Strona główna Nasz punkt widzenia Życie w czasie epidemii

Życie w czasie epidemii

autor Amelia Bartoń - zamerdani.pl

…I wtedy wszystko nagle się zatrzymało. Miasta opustoszały, kluby, kawiarnie i miejsca spotkań zostały zamknięte. Wracając do domu, zwykle dość zatłoczoną drogą ekspresową, minęłam na odcinku 200km może pięć samochodów… Nie tak miała wyglądać apokalipsa. Miało być czarno-biało, po świecie powinny biegać zombie, by ostatecznie po kilku dniach na niebie pojawił się Marvelowski super bohater, który uratowałby ludzkość…

Nic takiego się nie wydarzyło, choć pewnie nie jedna osoba wychowana na Underwordzie i podobnych uniwersach na to liczyła. Nie było wybuchu, fantazyjne stwory się nie pojawiły, przyszła normalna kolorowa wiosna, a świat zamarł.

Z góry przepraszam, będzie mało psio (choć trochę będzie), ale muszę wylać z siebie swoje przemyślenia względem tego, co się dzieje i które zbierają się (i piszą) od 14 marca, kiedy to w popłochu pędziłam z Lublina do Warszawy, do domu i do M.

Dla wielu osób czas epidemii jest czasem bardzo niepewnym. Strachu o jutro, o zdrowie swoje i najbliższych, o pracę, o wszystko. Wielu osobom świat się zawalił i przyszedł czas na refleksję. W końcu zatrzymaliśmy się i spojrzeliśmy na siebie i świat – tak, żeby widzieć, a nie tylko patrzeć na uciekające przez palce dni. Myślę, że też wielu z nas zdało sobie sprawę z tego, jak bardzo żywi jesteśmy i jak łatwo nam to życie odebrać, a wraz z nim odebrać naszym najbliższym możliwość pożegnia. To, co oglądaliśmy w filmach katastroficznych, zaczyna się dziać na naszych oczach. Hale wystawiennicze przekształcone w polowe szpitale, strach przed otworzeniem okna, by wywietrzyć mieszkanie i straszna… straszna dezinformacja.

Alternatywna rzeczywistość

Po ostatniej rozmowie z babcią jestem przerażona, że starsze osoby poznające świat i realia z wiadomych mediów, żyją w zupełnie alternatywnej rzeczywistości. I choć gotuje się we mnie, gdy słyszę alternatywne historie, to z jednej strony się cieszę. Dalego, że w ich rzeczywistości epidemia nie jest tak straszna i wcale nie jest tak źle. I dobrze w sumie, że tak myślą, bo w ich wieku dodatkowy stres i strach jest ostatnią rzeczą, której potrzebują. Nie chcę zagłębiać się w politykę, ale trochę przeraża mnie fakt, jak bardzo można manipulować opinią publiczną. Wprawdzie wiemy o tym wszyscy, ale kiedy spotkałam się z tym na żywo, przeraziło mnie to, że tak naprawdę w dzisiejszych czasach, gdzie jesteśmy zasypywani informacjami z tysiąca kanałów / stron / opcji nie jesteśmy już w stanie obiektywnie ocenić, co jest prawdą, co półprawdą, a co nie prawdą. I choć jestem wściekła, o to w co wierzą babcie, cieszę się, że mimo wszystko zostają w domu, dbają o siebie i całkiem dobrze psychicznie sobie z tym radzą.

Realia

W naszym życiu wbrew pozorom wiele się nie zmieniło. Ale skutki zmian na świecie odczuwamy tak jak wszyscy.

Wbrew pozorom nasz (a właściwie mój, ale M. też) dzień wygląda tak samo. Zachowaliśmy rutynę z dwóch powodów – raz dla naszych psów, by nie wywrócić im życia do góry nogami i, by po zakończeniu epidemii umiały dalej funkcjonować w normalnym trybie naszego dnia. Dwa dlatego, że rutyna pozwala nam zachować spokój. Nie mamy poczucia bezsensu, uwięzienia. Jest po co wstać, a kiedy coś robimy, nie myślimy o tym, co się dzieje. Bo równie niebezpiecznym, jak wirus jest strach i panika zjadająca nas od środka. Także staramy się żyć – żyć normalnie, na ile to możliwe i zajmować głowę codziennością, która w normalnych czasach jest tak irytująca.

