygotowania do ślubu, zapraszanie gości, czy załatwianie wszystkich papierologicznych dupereli. Ale jestem w stanie przewartościować sobie hierarchię celów, rok to wcale nie tak dużo, najwyżej pojeżdżę na kursy i seminaria weekendowe, jak będą w ludzkiej cenie. Za to M. musiał zupełnie odwrócić swój światopogląd.
Pierwszym największym szokiem dla niego było to, że pies może mieszkać w domu. Duży pies. Duży pies mający olbrzymi ogród. Duży, kudłaty, brudny, pies – owczarek niemiecki, mający olbrzymi ogród, łóżka z każdej strony domu i budę, mieszka w domu – na fotelu. M. mieszkał i wychowywał się w leśniczówce, zawsze miał do czynienia z psami. Małymi, dużymi, rasowymi lub też nie, ale psy zawsze mieszkały na dworze. Żeby mnie źle nie zrozumieć – nie były to podwórzowe kundle. Nie! Nie! Ot po prostu mieszkały na dworze, ale niczego im nie brakowało. Mieszkały w budach, w dużych kojcach, a tu chłopak trafił na psiarę, gdzie pies, często brudny, pakuje się na fotel i w nosie ma zostawanie na dworze. Trafił na psa, który biega luzem po ogrodzie, który wsadza swój ciekawski nos w każdą dziurę, depcze kwiatki, kopie dziury i wszyscy jedynie wzruszają na to ramionami, jakby zupełnie nic się nie stało, bardziej martwiąc się o to czy dziś przypadkiem Budzik nie ma problemów z brzuszkiem, niż to, że połamał świeżo nasadzone porzeczki.
Długo tego nie mógł zrozumieć i dużo było o to kłótni, że jak kiedyś zamieszkamy razem, to na pewno tak nie będzie. Że miejsce dużego psa jest na dworze, że pies nie będzie wchodził na meble i do domu, itp. Na szczęście dość szybko to zaakceptował, widząc najwyraźniej, że Budzika kocham bardziej niż jego i nie można stawać pomiędzy mną a psem, gdyż niechybnie przegra. Wszystko zmieniło się, kiedy pojawił się Donner. W sumie sam namówił mnie na kupno drugiego psa – był to chyba w jego życiu przełom i gdyby wiedział, jak to się skończy, na pewno zastanowiłby się trzy razy, zanimby zaczął mnie do tego namawiać. Ale Donner zmienił jego życie. Kiedy w końcu nie tylko miał psa (a raczej nie tylko pies był), ale wychowywał go i kiedy miał porównanie jak pies chowa się w domu, a jak na dworze, zdecydowanie zakochał się w tej małej, podłej i złośliwej kulce.
Bowiem to Donner przewrócił jego życie do góry nogami. M. zaczął się wkręcać w psiarstwo i nawet chyba zaczął mnie rozumieć. Nie oponował (bardzo), kiedy postanowiłam, że pies jedzie z nami w góry, trochę bardziej protestował, przed zabraniem go na żagle. Nie rozumiał, po co chodzę z psem na szkolenia, skoro mogę równie dobrze sama go wyszkolić. Tak, mogłam – już dużo wcześniej miałam ku temu wiedzę i możliwości i właśnie dla tego nie zdecydowałam się samej szkolić psa. By nie zgubiła mnie nadmierna pewność siebie i wiara we własne siły. Bo często ocena kogoś z zewnątrz, obiektywne spojrzenie na to, co robię, plus niewątpliwie największa zaleta grupowych szkoleń – inne psy, pozwalają na o wiele lepszą pracę z psem. M. zaczął wozić mnie na szkolenia, żeby było szybciej, to znaczy, żebym nie traciła godziny na dojazd i powrót i chcąc nie chcąc, zostawał ze mną. Obserwacja mojej pracy z psem, obserwacja innych psów i samych zajęć pozwoliła mu wiele zrozumieć. Bardzo szybko, sam zaczął testować komendy na spacerze, już nie tylko po to by pies zrobił sztuczkę, tylko po to, by zobaczyć czy to, na co wydaję tyle pieniędzy działa.
