Home sweet home

autor Amelia Bartoń - zamerdani.pl

Już minął miesiąc odkąd się wprowadziliśmy, do naszego (prawie, bo już za 15 lat) własnego mieszkania. O samej przeprowadzce przeczytacie tutaj. Pytacie mnie jak nam się żyje: CUDOWNIE! Mała zmiana w życiu – z wynajmowanego na własne, a taka różnica. Ale głównym powodem odczuwalnej różnicy jest wyprowadzenie się z bloku. Tak… i mówię Wam nigdy więcej. Brrrryyyy… Jako dzieciak dziesięć lat mieszkałam w bloku i bardzo miło wspominałam tamten czas, bo byłam dzieckiem. Wszędzie miałam blisko, miałam boisko, plac zabaw, kolegów (tak – w tamtych czasach dzieci bywały na dworze), więc cóż mogło być nie tak?

Wszystko zmieniło się kiedy wyprowadziliśmy się pod miasto do domu z ogrodem, a ja dostałam pierwszego psa. I już wtedy zmienił się mój system wartości. Ogród i moje zwierzęta, bliskość lasu i przyrody było lepsze niż najfajniejsze boisko.

Hallo! Wiem, że tam śpicie! Jest sobota, pora na spacer!

Kiedy dorosłam, nadszedł czas przeprowadzić się za przyszłym (jeszcze wtedy) panem mężem i tak wylądowaliśmy w bloku w Grójcu. Ja wychowana w „lesie” bo miałam to szczęście, że jako dzieciak mogłam robić co chciałam, więc nie trudno się domyśleć, że każdą wolną chwilę spędzałam z Budzikiem w lesie na tropieniu zwierzyny lub bieganiu po poligonie do nielegalnego paintballa, czy też nieformalnej grupy militarnej. Mój mąż – syn leśniczego, również człowiek nie z bloku, no bo skąd? Ale…

Przez ostanie półtora roku, męczyliśmy się niemiłosiernie. Codzienne podsłuchiwanie sąsiadów jak spuszczaj wodę w toalecie, nocne kłótnie innych sąsiadów, wrzaski małych dzieci pod oknem, które jeszcze nie dorwały się do telefonów z racji wieku, ale których rodzice z racji przywiązania do telefonów nie chodzili na plac zabaw, tylko siedzieli pod blokiem – tam gdzie WiFi jeszcze łapało. Nieogarnięci opiekunowie piesków ozdobnych, z poważnymi zaburzeniami behawioralnymi, na flexi i ogólna mentalność Grójca. Sklepy rodem z PRL z czołującym w stawce pomyłek Topazem. Swoją drogą posłuchajcie kiedyś piosenek hołdujących temu sklepowi… gwarantuję Wam, ze będziecie gotowi zostawić zakupy i jechać do innego sklepu, choćby do sąsiedniego miasta.

Historia: Kolejka do mięsa na kilkanaście osób, aż się nie mieszczą na długość lady chłodniczej. Jedna osoba obsługuje w tempie „trzeba się szanować”. Klienci kupują po 2-3kg każdej z wędlin – w końcu trzeba zapewnić wyżywienie Ukraińcom pracującym w sadach. Przychodzi druga ekspedientka. Wow! Coś się ruszy! Po czym pada tekst: „To Ty idź na przerwę, bo nie ma dużej kolejki”…

Profesjonalne testy nowych mebli

Wyprowadziliśmy się! Tak! Największy sukces, największe szczęście, najlepsza decyzja ostatniego roku.

Nasze małe mieszkanko, a właściwie segment w końcu jest umeblowane po naszemu. W końcu nie ma prowizorki. W końcu jest dom. Niedaleko mamy Lidla – dla nas jedyny słuszny sklep spożywczy na codzienne zakupy. Sąsiadów (tfu! tfu!) też póki co mamy w porządku. Nie sądziłam, że kiedykolwiek tak mnie ucieszy to, że ktoś kto mieszka niedaleko powie „dzień dobry” albo skinie głową z uśmiechem. Niby nic, ale kiedy pierwszy raz dalsza sąsiadka uśmiechnęła się do mnie, byłam w ciężkim szoku – bo zdążyłam już zapomnieć, że nie wszyscy ludzie to… no wiecie co. Poza tym mamy osiedlową grupę na FB i padło hasło wspólnego wynajmowania hali do siatkówki także jest szansa, że wrócę do regularnych treningów! A tego mi bardzo potrzeba.