Zatem dalej wstajemy z samego rana. Jemy śniadanie, ogarniamy się i mimo, że mam home office bardzo pilnuję się, by nie robić tego w łóżku i piżamie. To drobiazg, ale taka rutyna pozwala nie zwariować i rozdzielić czas pracy od czasu wolnego. Pracuję w godzinach, w których powinnam, choć nie raz kusiło mnie, by zacząć wcześniej, bo co robić z tą dodatkową godziną życia z rana, której nie muszę poświęcić na dojazd do pracy? Szybko jednak przekonałam się, że to idealny czas na poranny trening w domu z psem (o zabawach z psem w domu przeczytasz tu: kształtowanie i Do As I Do). To samo dotyczy końca pracy. Nigdy nie zabierałam pracy do domu – punkt 16 kończyłam, wyłączałam wszystko i już – nikt nie mógł się do mnie dobić, choćby nie wiem co. Teraz pracę mam w domu i dalej tego przestrzegam, choć nie raz kusiło mnie posiedzieć chwilę dłużej i skończyć. Ale nie. Przyjęłam zasadę życia bez zmian i tego się trzymam, za to tę nadprogramową godzinę marnowaną na powroty z pracy przeznaczyłam na sprzątanie w domu i tym oto sposobem mam czyste okna, codziennie odkurzone, zrobiony obiad dla M. i nawet sprzątnięte szafki, do których nie zaglądałam od momentu przeprowadzki. To raptem dwie dodatkowe godziny życia, a jak wiele zmieniają.

Praca w czasie epidemii

I tu naszła mnie pierwsza refleksja o tym, jak fajną rzeczą jest home office. I tak robię to samo co w biurze, bo nie mogę sobie pozwolić, by tego nie zrobić, gdyż jak minie czas epidemii będę miała kumulację kilku miesięcy w jeden tydzień… Ale widzę ile zyskuję na tym rodzaju pracy – przede wszystkim spokoju, efektywności w tym, co robię i dokładności (w końcu nikt mi nie zawraca co chwilę tyłka).

Oczywiście przy mojej pracy możliwość pracowania w ten sposób to bardzo niewielki odsetek, bo większość opiera się na wyjazdach do firm, ale póki co Skype daje radę zarówno do konsultacji, jak i audytów. Swoją drogą mam jak nigdy roboty, bo w końcu osoby odpowiedzialne za dokumenty mają czas by je przeczytać, więc siłą rzeczy trzeba nanosić poprawki, aktualizacje i zmiany, więc o dziwo mam więcej pracy niż planowałam, mimo że nigdzie nie jeżdżę.

Zakupy….

Kolejną kwestią bez zmian jest nasze podejście do zakupów. Wprawdzie przez to wpisujemy się w stereotyp osób wykupujących pół sklepu, ale od zawsze zakupy robiliśmy raz w tygodniu. Czasem zdarzało się, że jakieś rzeczy pierwszej potrzeby kupowaliśmy w międzyczasie, ale w zdecydowanej większości przypadków robiliśmy jedne duże (olbrzymie) zakupy na cały tydzień. W obecnych czasach robimy to samo, z tą zmianą, że kupujemy na więcej niż tydzień, by kolejny raz jechać do sklepu, jak już praktycznie nie mamy co jeść.

Niestety wyjazd do sklepu to traumatyczne przeżycie. Kolejki przed sklepem, w niektórych sklepach braki towaru na półkach… Ta świadomość, że całe podejście EKO nie ma teraz sensu, bo wybieramy owoce i warzywa jak najbardziej opakowane, by nikt ich nie zmacał. Wybierając produkty zastanawiamy się na każdym kroku, na ile to bezpieczne, kto mógł je dotknąć, kichnąć…. Czy na etapie produkcji i magazynowania zachowano zasady ostrożności… czy ktoś, kto zajmował się tymi produktami nie jest teraz na kwarantannie. To przerażające. I fakt żywnościowy, bardziej stresuje nas niż inne zagadnienia związane z rozprzestrzenianiem się wirusa. Już nie wspomnę o tym, że podświadomość po powrocie ze sklepu (pomimo zachowania wszelkich zasad ostrożności) nakazuje mi pełną kąpiel z dezynfekcją i praniem ubrań, bo po prostu nie czuję się bezpiecznie.

