Po zeszłorocznych zawodach Hard Dog Race, które wydawały się niezwykle lajtowe, organizatorzy w 2019 roku postanowili zorganizować nam wyścig wyjątkowo pasujący do pierwszego członu nazwy zawodów – Hard. Dla mnie podwójnie Hard, bo zmieniłam psa: z pewnej, niezawodnej i wyćwiczonej Eli, na Donnera, który na każdym kroku stara się zmienić swój status na psa kanapowego, mimo to pokonaliśmy z naszą drużyną BlogerzyAtakują kolejny raz Hard Dog Race! W tym roku impreza odbyła się w Górze Kamieńsk. Organizatorzy od początku zdradzili nam główną przeszkodę tegorocznych zawodów, czyli górkę, ale póki nie zobaczyliśmy jej na żywo, owa górka wydawała się bardzo nieszkodliwa. Stanięcie u stóp stoku, też nie powodowało zbytniego przerażenia, bowiem dla osoby jeżdżącej na nartach stok nie był ani długi, ani ostry… tylko zapomniałam o tym, że nie mam z niego zjechać tylko pod niego wybiec… Kiedy w końcu nasza drużyna się odnalazła i stanęła na linii startu, zapowiadana grupa śmierci, w którą wchodzili Bohun, Apacz, Haker, Łajka, Aqua i Donner, okazała się całkiem tolerancyjna wobec siebie. Super koszulki zafundowała nam firma Koszulki Termoaktywne, a sponsorem drużyny zostało Belcando Polska. Wystrojeni, wykarmieni i wyćwiczeni czekaliśmy na nasz start. W tym czasie moja siostra, która startowała z Elą, pobiegła kilka minut wcześniej z indywidualnymi zawodnikami, a ja całą trasę liczyłam na to, że dziewczyny na nas zaczekają (relacje mojej siostry przeczytacie tutaj). Ale kiedy i my wystartowaliśmy już po pierwszych metrach, zaczęłam żałować startu z Donnerem.

Fot. Dzień Dobry Bełchatów – ddbelchatow.pl

Nie, żeby chłopak zachowywał się źle, bo był bardzo grzeczny i opanowany, do tego stopnia, że po drugiej przeszkodzie mógł już śmiało biec bez kagańca… ale Donner odkąd pojawiła się Ela, na każdym kroku stara mi się wmówić, że wystarczy mi jeden pies sportowy i żeby pozwolić mu być psem kanapowym – karmić go, wyprowadzać na spacer i zabawy, ale ogólnie to z aktywności pozwalać mu na leżenie na kanapie i mizianie. Ale nie po to tyle pracy włożyłam w tego psa, by mógł normalnie funkcjonować w ludzkim świecie, by nie zrealizować mojego marzenia, by nie wystartować z nim w zawodach. I je zrealizowałam, mimo iż był to jego pierwszy i najpewniej ostatni start na HDR. Ponieważ Donner postanowił pokonać tasę w tempie „kłusu wystawowego” opcjonalnie utrzymywać napięcie liny. I wierzcie, że to dało mi strasznie w kość. Przyzwyczajona biegać z psami, które ciągnął, biegnąc z Donnerem byłam skazana tylko i wyłącznie na swoje siły, bo Burek nie zamierzał mi pomóc! Okej, wszystkie przeszkody pokonywał pięknie, bo Donner uwielbia wszelkiego rodzaju przeszkody i na nich wyjątkowo się ożywiał, nawet podczas zwykłego przeskakiwania przez zwalone drzewa, ale same odcinki biegnięcia… cóż. Kto ma owczarka na pewno zna ten cwaniacki uśmiech, kiedy pies ukradnie ciapa lub zabawkę i kłusuje z dziarsko zawiniętym w górę ogonem, co raz oglądając się z najsłodszym z możliwych uśmiechów, jakby nucił bod nosem „nanananana nie złapiesz mnie!”. Taką mniej więcej przyjął Donner postawę podczas biegu. Ja się dwoję i troję, by go ponaglić, by zmobilizować do szybszego biegu, a ten z tym swoim przecudnym uśmiechem „nanana nie zmusisz mnie do biegu nananana”. W efekcie czego już po pierwszych kilkunastu metrach podbiegu pod górę straciłam wszystkie siły.

