W tym tygodniu po raz kolejny oddaliśmy krew, dlaczego? Bo chcemy pomagać. W związku z tym jak zwykle do weterynarza musieliśmy przejechać pół Polski, bo w kwestii zdrowia moich psów ufam tylko i wyłącznie weterynarzom z Chiron-Wet Lublin. Tym razem udało się bez większych problemów, bo ostatnie czerwcowe podejście skończyło się fiaskiem, gdyż Donnerowy dzień na „nie” nie dawał mu grzecznie wyleżeć, a były tylko cztery osoby do pomocy. Było też w tym dużo mojej winy, bo zamiast najpierw wziąć go na oddanie krwi, zafundowałam mu wizytę u weterynarza i oczyszczanie gruczołów okołoodbytowych, więc nie ma się co dziwić, że później Donner miał dość już wszystkiego łącznie ze mną.
Tym razem przygotowaliśmy się więc zdecydowanie lepiej. Najpierw wynudziliśmy się w poczekalni, co o dziwo wpływa na Donnera uspokajająco, a same wizyty u weterynarza nie przerażają go. Nie panikuje, nie trzęsie się, tylko wręcz przeciwnie. Chętnie wchodzi, od razu pakuje się na wagę, a potem czeka grzecznie w poczekalni, nierzadko chcąc władować się na krzesło obok. Tak więc kiedy przyszła nasza kolej, Donner dzielnie zszedł do gabinetów zabiegowych, by za chwilę przemieć się w Super-Donna. Niestety dokładnie pamiętał, jak ostatnio udało mu się wyzwolić i próbował to powtórzyć. Bowiem silny Donnerek, leżąc na boku, potrafi tak się wybić, by przetoczyć się na grzbiet i stanąć na łapach strącając z siebie M. Tym razem jednak silny uścisk dwóch mężczyzn i kobiety, dodatkowo ja przy głowie i doktor mógł spokojnie pobrać krew. Nie, żeby Donner nie próbował – bo próbował się wyzwolić (jak to szybko pies sobie utrwala takie cwaniackie zagrywki, a jakby go uczyć to miesiące by minęły), ale po kilku minutach szamotaniny, kiedy nic nie wskórał, uspokoił się i zachowywał tak jak dawniej, czyli grzecznie leżał, a jedyną oznaką niezadowolenia było co jakiś czas ciężkie westchnienie. Donner oddał 350ml, zrobił sobie selfie podczas donacji i dumny superbohater Super-Donn zakończył wizytę. W międzyczasie jak zwykle były badania krwi. Wszystko w normie, co więcej, wszystko jak zwykle – znaczy eozynofile podniesione. Do tej pory nie udało nam się zdiagnozować tego co jest problemem. Czy jest to efekt zarobaczenia (ja się tego trzymam) – możliwe, po podaniu tabletek odrobaczających poziom spada do normy. Ale czy to jest na pewno wina potencjalnych pasożytów – ciężko orzec, kupek nie badamy, bo i tak systematycznie się odrobaczamy, więc czy wyjdą, czy nie wyjdą i tak odrobaczenie raz na trzy-cztery miesiące jest. Może to jakieś początki problemów z trzustką? Na razie nie demonizujemy i obserwujemy.
Ale żeby nie było tak pięknie, wyrodna matka nie pozwoliła mu długo cieszyć się z bycia super bohaterem, gdyż w sobotę został umówiony na oczyszczanie gruczołów po raz kolejny i ocenę jego stanu, czy gruczoły się blokują, jakie ryzyko jest ponownego zapchania i doprowadzenia do pojawienia się guza, ostatecznie ustalenie terminu kastracji.
Tak. Jest to nieuniknione. Jak wiecie jestem wielką przeciwniczką bezsensownej kastracji „żeby był spokojniejszy” lub w ramach akcji, zapobieganiu bezdomności. Kurczę no, psy nie są wiatropylne i jeśli ich opiekunowie nie są pozbawieni pewnych obszarów kory mózgowej, nieplanowane rozmnażanie ich zwierząt im nie grozi. Co innego, jeśli kastracja jest ze względów prozdrowotnych i bezpieczeństwa zwierząt, wtedy jestem jak najbardziej za.
I tak, moje psy nigdy nie były i nie miały być kastrowane (koty natomiast musiały, bo są wychodzące, a że nie brakuje mi żadnych obszarów kory mózgowej, nie chciałam by się nieplanowanie rozmnażały). Dopuszczałam dwa wyjątki:
- Prozdrowotnie, kiedy będzie to konieczne – w tym wypadku Donner się w to wpisał, bowiem kastracja znacząco może wpłynąć na ograniczenie problemów z gruczołami, co więcej ma początki nieznacznego przerostu gruczołu krokowego, więc raczej na pewno na starość mogą być problemy. Zatem nie ma wyjścia.
