W sobotę również z okazji Dnia Psa zorganizowałyśmy z Karoliną wycieczkę trekking do Poleskiego PN. Znane jesteśmy z wycieczek na drugi koniec województwa, bo nie raz zdarzyło nam się pojechać 120km żeby pójść na 3h spaceru. Tym razem nie było inaczej!
Przygotowując się do wycieczki przede wszystkim sprawdziłyśmy psiolubność. W maju czy w kwietniu na ich profilu, czy też stronie Karolina widziała info, że jest bardzo psiolubny. Sama na stronie nie znalazłam, żadnych odniesień do psów – ani o zakazie, ani o zezwoleniu. Za to na stronie Aktywnych z Psami jest info, że psy mile widziane na smyczy. Nie wiele myśląc, spakowałyśmy się i pojechałyśmy. I co? Na wstępie przywitała nas tablica z regulaminem i „zakazem wprowadzania psów”. Wyobraźcie sobie nasze zirytowanie, bo co? Jechałyśmy godzinę na marne?
Zaryzykowałyśmy, bo i co zrobić? Sprzeczność informacji tych z Internetu z tablicą, brak informacji w regulaminie na stronie parku, więc nie nasze niedopatrzenie – no może nie takie zupełnie nasze.
Także zaopatrzone w pasy i smycze wyruszyłyśmy na szlak! Miałyśmy iść zupełnie inną trasą, ale już na miejscu wybrałyśmy szlak Mietułka. 21km, trochę szlakiem rowerowym trochę ścieżką konną, więc trasa idealna dla nas. Już na początku trasy minął nas dwukrotnie leśniczy (tak obstawiam po ubiorze) i naszą obecność skwitował tylko uśmiechem, więc uznałyśmy to za swoiste błogosławieństwo i z dużo lepszymi humorami ruszyłyśmy na szlak.
Pierwszym punktem na naszej wycieczki była wieża widokowa, dalej szlak prowadził przez lasy, pola i łąki. Kiedy opuściliśmy po 3 czy 4 km Park Narodowy weszłyśmy na łąki! Ach! Co to była za zabawa! Poza PN spuściłyśmy psy ze smyczy, żeby wyszalały się bezkresnych łąkach, a my idąc przed siebie, wyjeżdżoną drogą napawałyśmy się pięknem przyrody. Co raz mijałyśmy rowy, w których nasze psy ochoczo się taplały, co na początku doprowadziło nas o zawał serca, bo były to rowy z torfem, więc w bardzo krótkim czasie towarzyszyłam nam gromadka idealnie czarnych błotnych bestii. Droga po pewnym czasie zaczęła się zwężać, zamieniając w ścieżkę, ale mapa na GPS kazała iść naprzód. Kiedy ścieżka zniknęła w trzcinach i pokrzywach trochę wyższych od nas, pojawiła się pierwsza nutka niepokoju. Zapięłyśmy psy na pasy i ruszyłyśmy kawałek dalej na azymut. Po pewnym czasie znowu trafiłyśmy na ścieżkę. Wprawdzie od kilku kilometrów nie było oznakowania szlaku, ale GPS wskazywał, że idziemy dobrze i mamy iść na wprost. W pewnym momencie dalsze przejście zablokowały nam żeremie i torfowe rowy. Ale głupio było zawrócić jak do lasu – granicy PN dzieliło nas raptem około kilometra, a po samych łąkach zrobiłyśmy dobre pięć… Klucząc po łąkach, tonąc w torfowych bagnach ku uciesze naszych psów w końcu natrafiłyśmy na pozostałości po jakimś mostku nad jednym z rowów. Zrobiłyśmy ostatnią przeprawę przez kilkumetrowe trzciny i by stanąć na granicy lasu, gdzie przywitało nas oznaczenie szlaku i tabliczka granicy PN.
Takiej trasy to jeszcze nie robiłyśmy! Przywykłam do tego, że oznakowanie szlaków nie jest idealne, że czasem na mapie jest po prawej stronie strumienia, a w rzeczywistości po lewej, nawet do tego, że szlak wiedzie przez pastwisko, które jest obwieszone tabliczkami „zakaz wstępu byki”, ale jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby szlak, a raczej droga w połowie utonęła w bagnie. Ale przygody to my lubimy! Ostatnie pięć kilometrów przez las, przy jeziorach i jesteśmy na parkingu.
Nieopodal było jezioro, w którym musiałyśmy wyprać siebie i psy. Psiarz to już taki człowiek, że nie przeszkadza mu, kiedy spaceruje w mokrych butach i ubłoconych spodniach. Tak więc pranie psów uskuteczniłyśmy w ubraniach. Kiedy moje psy w najlepsze bawiąc się w wodzie, same się wypłukały, postanowiłam pomoc Karolinie z tonącym na płyciźnie Wiarusem. Wystarczyło, że na moment spuściłam moje potwory z oczu, a te dwa wariaty były już na środku jeziora pływając sobie w kółko. Zawołane oczywiście pięknie wróciły, a Elka postanowiła przypłynąć na Donnerze, bo uczepiła się zębami jego uprzęży i wlazła mu na plecy.
Ah! Jedna z pierwszych moich wycieczek, gdzie miałam taki luz względem Donnera. Jezioro, wejście do wody, kawałek dalej grobla – idealna droga do jazdy na rowerze. A mój pies bez smyczy bawi się w najlepsze z przyjaciółmi w wodzie bez panicznej kontroli z mojej strony. Super sprawa!
Tak więc polecam wam Polesie na wycieczki z psem. Tylko sprawdźcie wcześniej co z tym PN i koniecznie dajcie znać. Wydaje mi się, że zakazu nie ma, bo profile PN lajkowały mi zdjęcia na FB i Insta i nikt nie zwrócił mi uwagi, że psy nie powinny tam wejść, więc chyba to tylko „błąd” na tablicy, ale kto wie.
2 komentarze
W ludziach ciągle pokutuje przekonanie, że pies to zwierzę do ‘pilnowania’, które powinno być na dworze i za żadne skarby nie być wpuszczane do domu. Potem ludzie wszędzie chcą widzieć zakazy. Dobrze, że skoro już tyle przejechałyście to weszłyście – grunt, że info było na stronie – powinni je aktualizować przecież:)
Przyznam szczerze że przez chwilę myślałam o powrocie, ale przekonały mnie informacje z Internetu. Ale to nie fajne doświadczenie, bo zawsze się przygotowujemy i sprawdzamy psiolubnosc miejsca, noclegu itp. Bo nie lubię pchać się z psem pod zakaz i szanuję je, ale czasem bywa jak bywa.