Tak… górka (między punktem 2-4) była tragiczna! [tu zobaczysz całą trasę i wszystkie przeszkody] Nie chcę wiedzieć jak wyglądają zawody Wild i Brutal, skoro to był tylko bieg Base… Podczas podbiegu zapewne ze zmęczenia i braku dotlenienia, przez głowę zaczęły przepływać mi wszystkie koszmary… Co będzie jak Donner się przegrzeje? Jak wyjdzie jakaś wada serca i mi zemdleje tak jak Budzik? Przecież ma już 7 lat, po cholerę go ciągnęłam? Trzeba było biec z Elą… Jestem złą matką, biedny owczarek! Ledwo żywa, rozważając rozbicie obozu w połowie podbiegu, byłam gotowa wynieść własnego psa na rękach jak tylko zobaczę, że coś jest z nim nie tak. Na szczęście Donner jak to ma w zwyczaju, przyjął sobie swoje tempo szybszego marszu, tak by mógł inochodować i zdawał się bardzo nie przeżywać górki, przynajmniej nie tak jak ja. Na szczęście górka kiedyś się kończy, a na jej szczycie czekała nas nowa przeszkoda (nowa, bo takiej jeszcze nie było). Kontener wypełniony wodą (4)! Super opcja, po tak ciężkiej wspinaczce, ale ja kolejny raz odczułam różnice pomiędzy Donnerem, a Elą… Ela jak znam życie, albo by sama wskoczyła, albo kazałaby sobie podsadzić tylko tyłek (co też zrobiła biegnąc z moją siostrą). Natomiast Dośka, 38kg owczarka musiałam podnieść na wysokość ramion i wrzucić do wody, następnie samej się tam wgramolić, wyjść i go wyciągnąć – nawet nie wiecie, jak dziękowałam Bogu, że mój DON jest właściwych rozmiarów, nie jak te nowoczesne długowłose owczarki przekraczające 50kg….

Pozostała trasa była już bardzo przyjemna, w dużej mierze wiodła przez las, gdzie były porozmieszczane bardzo dobrze znane nam przeszkody z poprzednich edycji. Opony (6, 10, 11), budy (8), tunele (5), przebiegi przez rowy, skakanie nad zwalonymi drzewami – sama przyjemność. Bardzo dobrze, że na trasie pojawiły się wejścia do jeziorka (7). Schłodzenie w wodzie nas i psów dało niesamowicie dużo i o dziwo Donner po tej kąpieli nabrał sił! Przestał się wlec i zaczął pracować! Teraz już było dużo lepiej, z tym że ja ledwo żyłam, po samodzielnym przebiegnięciu prawie połowy trasy, ale ważne, że owczarek postanowił trochę się przyłożyć. Kolejne jeziorko, przepłynięcie pod barierą, budy (8), las i z powrotem jesteśmy na stoku. Tam czekają nas klatki (12), bieg z kamizelką obciążeniową (13) – tu zrobiłam 30 przysiadów, bo bałam się, żeby Donner nie zdenerwował się przy próbie podania mi jej, bądź też przez chwilę nieuwagi, gdy będę ją zakładała / zdejmowała – oczywiście niepotrzebnie, bo pozytywny Donner zupełnie nie prezentował dawnych zachowań. Potem był bieg zygzakiem w dół… byle do mety! Przed nami palisada (14) zwiastun końca trasy, a tam zonk! Końca nie ma! Widać metę, ale czeka nas jeszcze spory kawałek z ostrym zbiegiem do wody i wyjściem pod sznurkowej drabince położonej na brzegu (15). Ale dajemy radę, kiedy widzisz metę jest Ci już wszystko jedno. Byle do celu! Dobiegamy, w ferworze emocji zapominam założyć Donnerowi kaganiec, ale chłopak jest tak grzeczny, że nie zamierza szczekać na nikogo. Schodzimy z trasy, na której czekają już Paulina z Elą i M. Jestem wykończona, ale dumna z siebie i przede wszystkim z Donnera. Zrobiliśmy to, zwieńczenie mojej pracy z nim. Pal licho bieg, pal licho przeszkody – zachowywał się! Wygraliśmy o wiele więcej niż mogłoby się Wam wydawać i tylko ten, kto ma psa problemowego potrafi zrozumieć moją radość z tych zawodów, bo gdy brałyśmy pierwszy raz w nich udział z Elą, bardzo żałowałam, że Donner nigdy nie weźmie w nich udziału ze względu na swoje problemy. Ale NIGDY NIE MÓW NIGDY! Jak widać wszystko jest możliwe.