I to tak naprawdę jest jedyny element, który nas stresuje i bardzo ubolewam nad tym, że najbliższa możliwa dostawa zakupów spożywczych przez Internet w naszym regionie to dopiero połowa kwietnia – taki jest czas oczekiwania (przynajmniej taki termin był 10dni temu)!

Czas wolny w epidemii

Myślę, że wielu osobom odbierając możliwość spotkań, odebrano sens życia. My, aż tak tego nie odczuliśmy. Oczywiście brakuje nam treningów siatkówki, a M. innych sportów. Brakuje pizzy z koleżankami, czy grilla ze znajomymi, który powinien niedługo przechodzić inaugurację. Ale staramy się nie narzekać. Brak sportów nadrobiliśmy zakupieniem kompletu hantle, podłączeniem gier na Kinecta i wydłużeniem spacerów. Do knajp czy na imprezy chodziliśmy tylko przy jakichś większych okazjach, więc aż tak bardzo nam tego nie brakuje. A wieczory spędzamy tak jak dotychczas – oglądając seriale na Netflixie ostatnio poszerzone o Anime. Natomiast M. bardzo ubolewa za to nad meczami, bo sportu w telewizji nie uświadczysz…

Psy w czasie epidemii.

Jak wspominałam na początku, bardzo zależało mi na tym, by nie zmieniać psom planu dnia. Dlatego też zachowaliśmy normalne godziny funkcjonowania. To, że pracuję z domu, nie może wpływać na to, by moje psy uzależniły się od mojej obecności, dlatego też w godzinach pracy nasze kontakty są bardzo ograniczone. Nie bawię się z nimi, nie głaskam bezmyślnie, jak śpią obok – raczej staramy się nawzajem ignorować, co też nie jest trudne, bo moje Kudły większość czasu przesypiają, mając mnie w nosie.

Za to dzięki zyskaniu kilku godzin życia mogliśmy codzienne, wieczorne, leśne spacery wydłużyć do spacerów weekendowych. A kiedy już mówimy o spacerach…

Zabawne jest to, że ludziom trzeba było czegoś zabronić (w teorii wychodzić z domu za sprawą akcji #zostańwdomu) by wszyscy nagle zaczęli łazić po lasach. I żeby nie było, bardzo fajnie, że ludzie się ruszają, spacerują i w ogóle, ale trochę wkurza mnie to, że chodząc po naszym lesie kilka lat, przemierzając po kilkanaście kilometrów po nim w różnych okresach, o różnych godzinach – w najbardziej obleganych czasach i godzinach niedzielnego obiadu spotykaliśmy kilka – kilkanaście osób na odcinku 10km. Teraz, po naszym lesie w weekendy chodzą hordy ludzi. Jakie to przykre, że ludziom trzeba było zabronić wychodzić, pozamykać galerie i kazać dla bezpieczeństwa siedzieć niemal 24h/dobę przed telewizorem i komputerem, by nagle zaczęli wychodzić. I niestety, właśnie przez tych niedzielnych spacerowiczów, którzy w czasie epidemii wyszli do lasu przypuszczam, że pierwszy raz w życiu, niektóre nadleśnictwa zdecydowały się zamknąć swoje tereny dla ludzi. Bardzo dobrze, że szybko się z tego wycofali, ale za ich przykładem poszło kilka Parków Narodowych, które owe zakazy wprowadziły i utrzymały. Smutne jest to, że te osoby, które stworzyły sztuczne tłumy, tego nie odczują, bo i tak większość życia nie wychodzili (albo swoje kroki kierowali do galerii handlowych), tak niestety zakazy dotknęły osoby czynnie z lasów korzystające – biegaczy, rowerzystów, trekkingowców, psiarzy… I to jest bardzo niesprawiedliwe. Ale też bardzo irytujące, bo nagle dzikie tereny leśne stały się deptakiem Starego Miasta w dni Jarmarku uczęszczanymi przez osoby o wyjątkowo niskiej kulturze i świadomości.