- W przypadku pojawienia się w domu psa odmiennej płci. I choć dałabym sobie radę z Elką i Donnerem nie dopuszczając do rozmnożenia, o tyle robię to dla ich dobra, aby się nie męczyli. Zarówno Donner, który przy cieczce Elzy będzie bardzo pobudzony i może bardzo chcieć. Tak samo Elza, może nic nie chcieć przy okazji, a może tak bardzo kochać Donnera, że też będzie chciała. Więc po co mają się męczyć? Dlatego Elzę po drugiej cieczce również to czeka. Czemu tak późno? Bo chcę by w pełni dorosła hormonalnie i emocjonalnie. W młodym wieku raczej ropomacicze i inne okrzyczane problemy-straszaki jej nie grożą. A wolę mieć psa w pełni dojrzałego emocjonalnie i hormonalnie, iż później zmagać się z problemami zbyt wczesnej kastracji.
I tym oto sposobem w sobotę zapadł wyrok na 07.11.2016. Wtedy Donner zostanie wykastrowany.
Czy to by były wszystkie weterynaryjne przypadki Elzy i Donnera w październiku? Otóż nie!
Elza została zaszczepiona na wściekliznę, dodatkowo doktor zasugerował, że może mieć zły stosunek wapnia do fosforu. Objawiało się to tym, że Elson ma budowę i chód podobny trochę do sportowych TTB. Znaczy bardzo szeroka klatka piersiowa i szeroko rozstawione przednie łapy i łokcie, taka „budowa buldoga” obrazowo ujmując. Aby przekonać się, czy to jej uroda, czy zwyrodnienia z powodu z niewłaściwie zbilansowanej diety zrobiliśmy jej badania krwi, z których wyszło, że mała ma wyniki idealne. Zarówno stosunek wapnia do fosforu, jak i cała morfologia. Panna Elza dostała chip i paszport i nie dość, że może już niemal bezkarnie gryźć to jeszcze została legalnym psem.
Za to w niedzielę przyplątało się Eluni jakieś zatrucie. Dokładnie nie wiem czym jest to spowodowane (aczkolwiek dziwnie zbiegło się to w czasie z testowaniem nowej karmy, którą tylko Elza jadła…). W niedzielę zjadła normalne śniadanie i wszystko było ok. Szalała z Donnem w ogrodzie, potem zapakowaliśmy się w auto i pojechaliśmy do Grójca. Na miejscu szybki spacer dosłownie kilka minut „na sika” i do domu, bo zimno i pada. W mieszkaniu psy się bawią, wściekają, zmęczyły się więc chwila przerwy. Elza załadowała się na łóżko przy M. i poszła spać. Nagle budzi się i zaczyna wymiotować. Okej – zdarza się, nic się nie dzieje. Za dwie godziny sytuacja się powtarza. Mała wymiotuje ni to pianą ni to śliną. Może gardło przeziębiła? No nic, zdarza się, ale po chwili mała chce wyjść. Pędem na dwór, bo zaczyna płakać i to dość nachalnie. A na dworze Niagara normalnie. Ilość wody, która się z niej wylała nie zawstydziła by Donnera. Ale niby wszystko ok. Pozaczepiała Donna, pobiegała po dworze, wracamy. W domu, mała idzie spać, ale popiskuje. Ewidentnie boli ją brzuch. Godzina 21, gdzie o tej porze w Grójcu weterynarza szukać, zresztą kogo… Mierzę jej temperaturę: 39,9’C. Ło matulu… okrywam kocykami i czekamy. Idzie spać i jest spokój. Przed 23 wymiotuje po raz ostatni i zasypia. Nad ranem sprawdzam co z małą – temperatura spadła. Tyle dobrego. Podtykam jej wodę pod nos – a gdzie tam. No nic. Niech pośpi do rana. Rano podsuwam jej pod nos rosół, może się tego napije. Obrzydzenia, które odmalowało się na jej pysku nie da się niczym opisać. Oderwałam, mały kawałek gotowanego mięsa z kurczaka, licząc że chociaż z grzeczności weźmie… Elza na to w odpowiedzi zwiała do łazienki. Jak nie – to nie, nawet lepiej jak będzie miała głodówkę. Spakowałam ją i M. zabrał szczeniaka do pracy. Ja natomiast czekałam, aż któryś z weterynarzy stanie się aktywny na facebooku, żeby nie wydzwaniać skoro świt do kliniki. Szybka konsultacja z dr. Robertem, bynajmniej mnie nie uspokoiła, słowo transfuzja doprowadziło mnie prawie o zawał i jak to w takich przypadkach bywa zanim zrozumiałam, że nie chodzi o Elzę tylko o psa z podobnymi objawami ja już oczami wyobraźni widziałam wszystko co najgorsze – hehe mój mały blond mózg. Dostaliśmy namiary na klinikę w Warszawie, ale postanowiłam jeszcze poczekać. I tak przed szesnastą się nie wyrwiemy z roboty, więc zobaczymy jak się sytuacja rozwinie. M. natomiast na bieżąco relacjonował mi dzień Elzy. Że widać po niej, że się źle czuje, ale że wypiła miskę wody, a drugą wylała, że ma ochotę szaleć, tylko trochę siły nie ma i że tylko raz o dziewiątej się załatwiła, a później już spokój. I poza Niagarą wyleciały z niej bliżej niezidentyfikowane gluto-frędzle. „Jak chcesz zrobię Ci zdjęcia.” – zasugerował M.