Mimo to, komfort startowania z Donnerem i z Elzą jest zupełnie inny. O Donnera ciągle się martwiłam, czy da radę, czy się nie potknie i sobie czegoś nie zrobi (jest pierdołą), czy się nie zdenerwuje jak opiekun przeszkody jest centralnie na jej wyjściu, czy nie tarimy na nieogarniętego opiekuna i psa, który sprowokuje Donnera… Nie ukrywam, że brakowało mi psychicznego luzu, mimo że było cudownie! Fizycznie biegło też mi się ciężko, bo jednak pies mi nie pomagał, w przeciwieństwie do Eli, która cały czas pracuje. Ostatecznie Donner w ogóle o mnie nie myślał. Elza ma tendencję do czekania na przeszkodzie, nieprzechodzenia za wszelką cenę, wlokąc mnie za sobą. Współpracuje ze mną i zwraca na mnie uwagę. Donner… cóż Donner złapie swoje tempo i idzie. Nie ważne, że zeskakuje z połowy wysokości palisady, kiedy ja dopiero przechodzę na drugą stronę i jedynym ratunkiem, jest skakać za nim. Nie pomyśli, że skok do wody, spowoduje moje zsuniecie się ze stoku za nim… Także komfort biegu z Elzą i Donnerem jest zupełnie inny, ale chciałam z nim pobiec – dla nas – i zarobiłam to.

