Tak Moi Mili! Na co mi ta moja cała wiedza, szkolenia i kursy, kiedy w ciągu czterech tygodni odkąd mam Twinsy popełniłam chyba wszelkie możliwe błędy wychowawcze, no przynajmniej te w zakresie szkolenia psów.
Już na wstępie założyłam, że od dziewczyn nie będę wymagała za wiele, widząc ich lęki i to, jak wszystkiego się boją. Jednak zrobiłam z tego dla siebie bardziej wymówkę niż cel, bo już w po pierwszych dniach naszego wspólnego życia postanowiłam z nimi zacząć pracować, absolutnie popełniając wszystkie kardynalne błędy. Tak! Człowiek błąd to ja, bo mimo że w teorii wiem co nieco, w praktyce wszystko idealnie pierniczę.
Zacznijmy od relacji – i to nie był błąd!
Najpierw zaczęłam od relacji, a w to jestem dobra (oczywiście w relacje z psem nie w te z social media), a że szło nam nieźle uznałam, że warto zacząć sobie ćwiczyć. Prawie roczne psy, więc co może pójść nie tak? Plan minimum rozpisany, zrównany z wymaganiami niemal do zera, a jednak mimo to widowiskowo odniosłam spektakularną klęskę, którą chcę się z Tobą podzielić. Ale zacznijmy od relacji z psem, a to dobre miejsce na taką małą dygresję (i tego nie spierniczyłam!): budowanie relacji z psem, budowanie zaufania i praca z adopciakiem to nie może być bezgraniczna miłość, pozwalanie na wszystko i wynagradzanie przeszłości! Ja dziewczynom nie wynagradzam nic, są w nowym domu, mają nowe życie i nowe zasady, tak mają zasady, których się uczą i jak ich nie przestrzegają, to mimo pracy nad relacją i zaufaniem dostają opiernicz, a to jest część budowania relacji, że jak mówię OJ, to znaczy, że się zaczyna przeginać, a jak mówię OJOJOJ! to znaczy się, że poważnie przegięło. I w kwestiach zasad nie ma taryfy ulgowej. By mądrze kochać, a nie wynagradzać pozwalając na wszystko, bo to nie jest miłość – to najłatwiejsza droga do stworzenia psiego potwora.
Błąd pierwszy: Pies adoptowany to… pies adoptowany.
Przywykłam, że moje psy mam od małego, od kilku tygodni. Boją się trochę, ale szybko habituują nowe rzeczy, są to papisie, które mogę dowolnie ukształtować i pokazać im świat. Dlaczego więc założyłam, że prawie roczne, słabo zsocjalizowane psy będą zachowywały się jak papisie?
Będąc dla nich obcą osobą (no kurczę jakoś nie przeczytały ze zrozumieniem umowy adopcyjnej), nie stanowiąc wsparcia (największe wsparcie dają sobie same, no i Elcia), przy ich potężnej lękliwości względem wszystkiego, oczekiwałam, że będą chciały ze mną pracować… na żarcie (zabawkę im odpuściłam, bo nie umieją się bawić), kiedy problemem jest podejście i wzięcie odważnie z ręki smakołyka, chciałam pracować na żarcie… Dziewczyny miały już swoje zauczone lęki, brakowało im pewności siebie, byłam dla nich obca i za dużo oczekiwałam. Tak – podejście i wzięcie z ręki smaczka to było za dużo. A mimo to próbowałam, za szybko i nieproporcjonalnie do budującego się zaufania i relacji.
Błąd drugi: Zbyt trudne środowisko.
Tyle się mówi, by z psem pracować na początku w bezpiecznym środowisku, a potem stopniowo mu utrudniać, ogród zamieniać na łączkę, plac treningowy na park, tak by pies miał coraz więcej bodźców i rozproszeń. Bardzo mądrze chciałam zacząć z psami od pracy w ogrodzie – w końcu fajny, bezpieczny teren – daleko od ulicy, miasta, sąsiadów.
Cóż… kiedy salon okazał się również zbyt stresujący, podstawy podstaw uczyłyśmy się w sypialni, gdzie psy czują się najbezpieczniej. A mnie wydawało się kiedyś, że praca z psem w ogrodzie jest dla niego zbyt prostym środowiskiem. Dla bliźniaczek było to niemal jak zawody posłuszeństwa sportowego na lotnisku.
Błąd trzeci: Gdzie są parówki?!
