Strona główna Relacje Zamerdani na premierze Mastercraft

Zamerdani na premierze Mastercraft

autor Amelia Bartoń - zamerdani.pl

W miniony weekend na półki wybranych sklepów trafiła nowa karma od BelcandoMastercraft. To, co ją wyróżnia to 80% mięsa i 20% owoców i warzyw. Moje psy jedzą ją już od jakiegoś czasu, więc na dniach ukażą się jej testy na moim blogu, jak i na blogach ambasadorów. Także jeszcze chwilę potrzymam Was w niepewności co do szczegółów na temat tej karmy, ale dzisiaj krótko opowiem Wam o moim weekendzie w Zielonej Górze.

Jako jedna z Ambasadorek Belcando Polska zostałam zaproszona na premierę nowej karmy, z racji tego, że jakąś tam wiedzę z zakresu jakości i bezpieczeństwa żywności mam, i dość często prowadzę z tego zakresu szkolenia, poproszono mnie też o krótką prezentację na temat karm dla psów, regulacji oraz zafałszowań i nieuczciwych praktyk producentów i dystrybutorów. Działań marketingowych, które mają za zadanie wprowadzić pośrednio konsumenta w błąd sugerując, że produkt jest inny (lepszy) niż w rzeczywistości oraz analogiczne przykłady z żywności którą kupujemy na co dzień dla siebie.

Cudownie było spotkać znajomych z Belcando i Rudą z Zapsieni w Sieci oraz poznać nowe osoby. Lubię te nasze Belcandowskie projekty, bo z nimi wiem, że bycie psim blogerem to nie tylko nisza, klepiąca testy za produkt, ale możemy być traktowani tak jak inni blogerzy – modowi czy sprzętowi (nie wiem, czy jest na nich jakaś nazwa) – jeździć na wycieczki, brać udział w wydarzeniach i traktuje się nas jak partnerów, a nie tablicę, na której wiesza się reklamę. Oby inne firmy też to dostrzegły, że współpraca to może być coś więcej niż testy produktów i konkursy. Ale wracając do wyjazdu.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Właściwa cześć @zamerdani.pl 😍 #belcando @belcandoleonardo #zamerdani #mastercraft

Post udostępniony przez Kamila Tatoń (@zapsieniwsieci)

Ze względu na to, że M. miał wyjazd na drugi koniec Europy nie miałam z kim zostawić psów, więc chcąc nie chcąc musiały jechać ze mną. Trochę szaleństwem wydawało się zabrać na imprezę Donnera, ale z drugiej strony nie wyobrażałam sobie zostawić go po ponad czterech godzinach jazdy i krótkim spacerze, na kolejne kilka godzin w hotelu. By załatwić mu spacer „na szybki sik” i kazać znowu siedzieć i czekać pół nocy, aż wrócę z uroczystej kolacji. Decyzja zapadła, idzie za mną, choć to czysta głupota. Donner, jego problemy, ponad dwadzieścia obcych ludzi, mała konferencyjna sala oraz chodzący w koło kelnerzy…

A jednak. Donner 2.0 dodatek – Dosiu Słodziak, nic sobie nie zrobił z całej imprezy. Zaległ w koncie i grzecznie sobie leżał, skarmiany co raz smaczkami. Nie przeszkadzali mu chodzący wkoło niego (i nad nim) ludzie, mężczyźni i ogólne zamieszanie. Pozował do zdjęć i ogólnie był bardzo wyluzowanym Donnerem. Na pewno był to dla niego stres i olbrzymi wysiłek psychiczny, ale poradził sobie rewelacyjne, do tego stopnia, że już pod koniec wykładów nawet występował bez kagańca, który wcześniej nosił na wypadek, jakby jednak strzelił mu do głowy głupi pomysł.

Elza oczywiście też była z nami, ale ta interesowna Suka, udając, że jest głodzonym psem ze schroniska, którego nikt nie kocha, sprzedawała się wszystkim po kolei za smaczki. Fajnie, że nie ma problemu z ludźmi, ale jak można być taką interesowną… Nie wiele brakowało a postanowiłaby zmienić rodzinę na tę, która najwięcej daje jedzenia. Ona chyba najwięcej skorzystała na tych wykładach do tego stopnia, że później odchorowała w nocy swoje łakomstwo, budząc mnie o czwartej rano na niezwykle pilny spacer… A skończywszy o północy kolację i mając wizję pobudki o siódmej, by o ósmej wyjechać, żeby koło dwunastej dotrzeć do domu, tym razem spacer w środku nocy nie był moim marzeniem, ale jak mus to mus.