Także przekonał się do psa, do tego, że można coś z nim robić i jest to coś więcej niż futrzak biegający po podwórku. Jeszcze wprawdzie wiele lat krzywo patrzył na mnie, jak gadam do psów, rozmawiam z nimi, zupełnie jakby mnie rozumiały. I byłoby tak do momentu, kiedy sam nieświadomie zaczął to robić. W pewien weekend wrócił do rodziców i poszedł pobawić się z pieskami. Kiedy zaczął bawić się z Borysem, zaczął do niego gadać, zupełnie jak do Donnera. Wtedy jego tata, który ma zawsze duży ubaw z mojego traktowania Donnera, uświadomił go, że Sarnów to nie Lublin, tu psy są normalne.
To dało M. do myślenia, jak bardzo się zmienił w kwestii psów. Ale uznał, że Borys jest trochę zaniedbany. Zakupiliśmy więc Borysowi szczotki, zabawki, zaczęliśmy go suplementować. Niby nic takiego, ale jednak. Z socjalizowaliśmy trochę, zupełnie niesocjalizowana Czarną Sukę, której jedynym objawem miłości było niespodziewane ugryzienie, a o podejściu do mężczyzny nie było mowy. Borys wprawdzie na początku reagował wręcz strachem na nasze ćwierkanie do niego, chowając się w budzie przed nienormalnymi ludźmi, szybko jednak zaczął to wykorzystywać, kiedy przekonał się, że jedyne co od niego chcemy to głaskanie i zabawa.
M. zaczął się interesować psami. Czytać o psich rasach, sportach, upatrzył sobie swoje ulubione, które mógłby mieć. M. zaczął się przejmować stanem zdrowia Donnera. Wracając z zakupów zawsze kupi mu jakiś smaczek, czynnie uczestniczy w wyborze chrupek pod względem składu. To on namówił mnie (a wręcz zmusił) do prowadzenia bloga. I tak z osoby zupełnie obojętnej, jeśli chodzi o psy, no może nie obojętnej, ale takiej, której pies do szczęścia nie jest potrzebny, stał się namiastką psiarza. A nawet więcej, odkrył nowy język komunikacji z pracownikami. Okazało się bowiem, że tak jak palacze łączą się na papierosku, tak psiarze najszybciej nawiązują kontakt. I tym oto sposobem, kiedy M. wraca z jakiegoś spotkania, zazwyczaj pierwsze co słyszę w odpowiedzi na pytanie: „jak było?” jest informacja, o tym jakiego ktoś ma psa, co z nim robi itp. Tak… psy łączą ludzi i jakoś od razu się rozmawia mniej oficjalnie. Co więcej, M. przestał bać się psów. Kiedyś na widok pędzącego w jego stronę dużego psa, zszedłby pewnie na zawał lub szukał kija do obrony. Obecnie, taki widok nie robi na nim wrażenia. Nie sztywnieje, nie panikuje – ignoruje go. Czyta sygnały psów, wie kiedy pies dziamoli, bo dziamoli, a kiedy na coś szczeka. Sam komentuje złe nawyki i nieumiejętne zachowanie innych właściciel psów, dostrzega ich problemy, rozróżnia rasy. Ogólnie zauważa na ulicy psy, a wierzcie mi, szary, przeciętny Kowalski ich nie widzi, albo nie rejestruje ich obecności, a na pewno nie zwraca na nie uwagi.
I choć ciągle Donner stanowił delikatny problem w stylu: bycia gamoniem, mieszkania w wielkiej piaskownicy, jedzenia wszystkiego z jego kłakami, spania na piasku, codzienne wdeptywanie w kałużę wody, która wyciekła psu z pyska podczas picia. Opędzanie się od sępiącego psa, uważanie, by nie dostać zabawką w głowę, kiedy niewinny M. czyta sobie książkę, a Donner koniecznie chce się z nim bawić torgą. Codzienne długie spacery i bieganie. Kiedy ja mam delegację lub jestem chora spacery z rana i wieczorem. A nawet jeśli M. nie musi nic robić z psem, Donner przypomni mu, że już pora wstawać, bo ja wyszłam do pracy i jego nic nie interesuje, że M. ma dziś wolne. Choć powiem Wam w sekrecie, że są dni, kiedy M. zabiera Donnera do pracy i gdyby nie to, że Donner nie lubi ludzi i gardzi nimi, dając głośno o tym znać, pewnie chodziłby z nim jeszcze częściej do pracy.