Nasz cudowna malutka kuchnia

Od przeprowadzki minął miesiąc. Udało nam się całkiem dobrze zadomowić i urządzić. Do pełni komfortu brakuje nam dosłownie kilku rzeczy: zasłon (których nie mogę jeszcze znaleźć, znaczy takich które pokocham) i wygodnego narożnika – na razie mamy zajebiaszcze fotele.

Oczywiście jest jeszcze parę niezbędnych poprawek, ale o przebojach z deweloperem, który chciał być cwaniakiem, ale mu nie wychodzi mogłabym napisać oddzielny artykuł. No, ale nie są to takie niedoróbki by nie dało się mieszkać. Trochę sufit jest krzywy, trochę dopłaciliśmy za przesunięcie drzwi, bo nie zbudowano ich zgodnie z planem i musieliśmy to naprostować, nie mamy przyłącza gazowego, tylko przez najbliższe trzy miesiące butle z gazem, a z banku mamy karę, z powodu niewywiązania się dewelopera z terminowego oddania budynku, ale przemęczymy się z tym. Bo na co dzień mieszka się ogólnie fajnie. Ale nie znoszę, kiedy ktoś bierze za coś pieniądze i robi swoją robotę na odwal się, także lepiej, żeby ten człowiek schodził mi z drogi…

Jednym z naszych większych sukcesów było wymyślenie zakupienia trawy z rolki. Trzy godziny roboty i mamy piękną trawę, którą już po dwóch dniach trzeba kosić. Tu też mieliśmy sporo przebojów z nieprofesjonalnym podejściem firmy z Konstancina… Boże! Jak mnie irytuje brak terminowości, profesjonalizmu i chamstwo… No ale tak to jest kiedy zamawia się trawę z najbliższego miejsca i dowożą ją tyle, że z Gdańska by szybciej przyjechała…. Ale ogólnie trawka się przyjęła i była strzałem w dziesiątkę, póki nie okazało się, że mocz Elzy wypala trawę…. Obecnie jesteśmy na etapie szukania sposobu na ratowanie trawki. Testujemy różne specyfiki, zalewamy litrami wody, ale na razie nic nie pomaga… Także niedługo czekają Was wyniki naszych testów – czym ratować trawnik po suce, ale czarno to widzę.

Same psy są przeszczęśliwe. Z uwielbieniem przesiadują w ogródku i w końcu mamy bezpieczne miejsce na małe zabawy. Psy nie muszą jeść w domu, więc zachowuję względną czystość no i najważniejsze! W razie potrzeby mogę w środku nocy po prostu wypuścić je na szybki sik do ogródka! W końcu! Jest to też o tyle wygodne, że wracając z pracy, kiedy jestem wykończona, również mam spokój. By zjeść, wykąpać się, chwilę odpocząć i dopiero zabrać kudły na spacer. Dzięki czemu nasze spacery są o wiele dłuższe i luźniejsze, bo nie pędzę na nich do domu, żeby coś zjeść, bo zaraz umrę. Pamiętacie jak pisałam, co jest lepsze: blok czy dom z ogrodem? Dziś śmiało mogę powiedzieć, że… blok z ogrodem. Z jednej strony mały ogródek ratuje sytuacje kryzysowe, z drugiej mały ogródek wymusza na nas spacery nie dopuszczając do rezygnacji z nich z powodu lenistwa.