No pewnie, że chcę! Przynajmniej się dowiem, czy to karma, zatrucie jakimś syfem, czy szczeniak coś zżarł i zaległo mu na żołądku.
Po oględzinach nie jestem w stanie zidentyfikować czy przyczyna już się uzewnętrzniła, czy po prostu samo przeszło, ale Ela poczuła się zdecydowanie lepiej. Przez cały dzień nie wymiotowała, drugi raz załatwiła się koło 13 „trochę lepiej”, więc nie ma tragedii. Zrezygnowaliśmy więc z wizyty u Grójeckiego weta i antybiotyku na wszystko. Sytuacja w miarę opanowana. Na kolację szef kuchni zaserwował troszkę mięska z gotowanego kurczaka oraz węgiel. Dopiero o 5 rano po raz kolejny pojawiła się “tragedia” ale i tak już lepsza. Dajemy jej jeszcze dzisiaj czas do wieczora. Pije, ma humor, ciągnie na spacer – zdrowy pies – trochę jedzenie ją obrzydza, ale to żadna nowość u tego psa. Po gorączce i wymiotach nie ma śladu, więc może samo przejdzie i obejdzie się bez “antybiotyku na wszystko”.
Edit: a jednak nie przeszło. Właśnie wróciłam od wet po dwóch zastrzykach – antybiotyku i jakimś prebiotyku. Nie żeby się pogorszyło, ale jakiś (***) pies napadł na spacerze na Elkę i mała ze stresu zwymiotowała. Więc zgarnęłam ją w auto i zawiozłam do wet, niby to logiczne, że wymioty były ze stresu (standardowy scenariusz: “prosze odwołac psa, niech nie podchodzi do szczeniaka, bo się boi” [Elka sika po noga, bo w jej stronę biegnie amstaff, ja też mało jej nie wturuję] “ale on nie gryzie” “a *** mnie to, nie życzę sobie” Oczywiście pies dopadł Elkę poskakał po niej i poszedł. Fakt nie ugryłz, ale Mała prawie na zawał zeszła.). Wracajac do jej zdrowia. Trzy dni antybiotyku i powinno być ok.
Przy okazji przypominam, że nasza klinika bierze udział w konkursie Top for Dog 2016 – jeśli nie oddaliście jeszcze głosu na najlepszą klinikę, polecamy oddać głos na Chiron-Wet, nasi weterynarze na to zasługują!
11 komentarzy
Brak mi słów, gdy mam do czynienia z takimi ludźmi. Jakiś czas temu wybrałam się z Nikiem na rolki. Pies na uprzęży, jedziemy – biegniemy. Nagle zza jakiejś bramy wyskakuje spory pies. Zwierzak zaczął atakować, gryźć Nika, za wszelką cenę chciał go zaciągnąć na swoje podwórko. Ja zaplątana w pas biodrowy, na rolkach, Nik na amortyzatorze. Pisk, krzyk, wycie niemiłosierne wycie mojego psa. Zachowałam spokój, z ogromnym trudem udało mi się odpiąć smycz. Po jakimś czasie z domu wybiegła kobieta i swojego psa zabrała. Chyba jeszcze nigdy się tak nie bałam….