Cóż… poukładany, czysty i zaplanowany dzień M. został zakłaczony i zasypany piaskiem, rozniesiony przez tornado zwane Donner, a błogie lenistwo i nic nierobienie wieczorami przed telewizorem, zostało wywleczone przez owczarka na spacer lub zakłócone przez wciśniętego w ręce miśka.
Zgodnie stwierdzamy, że Donner jest strasznie rozpieszczony, bardzo absorbujący i męczący. Ale zarówno ja, jak i M. kochamy go jak dziecko. To już normalne, że wszystko planujemy z uwzględnieniem psa i spontaniczność prawie u nas nie istnieje (jeśli nie da się wciągnąć w nią psa). M. szukał mieszkania pod psa, maksymalnie na pierwszym piętrze, z balkonem, no i przede wszystkim z akceptacją psa, nawet nie przyszło mu do głowy, że mogłabym przeprowadzić się bez niego. Mój samochód kupiony był, by wozić psa, wakacje, wyjazdy planujemy w miejsca, gdzie można pójść z psem. Ale najważniejsze, że się dogadaliśmy. Że M. mniej lub bardziej rozumie moje spaczenie i przynajmniej nie próbuje go wykorzenić łomem, co najwyżej czasem troszkę odchwaszcza, lub przycina kiedy się zbytnio nakręcę. Nie mogę powiedzieć, że w pełni podziela moją pasję, ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak dobrze. Bo przecież jeszcze niedawno, raptem 6 lat temu M. zarzekał się, że miejsce psa jest na dworze, a teraz? Mieszka, w dwupokojowym mieszkaniu z olbrzymim owczarkiem z ADHD. Zaprasza psa do łóżka na wieczorne tulanie, a kiedy ma wolne, a mnie nie ma, robią sobie z psem męski dzień, spędzając go na oglądaniu meczów, jedzeniu pizzy i to wszystko, co robią wtedy faceci, a żeby było zabawniej Donner bardzo chętnie w tym uczestniczy. A na moją sugestię, że może zostawimy psa na dworze, kiedy wracamy do Lublina, lub jedziemy do jego rodziców, słyszę pełne wyrzutu: „Chcesz psa pochorować!? Jest za zimno!”.
A jak na psa zareagowały Wasze drugie połówki? Były psiarzami, czy musiały się dopasować? A może to Wy zeszliście na psy z powodu miłości do człowieka?
37 komentarzy
Piękna historia 🙂 Psy naprawdę potrafią zmienić człowieka i jego życie. A sama nie wyobrażam sobie życia z osobą zdystansowaną do tych cudnych stworzeń 😉
Nigdy nie wiadomo jak się życie potoczy, ja też zakładałam, że mój mężczyzna będzie musiał kochać psy, anime i Marvela, grać w planszówki i RPGi. Za to dostałam realistę i dokładne przeciwieństwo mnie, dobrze że chociaż podobną muzykę słuchamy. Ważne by umieć się zrozumieć wzajemnie. A może przede wszystkim zrozumieć tą osobię, która nie podziela naszej pasji, by jej nie zrazić do naszych odchyłów, bo to jest najgorsze, kiedy próbuje się kogoś na siłę do czegoś przekonać, bo zazwyczaj przynosi to odwrotny skutek. 🙂
Mam jedno pytanie. Co to za Borys? Bo widziałam hak wspomniałam w jakiś postach o nim Ale skąd on się wziął to nie wiem. :))
Borys jest psem rodziców M. Nie jest ani mój, ani jego, ale kto wie, może kiedyś napiszę post o Borysie oraz Czarnej i Białej suce. 🙂
Zagadka rozwiązana 🙂 Taki post by był ciekawy, na pewno przeczytam jeżeli napiszesz.