Donner czuje się znakomicie. Skończyły się jego paniczne ataki i histeryczne napady szału, bo nie ma miejsc stresujących jak winkle zza których wypadają yorki na flexi, szpalery tui zza których wypadają z wrzaskiem dzieci i klatka schodowa na której sąsiedzi robią sobie spotkania towarzyskie nie racząc nas przepuścić mimo moje prośby o zrobienie przejścia… Znowu chodzimy bez kagańca, na luźnej smyczy, a Donner ignoruje otaczający go świat. Jest dużo spokojniejszy i odprężony. Nawet przyzwyczaił się już do sąsiadów zza siatki, których również ignoruje, póki nie zaczynamy rozmawiać z nami, bo wtedy trzeba się wtrącić, ale i to wypracujemy. Najważniejsze, że Donner znowu zachowuje się jak normalny pies. Ignoruje dzieci bawiące się za siatką, a myślałam, że już nic z tego nie będzie, bo po kilku napadach pod blokiem przez dzieci, dostawał furii na sam ich widok po drugiej stronie ulicy. A tu proszę! Nawet jak zaglądają do nas, pokazując sobie pieski, Donner odwraca się do nich ostentacyjnie tyłem udając, że ich nie widzi. Oczywiście wtedy jest cały czas pod kontrolą, gdyby dzieciom zachciało się wkładać ręce, ale póki co nie zbliżają się (na szczęście) do siatki, a my już niedługo będziemy mieli szczelny płot, dla bezpieczeństwa dzieci i naszych psów. To cudowne, widzieć taką zmianę w psie i to w tak szybkim czasie, kiedy powoli zaczynałam się martwić czy dam radę sobie dalej z nim sama i czynie będę musiała pędzić do Eweliny na terapię behawioralną, bo z dnia na dzień było coraz gorzej, a mnie brakowało sił i pomysłów jak mu pomóc… Ela natomiast spełnia się jako pies podwórzowy. Oszczekuje robotników budujących sąsiedni blok, by potem na spacerze się z nimi przywitać, tropi po okolicznych krzakach lisy przychodzące na teren budowy  w poszukiwaniu resztek jedzenia. Prowadza się po osiedlu niczym gwiazda wdzięcząc się do wszystkich. U niej nic się nie zmieniło. No, może stała się trochę bardziej samodzielna i odważana i zaczęła celnie łapać.

Wieszak na psie rzeczy – musisz go mieć!

No i to tyle co u nas słychać, a jeśli planujecie remont lub przeprowadzkę, wypunktuję Wam najważniejsze rzeczy na których my się przejechaliśmy ☁, lub które ułatwiły nam życie ❤, może Wam się to przyda!

Zmywarka – jak będziecie kupować zmywarkę idźcie ją oglądać z dużym talerzem. Nie żartuję! Mnie niestety nie mieszą się te talerze (znaczy mieszczą, ale wtedy śmigło się nie kreci, bo jest… 1cm za długie). Tak… mam dużą pełnowymiarową zmywarkę. Tak… mam standardowe talerze, u mamy mieszą się bez problemu w innym typie zmywarki tej samej marki o tych samych wymiarach. U mnie się nie mieszczą… M.A.S.A.K.R.A.!.!.!. Oczywiście okazało,  się  przed dosłownie sekundą, że górny kosz da się podnieść i talerze się mieszczą, a odkryłam to dlatego, że…. przestała się  włączać… także tego… wieczny problem ze zmywarką…

Panele dotykowe – nie! Mamy takich sporo, miedzy innymi w indukcji i w panelu pod prysznicem. Niestety moje palce nie są z nimi kompatybilne i muszę się zawsze namęczyć by włączyć, a potem wyłączyć te ustrojstwa. Jednak przycisk to przycisk.

☁Wysoki połysk – o fu! Fronty w kuchni mam zawsze tak upierniczone, że muszę dwa razy dziennie je czyścić… to samo z płytkami w łazience, które wypolerowane wyglądają cudnie, bo można się przeglądać jak w lustrze… przez 30 sekund do pierwszego dotknięcia. Tak więc w naszym mieszkaniu, zawsze mam pod ręką ściereczki by coś przetrzeć, bo wszędzie są odciski nawet czystych palców…

☁Zlew kuchenny – niby kamienny, niby wysokiej jakości… niby. Bo kuźwa już po dwóch dniach wżarły się w niego jakieś zacieki, nie wiem nawet z czego i w żaden sposób nie mogę ich doczyścić. Już mnie wkurza i myślę kiedy go wymienimy, a nie mieszkamy jeszcze dwóch miesięcy. Tak, nie mogę na niego patrzeć bez odruchu wymiotnego – fuj, fuj, fuj.