Nie pamiętam, od kiedy, ale od bardzo, bardzo dawna pracuję z psami na karmę. Bo mam psy żarte, chętne do pracy, zawsze i za wszystko. Już pisałam Wam, że dla Rudych wzięcie smaczka z ręki to było wyzwanie, jak się czegoś boją lub czują się niepewnie to choć bym miała najpyszniejszy kąsek na świecie, to go nie wezmą, a ja głupia postanowiłam z nimi zacząć pracę na suchą karmę i się dziwiłam, czemu nie chcą…
Błąd czwarty: Odrzuć to, co stresuje Cię.
Dziewczyny przez pierwsze dwa tygodnie panicznie reagowały na widok smyczy. Chowały się pod stołem, a próby zapięcia ich na smycz i wyciągnięcia na spacer przypominały trochę kreskówkowe próby wsadzenia kota do wanny. Co wiec mogłam zrobić nie tak? Próbować pracować z psami zapiętymi na smycz. Bo przecież już sama smycz tak psuła nastrój i emocje, tak stresowała, że trening z nią u szyi to była czysta przyjemność. Nie wiem czemu liczyłam na to, że w pewnym momencie przestaną się nią przejmować…
Błąd piąty: Jeden bliźniak, drugi bliźniak… Ela.
Wymyśliłam sobie, że najlepiej będzie pracować z każdą z dziewczyn osobno. Z psami, które są niesamowicie ze sobą zżyte, które są dla siebie wsparciem i które nie potrafią być osobno dłużej niż kilkadziesiąt sekund. Dodatkowo patrz błędy 1-4. Tak więc próbowałam pracy ze skrajnie spanikowaną suką pozbawioną siostry, by potem wziąć drugą, która już była spanikowana po tym, że wcześniej byłam gdzieś z jej siostrą, a teraz zabieram ją, a siostra zostaje.
Zaczynamy jeszcze raz.
Cóż więc robimy po czterech tygodniach? A no nie wiele. Uczymy się siad, waruj, zostań i do mnie w sypialni i już salonie, a od niedawna w ogrodzie. Uczymy się tego bez smyczy, na parówki lub szprotki. Uczymy się tego wszystkie cztery – ja, Twinsy i Elza – jeśli grupa pozwala im zachować dobry nastrój i nie dostawać zawału ze strachu to robimy to grupowo, choć jest to ciężkie, mając dwie ręce i trzy psy. Przeskakujemy każdy mikroskopijny etap, tylko wtedy kiedy Bliźniaczki same przekraczają swoje granice, a wierzcie mi próg domu dla Merci raz na kilka dni staje się barierą nie do przejścia, jakby się cudownie podwyższał tak na jakieś pięć metrów nadzianego gwoździami płotu pod napięciem. Uczymy się przypinania i odpinania smyczy bez walki o życie, dzięki czemu od tygodnia chętnie i radośnie wychodzimy na spacer. Nie próbuję robić psom sztucznego wsparcia i nagród socjalnych. Skoro przez pierwsze dni, żeby móc podejść do Merci (albo ona do mnie) musiałam leżeć plackiem na ziemi, to na pewno moja próba podejścia do niej i dotykania jej w stresującej sytuacji w obcym miejscu, gdzie Golden Terrierka marzy tylko o tym, by zaszyć się w krzakach i zniknąć, nie będzie dla niej pomocna. I tak, dzięki szanowaniu przestrzeni, Molly sama potrafi wpaść mi w ramiona, kiedy gania się z Elką i Merci i chce zrobić “stop zabawa”. I tak, dzięki szanowaniu przestrzeni, Merci, kiedy spanikuje na spacerze pozwala mi przykucnąć obok siebie i nawet czasem daje się posmyrać po klacie, kiedy uspokajam ją tłumacząc, że ten rowerzysta na horyzoncie nie przyjechał jej porwać.
Adopcja – o tym się nie mówi lub mówi za mało.