Po prezentacji karmy, była wycieczka do winnicy, na którą się nie udałam, bo musiałam porządnie wyspacerować psy, żeby odespały w hotelu dzień pełen wrażeń, kiedy ja będę na kolacji.

W niedzielę z samego rana wróciliśmy do domu zmęczeni, ale szczęśliwi. Przede wszystkim dlatego, że Donner poradził sobie z takim doświadczeniem i zniósł je idealnie. Dla mnie nie ma większej radości niż świadomość tego, że ten pies się ogarnął.

Teraz pozostaje mi dokończyć, pisać recenzję Mastercrafta i czekać na kolejne pomysły od Belcando. Fajnie, że można coś działać, wspólnie robić trochę inaczej niż zazwyczaj. Daje to motywację do działania i nowe chęci do prowadzenia bloga.

Fot: Karolina Tatoń, Zapsieni w sieci

Ogółem: 298, dzisiaj: 1

You may also like

4 komentarze

Karolina 8 września 2018 - 06:32

Fakt. Mało jest firm na „psim rynku”, które podchodzą do blogera z taką dojrzałością. Zwykle, jak sama napisałaś, jest to podejście ~test za produkt~ i reklama gotowa. Ale czasem nie o to chodzi.
Fajnie, że poza samą prezentacją karmy była dodatkowa atrakcja w formie wycieczki. Myślę, że to taki smaczek całego spotkania, bo skorzystałaś zarówno Ty, jak i psiaki. Oby więcej takich spotkań, ale też ciekawych firm, które są otwarte na coś więcej, poza samymi recenzjami produktów na stronie.

Pozdrawiam,
Karolina
~ http://www.psowate.pl

PS. Tak mi się wyłapało podczas czytania, że brakuje S w podlinkowanej nazwie bloga – ZapSieni w Sieci, ale to taki mały szczególik. Żeby nie było, nie czepiam się, bo każdemu zdarzy się zjeść literkę. Obstawiam, że to był głodny Donner, czekający na smaczka, kiedy wklepywałaś ten tekst 😛

opublikuj
Amelia Bartoń - zamerdani.pl 8 września 2018 - 07:07

Tak, Belcando wyjątkowo podchodzi do współpracy. Rok temu zabrali nas do fabryki Bewitala, w tym premiera Mactercrafta – super podejście.
Często jak piszą do mnie firmy z prośbą o współpracę, proponuję im inne (wydaje mi się fajniejsze) projekty niż test, ale firm to nie interesuje, bo chcą tanią zwykła reklamę, bo często nie liczy się dla nich jakość tylko „spam ich produktem po internecie”, a do tego nadaje się bloger według nich. Okej… fajnie poznać nowy produkt, to nic w tym złego, szczególnie, kiedy chce się go samemu poznać. Nic złego wypromować mały handmade, bo chce się komuś pomóc, ale kiedy wielki koncern chce super tekst i zdjęcia za 4kg karmy, to jest śmiech na sali. Dla mnie to niepoważne traktowanie blogera i bardzo zły wizerunek dla tej firmy, ale mistrzowie marketingu tego nie widzą. 🙂

opublikuj
Karolina 10 września 2018 - 19:31

Dokładnie tak. Wszyscy liczą sobie godziny pracy i stawkę za ten trud, ale nikt nie myśli o pracy innych. Mam wrażenie, że wiele przedstawicieli firm nie zastanawia się nawet nad tym, ile czasu poświęca bloger na stworzenie takiej recenzji. A przecież wlicza się w to czas na obserwację pupila, zapoznanie się z produktem, napisanie tekstu, zrobienie zdjęć, wykorzystanie własnego sprzętu, a także programów graficznych itd.
Myślę, że czasem 4kg karmy nie są warte tego wszystkiego… no chyba, że sami jesteśmy tej karmy (lub innego produktu) ciekawi – wtedy korzyść jest po obu stronach. Jednak nadal uważam, że powinno się bardziej doceniać blogerów i osoby, z którymi się współpracuje. Lepiej zbudować coś wartościowego i trwałego, niż tymczasowego i w rezultacie marnego. 🙂

opublikuj
Amelia Bartoń - zamerdani.pl 15 września 2018 - 17:28

Oby coraz więcej firm i blogerów miało takie podejście! Pozdrowienia!

opublikuj

Skomentuj Karolina Anuluj odpowieź