Wracając do tematu posta. Życzę zdrowia Donnerowi i Elzie. Udanej kastracji i niech się wszystko ładnie goi! 🙂
Cieszę sie ze byłam bez Donnera, bo jakby do niego jakiś pies tak pobiegł to krew by się małą strumieniami..
Mój pies niestety w poczekalni na przekór mnie szaleje i trzęsie się ze strachu ://
Życzę zdrowia psiakom! 🙂
Mój poprzedni ON raz z nerwów w poczekalni nawet zemdlał. Elka też strasznie przeżywa, a Donner wchodzi jak do siebie 😉
Czy Super- Donn dostał, jako honorowy krwiodawca, czekolady i dzień wolny od pracy?
Oczywiście – pół kilo surowej wołowiny 😀
Oby wiec życie Twojego psa nigdy nie zależało od tego czy jakiś pies przeskoczy ewolucje i bedzie sam podejmował decyzje o tym czy odda krew czy nie.
Generalizujac nie powinniśmy wykorzystywać psów do służby bo narażamy ich życie np szukając min w imie wyższej idei. Ja szukałam krwi dla suczki znajomych i nie znalazłam. Młody pies umarł w meczarnich a mógłby żyć. Teraz z mojego własnego wyboru pies pomaga innym. Póki moze póki nie odbija sie to na jego zdrowiu. I to mój wybór i nikogo nie powinna jego “etyka” interesowac. I to tyle w tym temacie, bo tu nie ma o czym dyskutować. Każdy sam decyduje i to co robi z psem i jak. A kiedy moze pomoc jednorazowo a mowi “nie” z obawy o to czy jego pies by tego chciał w momencie kiedy inny pies umiera to tez jest wybór indywidualny. Ani dobry ani zły tak samo decyzja o pomocy. Takze dyskusja o tym nie ma najmniejszego sensu. Dokładnie jak z rozmnazaniem, ratowaniem bez pańskich i chorych psów, załączenie obcych szczeniąt do miotu i tobie nie tak na prawdę wszelkiej aktywności z psem, ktora nie jest dla niego naturalna.
Ależ ja sie interesować nie zabraniam ani mieć własnego zdania. Tylko zwracam uwagę na to ze każdy ma prawo decydować o własnym psie i ze tak naprawdę w niczym co robimy z psem pies nie decyduje co woli tylko narzucamy mu to czy to dla własnej potrzeby / wygody czy wyższej idei. A porównywanie oddawania krwi kiedy ktoś o nia prosi 2-3 razy do roku by uratować życie (kiedy w takiej ilości i częstotliwości nie ma to żadnego wpływu na zdrowie) do psiego wegetarianizmu który faktycznie na dłuższą metę szkodzi psu jest nie na miejscu wiec co sie dziwisz?
Szkoleniowcem jestem na żywo, na placu z konkretnym psem. Tu sa tylko moje poglądy, życie moich psów nie porady, ale jak ktoś chce z tego korzystać ok. Ja nie uczę poglądów, nie narzucam punktu widzenia i “nie szkole” na blogu. Przedstawiam swoje podejście w odpowiedzi na pytanie “jak?” “Dlaczego?” Ale na konkretnym przykładzie mojego psa. Tu nie ma nic ze szkolenia.;) piszę jak zwykły człowiek, bez przekazywania wiedzy i rozwiązywania problemów tylko o tym co i jak robie z moimi psami, konkretnymi przypadkami. 😉 ale spoko niezrozumienie. Przepraszam.
Ale to nie jest post o szkoleniu tylko o poglądach, wlasnie dlatego nie lubie z Toba dyskutować, bo.mam wrażenie ze zalezy Ci na próbie udowodnienia czegoś za wszelka cenę. Skaczesz po kilkunastu tematach by sie poczepiac zupełnie o co innego odbiegając od sedna dyskusji, ktora była pretekstem. Chcesz dyskutować o czymś ze szkoleniowcem zadaj pytanie o szkolenie lub wychowanie masz na stronie mail, telefon, fanpage jestem do dyspozycji i wyjasnie co i jak, bo mogę wtedy pomoc jesli tylko druga strona chce. Chcesz dyskutować o poglądach prosze bardzo, ale przygotuj sie ze dostaniesz odpowiedz dostosowana do tonu “obaw”. To blog nie poradnik szkoleniowy i chyba mieszasz ten dwie rzeczy. Dlatego ja wole dyskutować i pracować z ludźmi na żywo nie przez Internet, bo w Internecie z jednego braku przecinka zrobi sie gownoburza, bo ktoś dorobi sobie ton wypowiedzi zdania pisanego.