Praca z psem lękliwym, psem adoptowanym, który ma już swoje jakieś uprzedzenia i zauczenia, który nigdy nie był nauczony pracy z człowiekiem, nie był od małego kształtowany pod fajnego, socjalnego i stabilnego psa jest zupełnie inna, obca mi i trudna. Wiecie, jak czytam o tym, że adopcja psa to prosta droga do nieba, że adopciak kocha najmocniej itp, to uśmiecham się kwaśno. Ja byłam świadoma tego co mnie czeka, a mimo to jestem zaskoczona. Z psem od szczeniaka, z fajną socjalizacją z hodowli o fajnych genach pracuje się dużo łatwiej, przyjemniej i efektywniej niż z adopciakiem. Adopcja nie jest zła, ale musi być cholernie świadoma, do bólu brutalna dla przyszłego opiekuna – z czym może się to wiązać, bo jest dużo bardziej odpowiedzialna niż kupno szczeniaka z hodowli, a mam wrażenie, że poza tym, że jest przedstawiana jako schodek w drabinie do nieba, zbyt mało mówi się (pewnie dlatego by nie zniechęcać do adopcji), jak trudne może być to dla psa, ale i opiekuna, który w swojej wizji uratował psie istnienie, a pies nie jest mu wdzięczny i od razu go nie kocha. Zbyt mało wsparcia mają opiekunowie adopciaków, ale i skąd mają to wsparcie mieć i są zbyt słabo przygotowywani do adopcji. Sprawdza się ich warunki mieszkaniowe, pracę, rodzinę, a praktycznie nie uczy się ich i nie przygotowuje na to co ich czeka. Ale tak praktycznie i świadomie, nie w formie lakonicznego wykładu – pies po adopcji może się zmienić, trzeba zapisać się na szkolenie i dać mu czas. Ale to chyba tekst na inny wpis, ale skoro mnie mimo wszystko trochę zaskoczyło życie z adopciakami – będę z Wami szczera, nie tak sobie to wyobrażałam, choć jest nie źle i nie żałuję ani trochę, ale wiem jak dużo pracy przede mną – pracy trudnej, bo nieoczywistej, którą strasznie mimo wszystko się jaram, bo lubię pracę z moimi psami i nad nimi, ale nie każdy ma ku temu siłę, czas chęci i wiedzę. Większość ludzi chce psa, oddanego przyjaciela, kompana spacerów, więc czemu się dziwić, że trudniejsze psy wracają z adopcji po kilku tygodniach / miesiącach, kiedy realia przyćmiły kolorową tęczę, która rozbłysła nad domem w dniu adopcji.
Wiem, że nic nie wiem.
Ja, pomimo wielu technik, wielu szkoleń, książek, doświadczenia z moimi poprzednimi psami nie mam gotowych rozwiązań jak postępować z Twinsami, większość z nich bowiem mówi albo o szczeniakach i młodych psach, które są z nami od zawsze (dla nich) i choć niesforne to nam ufają, albo zakłada, że nasz pies jest taki, jak powinien – “wie, że jest nasz” i kontakt z nami nie jest dla niego czymś ponad jego siły. Nawet jak gdzieś jest poruszany temat lękliwości jest trochę traktowany po macoszemu.
Zabawne, że każdy kolejny pies uświadamia mi, jak wiele jeszcze o psach nie wiem i funduje mi zupełnie nowe doznania, wytycza nowe ścieżki nauki i zmusza do kombinowania. Nie pozwala mi iść jednym, prostym schematem (no może poza Elcią), ale mam nadzieję, że moje życie z bliźniaczkami pokaże Wam, jak różne może być życie z psami i nigdy nie możemy założyć, że zawsze będzie idealnie lub że z następnym psem będzie lepiej. U mnie jest to sinusoida – trochę z braku świadomości, trochę na własne życzenie, trochę z przypadku: Budzik – pies idealny, książkowy do wychowania, Donner – nabyta agresja, reaktywność, emocjonalność, Elza – pies idealny, książkowy, choć indywidualista, Twinsy – psy lękliwe, niezsocjalizowane, adopciaki (co już mówi samo za siebie).
Oczywiście, z nimi tak jak i z Dosiem dojdziemy kiedyś do porządku i będą to fajne, mniej lub bardziej problemowe, ale ogarnięte psiaki, ale zanim do tego dojdzie popełnię jeszcze pewnie z milion błędów, milion rzeczy przewartościuję i spojrzę na nie inaczej, zwątpię, popłaczę się, zirytuję i będę przeszczęśliwa, bo pies agresywny i lękliwy są jak ogień i woda, a pies książkowy jak powietrze. Każdy z tych żywiołów jest inny i inaczej trzeba go okiełznać, ale każdy da się ujarzmić i jest nam, tak samo niezbędny do życia.
5 komentarzy
Tekst jest bardzo prawdziwy, za mało takich w internetach :* Nie ukrywam, że czekam na relację i zaglądam często w nadziei na kolejny post- właśnie dlatego, że u Ciebie nie ma lukru tylko rzeczywistość. Pierwszego psa brałam z przeświadczeniem, że czekam mnie ogrom pracy, na długo przed podpisaniem umowy adopcyjnej szukałam materiałów i oglądałam wszystko, co wydawało mi się wartościowe. Nie było tego dużo, ale nastawiłam się na hardcore. Tymczasem trafił mi się pies menela, ideał, który wymaga wsparcia tylko jak jest za dużo ludzi w jego domu. To wszystko. Myślałam wiec, że następnym razem będzie podobnie. A figa 🙁 Drugi przypadek na oko był łatwiejszy (pies wychowywał się na pewno w domu, wśród ludzi, znał spacer, ładnie chodził na smyczy, zachowywał czystość w domu….) wzięta ze schronu i przetransportowana do domu miała wypisane na pysku “no, nareszcie normalnie”. Tymczasem temat przywołania i spokojnego zachowania wśród innych psów zdaje się nie mieć końca. Polubiła od razu swojego “brata” i on jej pokazał, ze inne pieski są fajne. Że można się przywitać ładnie. Myślałam, że to rozwiąże problem, ale z agresji mam frustrację- ona chce już nie zeżreć psa idącego po drugiej stronie ulicy, ale chce się przywitać, szarpie i szczeka…Dla postronnego obserwatora różnica żadna miedzy agresorem a frustratem.