W takim razie muszę sprostać oczekiwaniom i popełnić ten wpis, tylko musze zdjęcia pieskom porobić, żeby i zaprezentować się ładnie mogły 🙂
U nas było tak, że małż miał w domu psy, rybki itp. Ale zawsze kundelki, które były i żyły trochę własnym życiem 😉 Marzył o ONku, którego mu kiedyś obiecałam 😀 Ale przywykł do myśli, że zamieszka z nami corgi. Oglądał, poznawała, ba on niepsiarz pojechał ze mną towarzysko na wystawę do Opola (mieszkaliśmy wówczas we Wro). ZObaczył psy i wówczas zawyrokował, że cardigan. Nie pembroke ale cardigan. Później pojechaliśmy na klubówkę i oczarowały go cardisie blue merle. I tak zamieszkała z nami corgikluska Biba 🙂 Miała nie spać w łóżku, miała nie żebrać, miała być TYLKO psem. Nie wyszło 😀 Potem pojawiła się druga, bo dwie to lepiej, a teraz są już 3 cardiganki – w tym odhował chłop swój pierwszy miot papisiów. ONek zamienił się w duże “coś” (do dogadania) po przeprowadzce. Stał się zapsiony – z każdej delegacji przywoził prezenty PSOM – mi przy okazji 😉
Idealny przykład “zejścia na psy” ;D
Oj zdecydowanie 😉
U nas to ja byłam psiarą z dziada pradziada 😉 Śledziowy nigdy w życiu psa w domu nie miał, z jednym (psem koleżanki) miał nieco kontaktu, ale poza tym – kompletnie nic. Wkręcił się błyskawicznie 😉 Najpierw zakochał się z moim CTRze Borysie, gdy on odszedł a w moim domu pojawił się Bohun – przepadł zupełnie 😉 Nasze psy uwielbia, tuli, mizia i kocha 🙂
Dać facetowy kudłacza i zachowuje się jak chłopiec z wielkim misiem 😀 Skąd ja to znam, hehe, ale wczesniej ile było zarzekania się, że pies to…nie… duży nie… a teraz najlepsi kumple. Choć Wy to zupełnie go zdominowaliście 😀 Tyle kudłaczy na jednego faceta! Jesteś okrutna 😀
Tak tak, taki on strasznie biedny – Bohunek to piesek pańcia, Eevee tez w tę stronę ewoluuje…. 😉 oni mają specjalne przywileje 😛
Noo, ale co złego zrobią to pewnie Twoja wina, z je źle wychowałaś, a że pan mężczyzna je rozpuszcza to inna kwestia (przynajmniej u mnie tak jest) 😛
To ja trochę podejdę do tematu z innej strony. Tak jak Ty “zepsiłaś” swoją drógą połówkę, tak ja zmieniłam podejście do psów mojej mamy. Kiedyś pies miał mieszkać w ogrodzie, karma to głupota a pies w domu to tylko kłopot… A teraz? Teraz Nero jest jej “synkiem” dba o niego bardziej niż o siebie, jest na każde jego zawołanie i wydaje więcej pieniędzy na niego niż na siebie. Kocha go i to bardzo. Zmieniła całkowicie podejście do psów i tego jak ludzie traktują te wspaniałe istoty. Kiedyś, gdy ktoś na jej oczach “wyrzucił” psa z samochodu, ryzykując mandatem i kolizją z innym pojazdem, zajechała właścicielowi psa drogę i sowicie go “pochwaliła” działając w obronie zwierzaka.
Jestem pod wrażeniem jak ludzie mogą zmienić swoje poglądy, pod wpływem nowych doświadczeń. Psiarze mają chyba jakąś specjalną moc lub dar przekonywania 🙂
Ja na szczęście nigdy nie miałam problemów z rodziną w związku ze zwierzętami, ale dobrze, że u Ciebie tak się zmieniło, bo niestety pies lub kot często powoduje niepotrzebne konflikty kiedy jedna ze stron nie potrafi go zaakceptować.
