Do tej pory byliśmy pozytywnie zaskoczeni Kampinosem. Jego przyrodą, niewielką ilością turystów i dzikimi szlakami. Wszystko jednak zmieniło się w pamiętną niedzielę, kiedy to rozochoceni ostatnimi Kampinoskimi podbojami postanowiliśmy uderzyć na tamtejsze szlaki zarówno w sobotę, jak i właśnie w niedzielę. A ponoć mówi się, że co za dużo to nie zdrowo… trzeba było nam zostać przy sobotnich wypadach, ale jak się powstrzymać, kiedy do tej pory było super.
Od zawsze unikaliśmy miejsc popularnych dlatego też, ku mojej wielkiej rozpaczy jeszcze nie byliśmy w Truskawiu (-wie?)… Dlatego rzadko kiedy wybieramy miejsca mainstreamowe — przy dużych parkingach, osławionych atrakcjach, wystrzegamy się też godzin poobiednich spacerów, wyruszając na szlak z rana, często w nie najlepszą pogodę. Wszystkie te zmienne niechybnie uchroniły nas do tej pory przed tłumami, aczkolwiek na ostatnim trekkingu przeżyliśmy istny szok. Szok ów dotyczył tłumów, których tak strasznie obawiałam się przez te wszystkie lata, w których omijaliśmy Kampinos szerokim łukiem.
Może to za sprawą niedzieli, może to za sprawą święta i odwołanego grobbingu, bo kiedy z dnia na dzień zamknięto cmentarze, ludzie musieli coś ze sobą począć, by nie przesiedzieć niedzieli w domu, która i tak była zaplanowana na wyjazd do rodziny… Ale efekt był taki, że na trasie, wydawać by się mogło, niemającej prawa być aż tak uczęszczaną, minęliśmy myślę; z setkę ludzi – jak nie więcej i wierzcie mi, nie koloryzuję ani trochę…
Ale po kolei… najpierw rozpocznijmy wyprawę…
Postanowiliśmy zatrzymać się na parkingu nieopodal cmentarza we wsi Wiersze. Cmentarze miały być zamknięte, więc nie spodziewaliśmy się tłumów… (błąd!)
Nie spodziewając się tego, co nas czeka w najbliższych minutach, z naiwnym optymizmem wyruszyliśmy na zaplanowane 11km kółko. Przeszliśmy kilkaset metrów wzdłuż cmentarza, by przy pomniku Niepodległości Rzeczpospolitej Kampinoskiej ruszyć szlakiem czerwonym. Cóż mogło pójść nie tak, na szerokiej leśnej ścieżce, na której spokojnie przejdzie samochód? Już na pierwszych kilometrach do zawału doprowadzili nas rowerzyści, bijący jakieś chore rekordy prędkości, zatrzymujący się niemal na plecach, z wielkim oburzeniem, że muszą hamować, albo wymijając nas wjechać na piach, który niechybnie zepsuje wyniki, bo wiadomo poruszający się na rowerze, poruszający się szybciej i wyprzedzający ma zawsze pierwszeństwo… Po jednym, czy drugim rozpaczliwym skoku w krzaki, dzięki któremu nie zostaliśmy przejechani zeszliśmy w las, bo równolegle do szerokiej drogi wiodła leśna ścieżka, taka akurat na jedną osobę.
Zajrzyjcie do zeszłorocznego tekstu na temat kultury spacerowej w lesie, a właściwie jej braku. – “Szanujmy się” |
Myślicie, że na bocznej ścieżce było lepiej? Tam musieliśmy uciekać przed rowerzystami dla odmiany crossowcami, którzy gardzili szeroką drogą i trenowali jazdę przełajową na czas, skacząc po korzeniach i naturalnych „hopkach”. Tego nie da się opisać, jak strasznie się wkurzyliśmy… Raz, dosłownie musieliśmy rzucić się w krzaki, by rowerzysta nie przejechał nas, a psy nic mu nie zrobiły. Wiadome, idąc wąską ścieżką z psami na pasie, które prowadzą, nie spodziewamy się, że nagle na naszych plecach zatrzyma się rower (szczególnie, że metr dalej ma normalną szeroką ścieżkę). A rowerzysta najwyraźniej nie przewiduje tego, że skoro pies idzie przede mną 2m, to momentalnie może znaleźć się również 2m za mną, na tyle na ile pozwala mu smycz, bo wcześniej niż ja, usłyszy rowerzystę, który nie raczy użyć dzwonka lub aparatu mowy, by wydać z siebie, chociażby ostrzegawcze „uwaga”, bo o „przepraszam”, czy inne bardziej kulturalne zwroty informujące o tym, że nadjeżdża trudno mi ich posądzać. I tu nawet nie trzeba mieć psa problematycznego, by było niebezpiecznie, bo nawet bezproblemowa Elka po kilku takich akcjach, zaczęła robić rowerom straszonko, ot tak, po prostu by do niej nie podjeżdżały.