Dziękuję <3 zawsze stawiam na szerokość, nie zawsze modną i dobrze widzianą, ale mówi się zdecydowanie za mało o PRAWDZIWYM życiu z psami. Wspaniałym, ale nie bez problemowym i szalenie odpowiedzialnym, a wiele osoby boi się lub wstydzi mówić prawdę, a potem ktoś wierzy w to, że tylko o ma problem, bo w okolsame ideały. A jest zupełnie odwrotnie. 😉
U mnie niby odwrotnie, ale jak podobnie. Pierwszy pies Rudi adopciak że schroniska w Lublinie około 5-6 miesięczny (to było 13 lat temu). Ja młoda i głupia. Spodziewałam się wspólnego kicania po tęczy i wzajemnej miłości. Okazało się że to pies trudny, lękliwy z tendencją do agresji kiedy panikuje, nie tolerujący innych psów (lęk =agresja), pies zaborczy w stosunku do mnie (ścigał mojego narzeczonego kiedy siadał obok mnie, o czymkolwiek więcej nie wspominając) i nie dający się zostawić choć na chwilę, bo demolował dom i odmawiał jedzenia/picia (choroba sieroca??). Wygraliśmy wspólnie tą walkę. Teraz mam psa który gdy się boi wybiera wskoczenie mi w ramiona niż awanturę, jakoś znosi obcych choć nie lubi być dotykany przez kogokolwiek poza domownikami, toleruje psy które nie naruszają nachalnie jego przestrzeni osobistej. Nawet mogę się przytulić do męża i jest ok, choć dalej lubi wpychać się między nas. Choć bał się panicznie dzieci (dalej za dziećmi nie przepada), naszą córkę pokochał miłością szaloną. Po 12 latach wspólnego życia zdecydowaliśmy się na drugiego psa, trochę dla córki (7 lat) żeby mogła się z psem bawić, trochę dla męża żeby mógł się w końcu z psem pomiędlić na kanapie i trochę dla Rudiego, żeby go odciążyć z zainteresowania dzieci które odwiedzają teraz często nasz dom. No i może trochę dla mnie bo zawsze chciałam sprawdzić czy uda mi się “nie zepsuć” kolejnego psa. Decyzja padła na psa “z dobrego domu” który nigdy nie zaznał krzywdy, na szczeniaka. I tak trafił do nas Luis, owczarek collie, po pracujących rodzicach. Pies ideał z książek, łagodny jak baranek, chętny do pracy, wiecznie szczęśliwy, mega podatny na wszelakie próby szkolenia/nauki, choć trochę takie cielątko niezaradne życiowo (tzn jak się o coś zahaczy np szelkami to stoi i czeka na ratunek, nie próbuje sam) … i teraz na środku areny zostaje mój olbrzymi szok… jak bardzo różni się wychowanie Lu od tego co przeszłam z Rudim. Bo ja nastawiałam się na armagedon i walkę o przetrwanie, znowu… a mam papisia jak z filmów Disneya. Choć przyznaje że chyba jednak wolę niegrzecznych chłopców i gdy córa podrośnie i zmądrzeje, pewnie pomyślę o kolejnym adopciaku.
Życie lubi zaskakiwać xD dlatego tak ważna jest świadoma decyzją psa, bo może być od razu super, a może być super dopiero za kilka lat. Pozdrawiamy gorąco!
Zawsze podchodzę do tego tak, że to moja miłość na start musi starczyć za nas oboje (mnie i piesa) a potem już jakoś to będzie, dotrzemy się z czasem 🙂 <3 ja akurat jestem tym złym przykładem, bo obie decyzje o psie (i nie tylko te) były na maksa spontaniczne, kolejna pewnie też taka będzie, ale mi się to w życiu sprawdza i daje ogrom frajdy (ale pracy czasem też aż po uszy) :p
Serdeczne pozdrowienia 🙂