Spaczyłam narzeczonego (chłopak z gospodarstwa, gdzie psy były tylko alarmem, mieszka teraz z dwoma psami i dwoma szczurami w dwupokojowym mieszkanku), spaczyłam mamę (z “no kiedyś możemy mieć psa” do 5 psów i czynnej działalności w wolontariacie!)… Kto następny? 😀
Brawo! To się nazywa sprowadzenie kogoś na psy 😀
Mam to ogromne szczęście, że mój facet jest takim samym psiarzem jak ja, więc tkwimy sobie w tej chorobie razem i tylko ona eskaluje. Organizujemy wycieczki, szukamy terenów gdzie psy będą mogły się wybiegać, staramy się organizować wszelkie wyjazdy tak, aby psy jak najkrócej były same, planujemy konieczne zakupy, radzimy się nawzajem w kwestiach zachowań (czasem ja coś zauważę, czasem A.) i tak to się kręci. Mamy tylko umowę, że kiedy któreś zacznie przesadzać z pomysłami, to drugie robi za hamulec.
Hehe, a co jak i drugie się wkręcie w to przesadzanie i nie zauważy, ze już warto zahamować? 😛
Oj mi aż czasem żal tego mojego chłopa 😛 Gdy się poznaliśmy miałam kilkuletnią sukę. Niedługi czas po zamieszkaniu razem, wpadliśmy (tzn on tylko pomógł w realizacji) na pomysł adopcji psa. Od 1,5 roku regularnie tymczasujemy psy w trzypokojowym mieszkaniu w centrum miasta- zdarza się, że mamy 5 psów w domu. Wakacje spędzamy z psem, wszystkie śpią z nami w łóżku i generalnie jest super! Problemu z prezentami dla mnie nie ma, opłaca psie zakupy 🙂 Gdy przychodzą do niego kumple, wychodzi z niego pan trener, chwali się jaki to Taj jest uzdolniony, prezentują wszystkie sztuczki, coraz częściej prowadzi psie dyskusje… Często pękam ze śmiechu 🙂
Hehe to tak jak u mnie 🙂 Tak to pies-gamoń, ale jak zostają sami lub kiedy ktoś do niego przychodzi, to jest chwalenie się jakiego mamy fajnego psa 😀
Drugiej połówki nie mam, ale moja rodzina coraz bardziej schodzi na psy :D. Rodzice z podejścia, że pies to tylko na dworze, je resztki z obiadu i służy do alarmowania, że ktoś chodzi za płotem zmienili je na piesek w domu, dokarmianie mięskiem, kupowaniu smaczków (100% mięska :P), gadaniu z nim, bawieniu się, a co najlepsze to przed znajomymi chwalą się jaki mądry, czego to on nie potrafi itp. Z kolei babcia, która twierdzi że psy to darmozjady od jakiegoś czasu gdy do niej przyjeżdżamy sama wpuszcza Kibę do domu i cały czas z nią gada o jedzeniu :D. Psy zmieniają ludzi, a szczególnie te ‘ułożone’ i z pozytywnie ześwirowanymi właścicielami.
Moja babcia w sumie tez miała w rodzinie największe ‘ale’, do tej pory ma, ale chyba tylko na pokaz, bo jak sa spotkania rodzinne i swieta to zawsze podkarmia Donnera najlepszymi kąskami, prosto ze stolu 🙂
świetny wpis! 🙂 u nas decyzja o adopcji Tajgi zapadła jak juz mieszkalismy ze sobą, ale to ja zdecydowanie bardziej jestem zapsiona niz mój facet
M. jeszcze nie dorósł do adopcji, ciągle jeszcze jest przekonany, że najlepiej od szczeniaka. Ale do wszystkiego dochodzi się z czasm. Jak będziemy mieli ogród to się wszystko pogodzi. I psa od szczeniaka bo i takiego potrzebujemy i jakąś owczarkową starownikę z adopcji, ale pomalutku 🙂
Miał być tylko tymczas… 😉 Tajga miała wtedy nieco ponad 7msc
Takie tymczasy są najlepsze. Mam znajomą, która też ma psa na tymczasie, ale i tak już wszyscy wiemy, że go nie odda 😛
Rewelacyjna historia! 🙂 U mnie było tak, że gdy pomyślałam o adopcji psa to największym wyzwaniem było przeciągnięcie na swoją (psią ;)) stronę mamy. Reszta rodziny i przede wszystkim tata szybko dali się przekonać, że to super pomysł. Po wielu próbach i mama była kupiona, a teraz jest absolutnie zakochana w Bąblu i nie wyobraża sobie życia bez niego 😀 Dochodzi nawet do sytuacji, kiedy rodzice przekonują mnie, że gdy będę się wyprowadzać to Bąbel zostaje z nimi… Nie ma opcji 😛 Mój chłopak z kolei nie jest tak wkręcony w psi świat jak ja, ale bardzo mnie wspiera, od samego początku, cierpliwie wysłuchuje wszystkiego co mu opowiadam o szkoleniu, o jedzeniu, o wizytach u weterynarza, o innych psach… No po prostu skarb nie facet! A z Bąblem też super się dogaduje i chętnie bawią się, gdy siedzimy u mnie 🙂
Brawo! Przekonanie kogoś w rodzinie do psa z adopcji to już wyższy lewel!