Podobne przykre doświadczenia mieliśmy niestety z innymi spacerującymi ludźmi, którzy albo szli całą szerokością ścieżki i nie dawało się ich ni jak wyprzedzić i jedyną możliwością było wyprzedzenie ich, schodząc z drogi, albo idąc szpalerem na wprost, zmuszali nas do zejścia w krzaki, bo wiadome, jak się da iść we trójkę obok siebie, to po co minąć się idąc gęsiego. Tak… wielokrotnie przegraliśmy grę w tchórza z innymi pieszymi…
Ostatecznie szalę goryczy przelały psy… oczywiście nikogo nie zaskoczę pisząc o psach luzem. Pomijam, że był to Park Narodowy, pomijam las…
A dlaczego pies w lesie powinien być na smyczy przeczytacie w tych tekstach: Pies w lesie – 1 ; Pies w lesie – 2 |
Pies luzem i im mniej odwoływalny, tym dalej od opiekuna, który nie wiele robi sobie z tego, że jego pupil podchodzi do nas „przywitać się”. Dopiero uprzejma informacja M. o tym, że jeśli pies podejdzie do owczarka, to może stracić głowę, powoduje paniczne próby odwołania psa, który jak nie trudno się domyślić, ma w nosie opiekunów.
Także w takich mniej więcej warunkach spacerowaliśmy i gdyby tak wyglądała nasza pierwsza wyprawa do Kampinosu, to moja noga by tu więcej nie postała. Ale na sześć wypraw tylko jedna była w takich warunkach, którą jestem w stanie usprawiedliwić ogólnopolskim ruszeniem do lasów na znak protestu po odwołanym grobbingu, więc nieznacznie przerażeni postanowiliśmy nie skreślać mimo wszystko Kampinosu, choć następnym razem na szlaku zameldujemy się chyba już o godzinie ósmej.
Trochę o szlaku
Ale wracając do samego szlaku. Pierwszą część idziemy szlakiem czerwonym, wzdłuż tej szerokiej leśnej drogi zwanej „Warszawską Drogą” dobre 5km, by przy wiacie odbić w prawo w szlak zielony. Tam krajobraz się zmienia. Idziemy trochę po piasku (wiadome tu są wydmy) i znajdujemy miejsce, na którym z M. zawiązujemy pakt wrzosowy. To znaczy przyjedziemy dokładnie tu, w sierpniu na fotki we wrzosach. Znaczy ja i psy, bo M. będzie miał tam piknik. Potwierdzając nasz pakt uściskiem dłoni, idziemy dalej jakieś 2,5km aby dość na szlak żółty przy Pomniku Powstańców i kolejnej wacie. Jeśli na początku trasy było tłocznie, to tu jest wręcz, jak na deptaku, choć rowery zostają zastąpione rodzinami z dziećmi wyskakującymi z krzaków z przerażającym piskiem i jeszcze większą ilością, jeszcze mniej ogarniętych psów. Naprawdę, chciałam bardziej zrelacjonować Wam tę trasę, ale się nie da… bo całą przyjemność z wyprawy odbierają tłumy, nieogarnięte tłumy, głośne tłumy… I ponoć to pies w PN stanowi problem… faktycznie… bo chyba jako nieliczni, to właśnie my, świadomi opiekunowie psów potrafimy się zachować, wiec odstajemy od tego radosnego, jarmarcznego widoku.
Doś pochłania całą saszetę smaków, otrzymując od nas swoją pierwszą ocenę za grzeczność w psim dzienniczku i to nie byle jaką, bo 6-, gdyż tylko raz wybuchł, na początku na rowerzystę, który o mało nas nie rozjechał, a tak pomimo wyjątkowo trudnego spaceru – wąskie ścieżki, rowery, dzieci, ludzie, psy – mijający nas dość blisko, czasami bardzo blisko – mimo to, Doś zachowywał się wzorowo. Nikogo nie oszczekał, ani razu nie wybuchł i szedł bez kagańca. Także zaimponował nam niesamowicie i choć trasa była naprawdę piękna, to nie mogliśmy się nią w pełni cieszyć, ponieważ non stop musieliśmy kontrolować otoczenie. I to paradoksalnie nie dlatego, że jest z nami Donner, tylko dlatego by dosłownie nikt nas nie potrącił…
Trasa jest piękne i tak jak pisałam, wrócimy na nią w sierpniu, ale na pewno nigdy więcej nie wybierzemy się do Kampinosu:
a) w niedzielę,
b) w święto,
c) później niż o 9 rano.
Ps. Elka wyznacza nowe dog-photo-trendy, pozując na moich zdjęciach niczym Murad Osmann i Natalia Zakharova w swoim projekcie #followme #followmeto . Wiecie o, co chodzi? Takie popularne “zdjęcia z ręką”, gdzie kobieta prowadzi przez świat mężczyznę, a w tle widzimy piękne miejsca. Ela w swojej psiej wersji robi niemal to samo, prowadząc mnie na smyczy w najpiękniejsze rejony Kampinosu. No to na koniec, taki mały żarcik z tego wypadu. Nie zrażamy się, nie poddajemy i mam nadzieję już nie długo wyruszymy kolejny raz na szlak i pokażemy Wam następną Kampinoską trasę!
Przeczytaj o naszych innych Kampinoskich wyprawach:
- Roztoka – pierwszy szlak Kampinoski
- Zamczysko – ruiny grodu w Kampinosie
- Dolina Roztoki – Kampinos
- Granica, skansen i wieża widokowa w Kampinosie