Niech, chociażby przykładem, będzie zdecydowanie większa ilość śmieci wzdłuż ścieżek… puszek po energetykach, butelek po piwie, papierków po wafelkach, chusteczek… olbrzymie ilości psiarzy, prowadzących psy w lesie bez smyczy, co w przypadku tego lasu jest skrajnie nieodpowiedzialne, bo o ilości zwierzyny, która tam występuje, nie raz Wam pisałam i pokazywałam stada dzików czy danieli składające się z kilkunastu osobników…. Nie wspomnę już o nieprzestrzeganiu zasady małych grup, bo nagle okazuje się, że rodziny po kilkanaście osób (chyba z sąsiadami) wychodzą wspólnie na wycieczki rowerowe, nie rzadko robiąc postoje na środku drogi / skrzyżowania i w nosie mają, że ludzie przechodzą chaszczami, by zachować od nich bezpieczną odległość. No niestety… tyle mówi się o świadomości, odpowiedzialności, bezpieczeństwie… a leżą (jak zwykle) podstawy współegzystowania z czasów, kiedy wszystko było normalnie…

Na szczęście jest jeszcze na świecie trochę zakątków, które przerażają niedzielnych spacerowiczów i liczę, że one zostaną nieskażone ich obecnością. No i co by nie mówić, przez potrzebę poszukiwania nowych miejsc, trafiliśmy na nową łąkę do wybiegania psów. Ale patrząc na to, co się dzieje w naszym mało komu znanym lesie… patrząc na zachowanie tych ludzi, wcale nie dziwią mnie ograniczenia. Absolutnie nie dziwią.

Czas na refleksję

Czas epidemii to czas na poukładanie sobie w głowie wielu rzeczy. Czas częstszych kontaktów z rodziną, wprawdzie telefonicznych, ale zawsze. Jest to czas niepewności, który pokazuje tak naprawdę to, kim jesteśmy – patrząc na to czego się boimy i jak w tych czasach się zachowujemy. Czy potrafimy się odnaleźć, czy mamy w sobie empatię, by zrozumieć strach innych, czy potrafimy dać otuchę, a sami przyjąć wsparcie.

Jestem ciekawa, co z tego wszystkiego zostanie, kiedy epidemia się skończy. Czy w sklepie starsze kobiety przestaną napierać wózkiem na innych stojąc w kolejne do kasy, czy ludzie przestaną narzekać, tylko po to, by narzekać. Czy przestaniemy tak materialnie podchodzić do życia, jak było to w ostatnich latach – czy dalej najważniejszym celem na wiosnę będzie zakup nowej sukienki, by pokazać się w biurze, jak świetnie się wygląda, czy takie rzeczy zejdą trochę na dalszy plan. Czy przestaniemy gonić, bo epidemia pokazała, że da się wolniej, nie tracąc na wynikach. Czy zaczniemy doceniać i szanować swój wolny czas i korzystać z dobrodziejstw otaczającego nas świata? A może nie zmieni się nic i szybko o wszystkim zapomnimy, wracając do stanu sprzed epidemii?

Czas pokaże. Nie łamcie się, epidemia minie, a my wrócimy do normalności. Tylko, pamiętajcie, że w tej rzeczywistości będzie też pies, który będzie musiał odzwyczaić się od waszej obecności i przyzwyczaić do nowych – starych reguł. Nie zniszczcie sobie całego wychowania psa w czasie epidemii, obdarzając go nadzwyczajną ilością uwagi, zainteresowania i miłości, bo z czasem będziecie musieli mu to odebrać, a wiele psów (szczególnie z problemami behawioralnymi) może sobie z tym nie poradzić. Pomyślcie już teraz o tym. Ale przede wszystkim trzymajcie się ciepło! Dbajcie o siebie, dbajcie o higienę, znajdźcie coś, co nie pozwoli Wam myśleć o tym strasznym czasie coś, co pozwoli odwrócić uwagę (pracę, hobby, medytację) i bądźcie optymistami. Będzie dobrze – musi być jak na amerykańskim filmie.

Ogółem: 391, dzisiaj: 1

You may also like

Zostaw komentarz