Niestety, u mnie w rodzinie mam ludzi niereformowalnych. Od samego początku, gdy uśpiliśmy staruszka Dżekiego prosiłam by wybrać się do schroniska po jakąś biedę, ale ojciec uparł się na owczarka. Oczywiście, po co hodowla, jak można taniej. I tak pojechał do jakiegoś chłopa ze wsi, co sobie pieski rozmnożył i kupił Mozarta za 200 zł. Teoretycznie owczarek, do owczarka w ogóle nie podobny. I na nic także zdały się moje prośby, by psa trzymać w domu- psa miejsce jest tylko i jedynie na dworze i to jest zdanie każdego poza mną w domu (dobrze, że na kota ze schroniska i jego przebywanie w domu udało mi się zawalczyć). Tak więc moje ponad 50 kilo szczęścia ma już rok, w domu nie był nigdzie, niemal cały czas spędza w kojcu, wychodzi z niego tylko jak ktoś jest na podwórku. Bo niszczy. Gdyby nie moja amatorska próba szkolenia go nie znałby posłuszeństwa. Niestety, mam zbyt małą wiedzę i doświadczenie na to, by należycie prowadzić jego szkolenie, a na prośbę o wysłanie mnie z Mozartem na szkolenie, czy choćby drobną pomoc pieniężną z racji że jestem niepełnoletnia… Spotkało się ze śmiechem, bo “chyba zwariowałam”. Czasem mam ochotę ryczeć w poduszkę, wstawić ogłoszenie o adopcji, by psiak znalazł lepszy dom, gdzie nie będzie traktowany jak szkodnik. Problem w tym, że on i ja- dogadujemy się, dobrze nam ze sobą. Na przeszkodzie stoi rodzina, której jednak nie idzie się pozbyć, tak jak drugiej połówki.
Będzie długo, ale musiałam się w końcu wyżalić. Od dłuższego czasu czytam Pani bloga i kręcę głową z niedowierzaniem- bo można inaczej. Dobrze, ze Donner ma taką wspaniałą przyjaciółkę w Pani, a Pani partner tak wspiera was w waszych działaniach. Z zapartym tchem czytam każdy wpis. Mam nadzieję, że gdy będę miała możliwości- zabiorę Mozarta ze sobą do nowego domu, że będzie mnie stać choć na pojedyncze rady u trenera. To dzięki wpisowi tutaj odrzuciłam kolczatkę, nigdy wcześniej nie wpadłam na pomysł, żeby sprawdzić jej działanie na swojej ręce. To między innymi dzięki Pani wpisom wiem i poznaję na sobie, jaką przyjemnością jest obcowanie z psem. Gorąco pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszej pracy trenerskiej, tak z Donnerem, jak i z M. 😉
Eh… pozostaje mi tylko powiedzieć “jestem z Tobą”. Niestety z rodziną jest ciężko, ale niestety póki nie ma się tej magicznej plastikowej karty w dowodzie, często rodzina nie traktuje nas poważnie. Ale nie powinnaś mieć do nich pretensji. Trzeba też ich zrozumieć. Skąd oni mają wiedzieć, że można inaczej skoro nikt im nie powiedział? Nikt inny niż córka, ktoś z autorytetem, kogo posłuchają, kto przedstawi racjonalne argumenty nie emocjonalne. Ja też nie miałam łatwo z pierwszym psem, też było w większości tak ja rodzice chcą, ale im byłam starsza tym było bardziej po mojemu. A kiedy już zaczęłam pracować, zaraz po tym jak uzyskałam magiczną kartę pełnoletności zupełnie odpuścili, bo sama sobie płaciłam za to co chcę robić z psem czy co mu kupić i w końcu przywykli, a jak zobaczyli efekty zaczęli mnie wspierać. Ale było to też w tym moje poświęcenie, bo na urodziny czy święta zamiast prezentu, życzyłam sobie coś dla psa lub z psem. Potrafiłam zrezygnować z imprezy by pójść popracować z psem. Widzieli moje zaangażowanie i to, że jest to moja pasja więc nie oponowali, bo skoro potrafiłam zrezygnować z przyjemności dla psa nie mogli stawać przeciwko takim wyborom.