☁ OBI – jeszcze na koniec bojkotujemy OBI i nie będziemy tam więcej nic kupowali, ale to też inna historia.

Kosz cargo – cud myśli technicznej, można upchnąć tyle rzeczy w jednym miejscu. – polecam

Wysuwane z blatów gniazdka – wygoda to raz, a dwa –  w końcu nie widać ordynarnych gniazdek w ścianie!

Przesuwne drzwi balkonowe – i od razu mamy więcej miejsca!

❤ Parownica Kärcher – oh tak! Żegnaj tradycyjny mopie! Mam domyte wszystko. Zero smug i dezynfekcja wysoką temperaturą.

Markiza zwana baldachimem, roletą, abażurem, daszkiem, tym czymś nad drzwiami (ciągle zapominamy jak to się nazywa). Raz daje cień, dwa sąsiedzi mieszkający nad nami nie będą zaglądali nam do ogródka.

Wieszak na psie rzeczy – jest po prostu uroczy. I kocham go tak samo jak parownicę.

Bramka  – i w końcu jest sypialnia bez kłaczka! Pierwszy raz od nastu lat, śpię bez psów, ale warto było! W końcu nie mam piasku i kłaków w łóżku i nie wiem tak na prawdę, komu było gorzej się rozstać, bo psy zniosły to nad wyraz dzielnie olewając temat.

Gramofon – od dziecka w moim rodzinnym domu był gramofon, pamiętam sobotnie przedpołudnia wspólne śniadania i muzykę z czarnej płyty. Ah… Tak więc i w naszym domu pojawił się gramofon. Wprawdzie póki co tylko Biedronkowy, bo na ten upatrzony musimy sobie uzbierać, ale wierzcie mi… poranek przy takiej muzyce jest zupełnie inny!

Automat do chleba – nie jest to nie wiadomo jaki cud techniki, tylko najtańsze urządzenie z Lidla, ale warto było! Własny świeży chleb, z dodatków które sami wybierzemy, z ekologicznej mąki, bez chemii – mniam! Śniadania nabrały nowego smaku, chleby już  były  dziś  nastawiam chałkę.

Radio w prysznicu – mała rzecz, a cieszy. Szczególnie pomaga w kąpieli Donnera, bo rozprasza trochę mroczną aurę lejącej się wody, kabiny prysznicowej i wszystkich tych strasznych odgłosów kąpieli .

Podsumowując – kocham moje nowe mieszkanko! W końcu w nim odpoczywam, w końcu się wysypiam, w końcu jestem szczęśliwa. Przeprowadzka rewelacyjnie wpłynęła na psy i i na M. Wprawdzie mamy dalej do pacy (ja mam aż 48km), ale nie ma tego złego! Cisza, spokój, mili sąsiedzi, bliskość pięknego lasu (zdjęcia poniżej)  i małe ogródki, wynagradzają mi wszystkie niedociągnięcia. Także wychodzimy na prostą! W szczególności Donner.