Wracając do imprezy: jak zwykle świetne przygotowanie trasy, super atmosfera, mili ludzie. Na pewno w tym roku mankamentem było trochę miejsce, bo pod stokiem było nie dużo przestrzeni, więc nagromadzenie się ludzi i psów na tak małym placu było niekomfortowe dla takiej ilości psów szalejących od emocji przed biegiem i zmęczonych po biegu. Jednak poprzednie miejsca pod tym względem były lepsze, ale jeśli wszyscy panujemy nad swoimi psami, nie ma z tym problemu. Natomiast dostrzegłam inny problem, którego wczesnej nie widziałam i który mnie bezpośrednio nie dotyczy, bo w tym roku chciałam ukończyć bieg z Donnerem, nie pobić swój wynik, ale jeśli ktoś biegnie po wynik musi o nim pomyśleć. A mianowicie – blokowanie przeszkód. Na każdej przeszkodzie można zrobić 30 przysiadów, zamiast ją pokonywać, jednak cała frajda jest z próby jej pokonania! I tu pojawia się mały zgrzyt, kiedy ludzie na przeszkodzie pracują ze swoim psem, chcąc go do niej zachęcić, przez to blokują innym uczestnikom wejście na nią i bezproblemowe pokonanie jej. Myślę, że w takim wypadku opiekun przeszkody powinien pozwolić na pracę z psem tylko na jednej, tak by na drugiej utrzymać przepływ. Może to drobnostka, ale jak ktoś biegnie na czas, a o pierwszych miejscach zadecydowały setne sekundy, to zblokowanie przeszkody nawet na kilka sekund może wpłynąć na wynik, a ja osobiście straciłam na nich kilka minut (myślę, że 2-3 na spokojnie) najpierw czekając na tunel, osoby przede mną miały problem, ale całkiem sprawnie im poszło, gdzie drugi tunel był zblokowany jeszcze zanim dobiegliśmy, przez czas naszego oczekiwania i pokonywania i jeszcze jak odbiegaliśmy. Podobnie było z klatkami, ale tam akurat była kumulacja zawodników. Także zdaję sobie sprawę, że osoby, które biegną na czas, mogą mieć z tym problem i muszą się z tym liczyć. Oczywiście można krzyczeć wcześniej z prośbą o zwolnienie przeszkody, ja tak kilkakrotnie prosiłam o zrobienie przejścia, kiedy biegłam, a grupa ludzi szła obok siebie cała szerokocią ścieżki. My nie mieliśmy rewelacyjnego czasu – 53,46min – dużo gorszy niż rok i dwa temu i nie ma co tu zwalać na przeszkody, bo nawet i bez tego, nawet biegnąc z Elą nie mogłabym mieć dobrego czasu przy wspinaczce pod górę. Ale na szczęście nie na czas biegliśmy, ale dla zabawy i takie podejście do zawodów polecam każdemu. By się tym bawić, zrobić coś wspólnie i zobaczyć ile jesteście w stanie przeszkód pokonać. Nasza drużyna BlogerzyAtakują zajęła 10 miejsce na 24 drużyny, a ja już czekam z niecierpliwością na kolejne zawody. Ale by pokazać Wam jak fajna i uniwersalna jest to impreza zachęcam do przeczytania relacji mojej siostry, która startowała z Elą. Czyli osoby, która nie ma psów i na co dzień nie biega, a pokonała z Elą wszystkie przeszkody, wykręcając jeszcze lepszy czas ode mnie, bo Hard Dog Race to nie tylko wyścig! To świetna zabawa, w której możecie się sprawdzić ze swoim psem, ile przeszkód jesteście w stanie poonać, jak bardzo sobie ufacie. Poczuć się jak drużyna, którą łaczy niesamowita wieź!

Przeczytaj więciej:

Fot. w nagłówku: Plemię Apacza.

Ogółem: 972, dzisiaj: 1

You may also like

8 komentarzy

Iga 23 czerwca 2019 - 17:11

To musiało być niezłe wyzwanie! Jednak po uśmiechach widać, że nie takie straszne 🙂

opublikuj
Amelia Bartoń - zamerdani.pl 23 czerwca 2019 - 18:26

Ono tak strasznie wygląda tylko przed startem, bo już w trakcie (a tym bardziej po) wiesz, że to była świetna decyzja!

opublikuj
Miye's Imaginations 23 czerwca 2019 - 17:27

Podoba mi się zamysł, że wszystko robi się wspólnie z psem 🙂

opublikuj
Amelia Bartoń - zamerdani.pl 23 czerwca 2019 - 18:25

To jest właśnie niesamowitość tej imprezy! Ze znaczysz tyle ile Twój pies! 🙂

opublikuj
Joanna Bogielczyk 23 czerwca 2019 - 19:58

Wspaniały wyścig. Wspaniale pokazuje czym jest gra zespołowa i myślę, że świetnie ćwiczy cierpliwość. Gratuluję Wam determinacji!

opublikuj
Amelia Bartoń - zamerdani.pl 24 czerwca 2019 - 16:55

Dziękuję, to niesamowita impreza!

opublikuj
Aga 23 czerwca 2019 - 21:20

Ależ wyzwanie! Piękny pies 🙂

opublikuj
Amelia Bartoń - zamerdani.pl 24 czerwca 2019 - 16:55

Dziękuję!

opublikuj

Zostaw komentarz