Życzę Ci dużo cierpliwości i powodzenia. I nie osądzaj rodziny zbyt surowo, oni po prostu nie wiedzą, że można inaczej, a nie robią tego by zrobić psu krzywdę. Pracuj z psem jak najwięcej, spaceruj, baw się i nie zamartwiaj się. Psy M. też żyją na dworze i w kojcu i nie są cierpiącymi psami. Mies się przyzwyczaja do sytuacji i nie myśli, ze mu źle i że mogłoby być lepiej. Tylko po prostu spędzaj z nim czas, nie zostawiaj go, ale nie rozczulaj się nad nim. Bo dla niego ważniejsza jest zabawa czy praca z Tobą a nie to, że śpi w budzie, a nie na łóżku. I czas spędzony z Tobą doceni bardziej niż spanie w puchu 🙂
Przepracowane problemy najbardziej zbliżają, wiem to doskonale 🙂
U nas było troche odwrotnie. To ja dołaczyłam do stada, w którym pies i człowiek mieli równe prawa co, przyznam szczerze, poczatkowo budziło mój sprzeciw. Stefcik miał swoje miejsce na kanapie, spał w łóżku, mógł bawic się czym chciał itp. Jednak, jako że to ja dołaczyłam do nich to nie miałam za wiele do powiedzenia. Myślałam, że inaczej bedzie w nowym, wspólnym mieszkaniu ale, po roku zganiania psa z łóżka i kocy odpuściłam i poczułam w sumie ulgę 😉 Udało mi sie za to przekonac K., że z psem mozna pracować a szkolenie to nie trening wojskowy a przyjemność. Co kraj to obyczaj 😉
pozdrawiamy!
http://www.projektamstaff.blogspot.com
Głos z drugiej strony i to jeszcze od kobiety! Kto by się spodziewał, że jest to możliwe 😀 Zazwyczaj psiary to baby i z facetami jest problem hehe. Dobrze jednak, że “zeszłaś na psy” 🙂
Moja druga połówka wolała koty i była alergikiem. Skończyła być drugą połówką po 4 miesiącach.
Ja przez psa odszedłem od niej. Sierść, piach w łóżku, ciągłe jęczenie i namolność to nie świat dla mnie.
To przykre, że dwie dorosłe osoby nie potrafią pójść na kompromis (mówię o jednej i o drugiej stronie), gdzie z powodu psa się rozstają. Fakt, M. musiał zaakceptować pewne rzeczy, ale ja ze swojej strony też musiałam wiele zmienić jak chociażby to, że codziennie odkłaczam mieszkanie, mamy sypialnie “bez kłaczka” gdzie psy nie wchodzą, mimo że wcześniej ze mną spały. Jak również takie ogarnięcie psów, by nie przeszkadzały M. kiedy sobie tego nie życzy. Także kwestia chęci, kompromisu i zrozumienia drugiej strony. 😉 Choć z drugiej strony, jeśli ktoś nie jest w stanie pójść na kompromis i zaakceptować pewnych niedogodności, to w sumie nie ma co się męczyć. 😉