Ogółem: 887, dzisiaj: 1

You may also like

8 komentarzy

Agnieszka Łagoda 29 czerwca 2017 - 08:06

Fajnie się czyta takie posty 🙂 Lubię, jak ktoś się cieszy, bo i mi się udziela 🙂 Jeśli mogę coś napisać z własnego doświadczenia, to: a propos zmywarki i zlewu: uwielbiam zmywać, wycisza mnie to i uspokaja. Potrafię wyjąć z szafek wszystko co mam i pozmywać owo wszystko 🙂 dlatego też zakup zmywarki w moim przypadku zakończyłby się rozwodem 😉 Przetestowałam różne zlewy z racji swego „hobby”: i pozostanę wierna do końca życia zwykłej stalówce. Wszystko można wlać do zlewu, nie martwię się, czy po burakach pozostaną zacieki; czy wywar po bobie „przylepi się” do ścianek itp. Nie przeszkadza mi w ogóle, że ładny może nie jest (w porównaniu z rynkowymi innymi zlewami) – jest za to mega funkcjonalny. Jeśli kiedyś będę robić dla siebie jeszcze jakąś kuchnię, to zdecydowanie pozostanę wierna frontom do szafek szklanym (zapewne mlecznym lub szarym ;)). Idealnie się toto czyści, a ślady po nosach nie rażą. Automat do chleba u nas chyba nie zagości (choć zobaczymy :)), bo …. chleb wielbię i mogłabym jeść go na okrągło 🙂 Zaś jeśli chodzi o drzwi przesuwne – wielbię!!! szczególnie dlatego, że można samemu sobie nakleić na nie wybraną fototapetę, co jest fajnym akcentem w danym pomieszczeniu. A, i jeszcze na koniec: wyparzyłam w necie super firmę, która robi wieszaki stalowe (kolory do wyboru): mam już od nich dwa na ścianę i podpórkę na książki (robią projekt na prośbę klienta lub klient sobie coś może wybrać z dużej ich oferty). Więc rozumiem Cię, Amelka, z tym wieszakiem 🙂
Zazdroszczę, że nie macie dywanów… Mój Ł. się uparł na dywany, co popiera argumentem, że mu tak kurz nie lata. Yh. Nie znoszę 🙁
Pięknych chwil Wam życzę w Waszym Domu 🙂

opublikuj
Amelia z Zamerdani 29 czerwca 2017 - 08:29

My za namową mamy zdecydowaliśmy się na zlew kamienny, bo u niej na prawdę fajnie się sprawdza już któryś rok. A u nas po tygodniu zaczął mnie wkurzać 😛 hehe. Co do dywanów było to podyktowane wygodą. Na pewno z czasem pojawi się w sypialni, bo tam nie ma psów, możliwe, że i w salonie będzie mały dywanik przy narożniku, ale będzie to takie dywan w stylu „jak się nie da odkurzyć – wywalimy”, bo jednak przy psach jest ciężko utrzymać go w czystości. Póki co uczymy się tego co chcemy, co potrzebujemy, a co wydaje nam się że chcemy/potrzebujemy. Pewnie, życie pokaże jak to na prawdę będzie 🙂
Pozdrawiam cieplutko!

opublikuj
Ela Dune 29 czerwca 2017 - 10:39

Gratulacje! 😀 A ten kamienny blat próbowałaś reklamować?

opublikuj
Amelia z Zamerdani 29 czerwca 2017 - 11:55

Nie… jestem zbyt leniwa, bo wiązałoby się z demontażem połowy kuchni i wpuszczeniem robotników…

opublikuj
Tayra 29 czerwca 2017 - 13:55

Gratulacje 🙂
My ostatnio przeprowadziliśmy się nie dość, że z mieszkania do domu, to jeszcze z miasta na wieś – szok dla mnie ogromny ;).

opublikuj
Amelia z Zamerdani 29 czerwca 2017 - 15:14

Ah! Jak wspaniale! Mam nadzieję, że ja też kiedyś wyląduje na wsi 😉

opublikuj
Monika 30 czerwca 2017 - 20:23

Ah jak miło! Cieszę się, że tak się Wam podoba. Zmiana Donera jest niesamowita! Mnie marzy się dom, najlepiej na wsi. Cisza, spokój, własny ogród. Choć i tak nie mogę narzekać, bo mieszkamy w spokojnej okolicy, ludzie (w większości) przemili, a niedaleko las, jezioro i inne dobra matki natury. No, ale to nie to samo co własny ogród, gdzie można spokojnie spędzać czas bez żadnych stresów. Jest też coś szczególnego w takim „własnym” mieszkaniu, które można urządzić od podstaw. Wszystko cieszy w nim bardziej!

opublikuj
Amelia z Zamerdani 1 lipca 2017 - 04:59

Własne to własne 😉 a na dom z ogrodem na wsi- przyjdzie czas 😉 Mam nadzieję 😉

opublikuj

Skomentuj Tayra Anuluj odpowieź